niedziela, 10 stycznia 2016

Od Winter

Zimne dni i górski wiatr
I deszcz podszyty chłodem
Zrodziły mroźnych piekieł moc
I to serce skute lodem
Oto słowa które powtarzano mi tak często, że stały się mi bliższe niż moje własne imię. Te cztery proste linijki które zrosły się ze mną tak bardzo, że nawet teraz przedzierając się przez zamieć śnieżną powtarzam je jak litanię. Jest noc. Ciemna i zimna, lecz dla mnie zupełnie przyjazna. Jestem Winter, Lodowata Morderczyni obcy mi strach czymkolwiek on jest. Teraz mam gorsze zmartwienia. Ludzie. Te szatańskie istoty które uparły się, żeby mnie złapać. Może zabiją albo znowu wsadzą do klatki. To nieważne. Nienawidzę ich i nie pozwolę, żeby mnie odnaleźli. Zamieć jest moim sprzymierzeńcem, ona mnie ocali. A jeśli i ona zawiedzie wtedy stanę do walki. i wygram. Nigdy nie przegrywam. Nie potykam się, ani nie upadam. W całej Północy nie ma silniejszego i sprytniejszego ode mnie. Nie ma, nie było i z całą pewnością nie będzie.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie odgłos wystrzału. Skuliłam się lekko i przyspieszyłam. Oni chcą mnie zabić. To aż niespotykane by konie mogły brnąć za mną tak daleko w śnieg. Długo tu nie wytrzymają, więc jeśli ja się nie poddam ucieknę im. Śnieg zatrze moje ślady, by nikt nie mógł mnie już dogonić. Ale teraz najważniejsze to biec. Jakkolwiek nie wydawałoby się to trudne zważając na fakt, że całe moje łapy zapadają się w śniegu. Tylko przeć na przód. Byle dalej. Nieprzerwanie. Z uporem by wygrać ten morderczy wyścig...
Pogoń ustała dopiero nad ranem gdy śnieżyca przybrała na sile. wtedy też pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Zwolniłam tempo do szybkiego truchtu. Rozejrzałam się po okolicy. Gdzie nie spojrzeć widziałam tylko śnieg, chociaż w dali majaczył jakiś ciemny kształt. Być może las albo osada. I jedno i drugie oznacza jedzenie, a tego przecież odmówiono mi kilka dni temu, więc mrużąc oczy by nie stracić z oczu swojego celu ruszyłam w tamtą stronę. Niestety przeliczyłam się. Nie była to ludzka osada, tak samo jak nie było to awet jedno drzewo świadczące o tym, że mógłby to być las. No dobrze… Właściwie to było jedno drzewo stojące przed a wpół zasypaną jaskinią. Nieprawdopodobne jakie cuda może ukryć śnieg, prawda? Dokładnie sprawdziłam drzewo. Nie było niczym niezwykłym. Pień i kilka sterczących patyków. Widywałam już drzewa. Przywykłam do ich zdradzieckiego szumy kiedy pokrywały się czymś zielonym. Ale to drzewo ie miało tego zielonego czegoś czego nazwy widocznie zampomniałam, więc nie stanowiło dla mnie bezpśrediego zagrożenia. Jaskini nie miałam ochoty sprawdzać. Wejscie do niej było w połowie przysypae śniegiem, a jej właściciel – o ile takowy w ogóle istniał – nie miał ochoty się przywitać. Wygrzebałam więc sobie jamę tuż przy drzewie. Taki sposób na ochronę od wiatru i chłodu, który był teraz wyłączie moim kaprysem. Ani zimno, ani wiatr zupełnie mi nie przeszkadzają, a moja sierść staowi idealy kamuflaż, więc ukrywanie się pod śniegiem było zupełnie niepotrzebne. Po prostu musiałam zająć czymś łapy. Kiedy moja nowa nora była już gotowa wczołgałam się do niej i zasnęłam.
Obudziłam się w zupełnej ciemności i ciasnocie. Logiczne. Była zamieć, więc mnie zasypało. Zero powodów do obaw. Owszem prawie nie ma tu już czym oddychać, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykopać sobie wyjście. I tak po kilku minutach pracy z zaspy wyłoniła się moja głowa. Czujnie się rozejrzałam. Nic nie może mnie zaskoczyć. Wejście do jaskini przeszło już do historii. W sumie dobrze się stało. Wygrzebałam się na powierzchnię. Chwycił mróz, więc górna warstwa śniegu iemal bez trudu utrzymywała mój ciężar. Odetchnełam głęboko lodowatym pwietrzem. Przyjemnie kłuło w płuca przy każdym porządniejszym oddechu. Tutaj jedzenia nie znajdę. Na dobrą sprawę tutaj nie ma niczego, pomijając koronę drzewa. Nie ma więc poodów, żebym ja też przebywała tutaj dłużej niż trzeba. Nie spiesząc się nadto swobodnym truchtem ruszyłam przed siebie. Oto kolejny dzień taki sam jak inne. Podiosłam głowę mrużąc oczy w świetle ostrego słońca. Biel krajobrazu, błękit nieba i słońce jako mój jedyny towarzysz. Kolejny dzień spędzony na podróży. Kolejny w którym prawdopodobnie nie spotkam żywej duszy. Taki sam jak reszta, a jednak inny.
- Lód kusi magią potężych sił, nie zna ich nikt. Może ściąć z nóg dzielnych nawet mężów stu, bo zimne dni i górski wiatr i deszcz podszyty chłodem zrodziły mroźych piekieł moc i to serce skute lodem. – szepnęłam. Mogłoby się to wydawać co najmiej dziwne. Samotna wadera szepcząca do siebie jakieś dziwne słowa pośród śniegu. Dla mnie nie było to dziwne. Robiłam to by nie zapomnieć jak się mówi. Kiedyś szeptałam swoje imię. „Nazywam się Północna Gwiazda.” Lecz to nie miało dla mnie sensu. Nie pamiętam kto nadał mi to miano. Nie wiem dlaczego tylko to wiedziałam po moim przebudzeniu. Później w samotności szeptałam o tym, że ludzie to potwory, ale nawet wiatr nie chciał tego słuchać. Teraz mówię tylko to co od nich usłyszałam. Ubrane w piękniejsze słowa i nieco przeze mnie zmienione. Nie potrzeba mi towarzystwa. Nie odczuwam potrzeby by ktokolwiek się do mnie zbliżał. Jednak cenię sobie zdolność mowy i dbam o to by jej nie utracić.
Nagle ni stąd ni zowąd coś się poruszyło na horyzoncie. Było za daleko, zebym mogła stwierdzić kto to bądź co to. Poruszało się to na czterech łapach i z pewnością nie przypominało człowieka. Zatrzymałam się i przekrzywiłam głowę. Wiem o tym, że ja sama jestem niewidzialna tym terenie czego nie można powiedzieć o istocie jak gdyby nigdy nic biegnącej wprost na mnie. A może uda mi się to zabić i zjeść? Na myśl o tym poczułam nieprzyjemne ssanie w okolicy żołądka. Pokręciłam głową zirytowana taką własnie reakcją mojego orgaizmu i znowu skupiłam się na biegnącej ku mnie postaci. Z każdym krokiem owej tajemniczej istoty nabierałam pewności co do tego, że jest to wilk. Przywarłam do ziemi zupełnie znikając z pola widzenia. Zmrużyłam oczy. Teraz jedynymi obiektami świadczącymi o mojej obecności były dwie niebieskie szpary uważnie na zbliżającą się postać. Była to żółta wadera. Miała długie pomarańczowe „włosy” i brązowe łapy. Ależ ja mam szczęście. Pośrodku pustkowia trafić na takiego wilka. Aż stąd widziałam jej zielone oczy. No nic. Może przebiegie obok mnie nawet mnie ie zauważając. Znowu się pomyliłam. Owa wadera zatrzymała się tuż przy mnie z zainteresowaniem patrząc mi w oczy. Warknęłam cicho wstając.
- Witaj – rzuciłam oschle wyraźnie poirytowana tym, że mnie znalazła.

<Restia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz