Żołnierze ciągnęli mnie ze sobą. Wlokłam się wolniej niż żółw. Godziłam z myślą, że umrę. Żal mi było zostawiać tu to wszystko, a w szczególności Serine'a. W duszy miałam nadzieję, że nie przyjdzie, że moje słowa dotknęły go do głębi. Czułam intuicyjnie, iż coś jest nie tak, tylko nie miałam pojęcia, co. Strażnicy prowadzili mnie do celi. Jeden z nich otworzył ją kluczem i chciał mnie wepchnąć do środka, ale Chance powstrzymała go.
- Stój! Zmiana planów. Zaprowadzisz ją do jaskini, od razu - rozkazała.
Wadera podeszła do mnie. Robiła to z gracją. W oczach miała zawziętość, pewność siebie, poczucie zwycięstwa. Jej kroki były wolne. Zmierzyłam ją wzrokiem od stóp do głów. Zrozumiałam wówczas swoją słabość. Ja - nic nie warta, opadająca z sił, umierająca, a ona - władcza, silna, jak nigdy dotąd, posiadająca potężne moce. Chance zbliżyła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
- Zaraz sobie porozmawiamy. Jestem ciekawa, czy wtedy będziesz taka odważna.
Spojrzała na mnie z pogardą i odeszła. Ja z kolei zostałam zaprowadzona nieznanym mi wejściem do jaskini weselnej. Wadera czekała już na podeście. Żołnierze zostawili mnie, a raczej rzucili na ziemię.
- I co, Cei? Porozmawiajmy sobie chwilę - zaczęła wyniosłym głosikiem.
Spojrzałam za siebie. Zobaczyłam wyjście z jaskini. Przez głowę przeszła mi myśl o ucieczce. Podniosłam się z podłogi i obróciłam w tamtym kierunku.Postawiłam jeden, drugi krok. Szłam wolno, nie obracając się nawet za siebie. Gdy już byłam blisko wyjścia, wystarczył jeden skok do wolności. Wyprężyłam ciało i już miałam skoczyć, gdy wtem usłyszałam niewiarygodnie głośny krzyk. Złapałam się za głowę. Nie mogłam wytrzymać z bólu. Wtem wrzask ustał, ale ja nie potrafiłam się podnieść.
- Już wychodzisz? Nieładnie tak bez pożegnania - rzekła drwiącym głosem.
Nagle poczułam, że się unoszę. Zatrzymałam się przy ścianie. Z miejsca zostałam przykuta łańcuchami.
- Skarbie, ja tylko chcę porozmawiać. Czy to tak dużo? - powiedziała łagodnie.
- Nie mamy, o czym - odparłam, posyłając jej pogardliwe spojrzenie.
- Tak uważasz? Chciałabym cię lepiej poznać. Opowiedz mi swoją historię - mówiła leciutko.
- Nie zamierzam z tobą o tym rozmawiać - zaczęłam się denerwować.
- Nie? W takim razie sama sobie to wezmę! - wrzasnęła.
Wtem w mojej głowie poczęły pojawiać się dziwne obrazy. Na początku nie poznawałam z żadnej z wizji, ale po upływie kilku chwil to się zmieniło. Widziałam moich przyjaciół, łapanych do niewoli. Wszędzie panowała panika, strach... Wtem przemieściłam się do więzienia. Strażnicy wprowadzali moją matkę. Ta płakała. Wiedziałam, co za chwilę nastąpi. Podszedł do niej król całego zamieszania. Najpierw rzucał nią od ściany do ściany, jakby była treningową piłką. Potem sprawiał jej ogromny ból fizyczny. Mama krzyczała, wierciła się. Nie potrafiłam znieść tego widoku. Coś jakby ugodziło mnie w sam środek piersi tysiącami igieł, które wbijały się coraz głębiej i bezlitośniej. Pragnęłam zamknąć oczy, ale Chance nie pozwoliła mi na to. W głowie zaczął szepczeć mi głos, który odbijał się echem po ścianach bębenków:
- Nie pomogłaś jej. Co z ciebie za córka? Nawet cierpienie matki cię nie ruszyło. Egoistka, tchórz... Jak można być tak bezmyślnym, tak nieudanym, tak słabym...?
Wtem przez głowę przemknęła mi śmierć White'a, przyjaciół z rodzinnej watahy, a potem zobaczyłam coś, czego do tej pory nie było mi dane ujrzeć. Spostrzegłam płonący dom, Katarę i małego Zaheera. Wadera umierała, została spalona... Nie mogłam w to uwierzyć. To byłoby zbyt bolesne, nie potrafiłam tego wytrzymać.
- Widzisz? Oni wszyscy zginęli za ciebie. Ty nie kiwnęłaś nawet palcem, żeby ich uratować, a oni tyle dla ciebie znaczyli, obdarzali cię uczuciem. Ty jednak kazałaś im odejść. To twoja wina... - usłyszałam głos.
Łańcuchy się zwolniły, a ja upadłam na ziemię. Nie miałam siły wstać. Patrzyłam w niewidzialny punkt. Przed oczami nadal kłębiły mi się sylwetki tych, którzy zginęli. W tamtej chwili umarłam. Umarłam duchowo. Przytaknęłam głosowi.
- Masz rację. Nie powinnam żyć. Ta klątwa to kara i spotkała mnie zasłużenie - pomyślałam.
Jedna, samotna łza spłynęła mi po policzku. Chance wyssała ze mnie całą energię. Nie miałam siły wstać, normalnie funkcjonować, żyć. Wszystko przestało mieć sens. Dostrzegałam tylko pustkę, która mnie wypełnia - nic nie znaczące cechy, egoizm, tchórzostwo. Czekałam tylko na jedno - na śmierć. Ona była moim jedynym wybawieniem, ucieczką, drzwiami do ulgi. Chance nie chciała przestać. Katowała mnie obrazami z przeszłości, a te niszczyły mnie od środka, siały spustoszenie. Wtem w wirze obrazów ujrzałam taki, którego nie poznawałam. Jasnobrązowa wadera trzymała przy sobie szczeniaka. Szeptała małej coś do ucha, mając łzy w oczach. Nagle rozdzielono je. Starsza wadera została od razu brutalnie zgładzona. Malutka zdążyła uciec, ale bardzo cierpiała. Przyjrzałam się jej bliżej, spojrzałam w oczy. To była Chance... Wtem wizje ustały. Spojrzałam na waderę. Wyglądała zupełnie inaczej niż kilka chwil temu. Pewność siebie zniknęła, a jej miejsce zastąpiło totalne rozerwanie emocjonalne. Wyglądało słabo, jakby ktoś odebrał jej całą siłę życiową. Odwróciła się do mnie tyłem, a łeb ukryła w łapach. Mogłam uciec, dać jej spokój, ale nie zrobiłam tego. Wstałam, podeszłam do niej i przyjrzałam się jej z bliska. Oczy miała całe we łzach, wygladała okropnie. Przytuliłam ją, to był mój pierwszy odruch. Ta, wbrew temu, co myślałam, odwzajemniła uścisk. Trwałyśmy tak przez chwilę.
- Dziękuję - wyszeptała.
Nie mogłam uwierzyć w to, jak bardzo się zmieniła. I to wszystko pod wpływem jednego wspomnienia? Niemożliwe...
- Co się stało? - zapytałam.
- Nie powinnaś tego widzieć, to było moje wspomnienie - odpowiedziała.
Widać było, że głęboko się zamyśliła, że to ją dotknęło do głębi, weszło w najczarniejsze zakamarki serca. Znowu zaczęła płakać. Nie wiedziałam, że ona w ogóle ma uczucia. Zaczęło mi być jej żal.
- Dlaczego to zrobiłaś? Po co te wszystkie okropne rzeczy? - drążyłam temat.
- Chciałam się zemścić - wyszeptała.
- Zemścić? Na niewinnych? Jak miała w tym pomóc śmierć Katary? - ostatnie słowa wypowiedziałam cicho, jakby do siebie.
Tak spojrzała na mnie z przerażeniem. Chyba dopiero teraz zdałą sobie sprawę z tego, co zrobiła.
- Jak mogłam... Przecież on teraz... - w jej oczach dostrzegałam złość i łzy.
Chance wpadła w panikę. Zaczęła wykrzykiwać w swoją stronę obelgi, rwała sobie sierść. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej siebie nienawidziła.
- Chciałam się tylko zemścić za jej śmierć, tylko ją pomścić, tylko tyle, nic więcej... Myślałam, że to mi pomoże, że będę spokojniejsza... Co ja zrobiłam? - jej głos był jak lament, niczym najgorsze wołanie o pomoc.
Nie mogłam na to patrzeć, po raz kolejny ją objęłam.
- Chyba już cię rozumiem, Chance - powiedziałam szeptem.
Czekałam, aż wadera się trochę uspokoi. Kiedy to już nastąpiło, kazałam jej usiąść. Ze stołu weselnego przyniosłam jej wodę.
- Ceiviro, ja tak bardzo cię przepraszam, tak bardzo. Nie wiedziałam, co robię. Ta żądza zemsty mną zawładnęła... - rzekła drżącym głosem.
- Pomogę ci. Musimy porozmawiać z Serinem czym prędzej. Zawsze jest jakieś wyjście - mówiłam.
- Nie, nie ma wyjścia. Dla mnie nie ma już ratunku, za późno. On mi nigdy tego nie wybaczy, nigdy... I moja mama też...
Było mi jej żal, okropnie żal. Zdawałam sobie sprawę, że mogła blefować, ale raczej tego nie robiła. Inaczej jej uczucia nie byłyby tak szczere, autentyczne. Zapomniałam o tym, co zrobiła mi, Serine'owi, Zaheerowi i wielu innym. Postanowiłam jej bronić, jeśli naprawdę się zmieniła. Spojrzałam na wyjście z jaskini. Księżyc znajdował się wysoko na niebie. Dochodziła właśnie północ... Zaraz przekonam się, czy to wszystko, to nie przypadkiem perfidna pułapka i fałsz.
<Serine? Zakręciłam, jak nie wiem, co. Nic do niczego nie pasuje. Przepraszam :(>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz