Cofam się, gdy przybliżają się zabójcy. Dowiedzieli się, że Vena nie żyje od roku. Wysłani przez wodza Kniei, by zabić jedynego wilka panującego nad światłem, który narodził się z łowców. Krwawię. Kark boli niemiłosiernie, boki są pochlastane. A za mną jest dobry kawał przepaści. "Przytulam" się do jej krawędzi. Panika powoli ogarnia mój umysł. Po pysku lecą mi łzy. Veno, pewnie niedługo znowu się zobaczymy.
Jeden z wilków, czarnych jak smoła i ze ślepiami czerwieńszymi od moich rzucił się na mnie, spychając z krawędzi klifu. Spadłem z wysokości około dziesięciu metrów. Poobijałem się o wystające skały, by w końcu spaść na lewą, przednią łapę. Złamałem ją.
Z mojego pyska wydobył się krzyk, ból był przeraźliwy. Nie miałem siły się podnieść. Deszcz zaczynał padać, powoli moczył moje ciemne futro, zmywając z niego krew. Wykrwawię się jak nic. Spróbowałem podnieść się na łapy, jednak kiedy tylko dotykałem czegoś lewą łapą, ból odbierał jasność umysłu. Zacząłem trząść się nie tylko z zimna, ale i strachu. Co chwilę jako tako próbowałem wstać. W końcu nie miałem już siły. Zaczynałem mieć gorączkę.
- Ej! Ktoś tam jest! - usłyszałem nagle. Czy chodziło o mnie? Nadzieja powoli we mnie wstępywała.
- Eden! Dezessi! - ktoś krzyczał.
Dudnienie łap wygłuszone przez śnieg. Idą w moją stronę. Jeszcze raz podjąłem próbę wstania o własnych siłach. Chwiałem się na wszystkie boki. Zimmo. Boli. Vena. Zabójcy.
Znów niemal upadłem. Tym razem jednak ktoś mnie złapał.
- Kim jesteś? - zapytał basior, przyglądając mi się podejrzliwie. - Wiesz, że jesteś na terenie Watahy Mrocznej Krwi?
- J... jestem Nataniel. - powiedziałem półgłosem. - Zabójcy z Kniei... Vena... Pomocy...
Zemdlałem w nagłym przypływie bólu. Ostatnie, co usłyszałem to podniesione głosy.
<Ktoś pomoże? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz