Wstawał piękny dzień. Powoli wyczołgałem się spod ogromnych liści, i ruszyłem w stronę bliżej nie znaną. Od wczoraj zdecyfowanie wyczuwałem obecność jakiejś watahy. Postanowiłem kogoś znaleźć. Mimo łażenia w różne strony i z różną szybkością, nikogo nie widziałem prawie cały dzień. Dopiero kiedy wieczorem usiadłem na jakimś klifie, obserwując zachód słońca, usłyszałem delikatne stąpanie po kamieniach. Tak właściwie, to właścicielka (no bo basiory nie chodzą takimi krokami...) musiała skakać po głazach tworzących zbocze, po którym się tu dostałem. Udawałem, że nic nie słyszę. Dopiero kiedy wadera koło mnie usiadła, odezwałem się.
-Cześć, znasz jakąś watahę? - zapytałem nie patrząc na nią.
-Może... - usłyszałem figlarny ton.
-To tak czy nie? - ponagliłem.
-No nie jestem do końca pewna... - zaśmiała się, wyraźnie świadoma, że zaczyna mnie irytować. Dziwne. Nikt nigdy nie zdążył tak szybko wyprowadzić mnie z równowagi... Spojrzałem na nią i... Była piękna. Wmurowało mnie w ziemię, a jej uśmiech sprawił, że serce mi przyśpieszyło...
<Odpiszesz kochana? :* XD>
-Cześć, znasz jakąś watahę? - zapytałem nie patrząc na nią.
-Może... - usłyszałem figlarny ton.
-To tak czy nie? - ponagliłem.
-No nie jestem do końca pewna... - zaśmiała się, wyraźnie świadoma, że zaczyna mnie irytować. Dziwne. Nikt nigdy nie zdążył tak szybko wyprowadzić mnie z równowagi... Spojrzałem na nią i... Była piękna. Wmurowało mnie w ziemię, a jej uśmiech sprawił, że serce mi przyśpieszyło...
<Odpiszesz kochana? :* XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz