niedziela, 26 lipca 2015

Od Sandstorm

Widziałam ich przytulających się do siebie. Poczułam falę zazdrości. Byłam tak potwornie zła; miałam ochotę podejść i uderzyć nim o ścianę, ale rozpacz nie pozwalała mi tego zrobić. Łapy miałam jak z waty. Miałam ochotę paść i zacząć płakać lub umrzeć. Moje serce zostało po raz czwarty rozbite na drobne kawałeczki , a nawet stratę na proch. Nic mi nie pozostało. Powoli zaczęłam zamieniać się w wypompowaną od uczuć kulkę futra i piór. 
Każdy, DOSŁOWNIE, KAŻDY zostawił jakiś ślad po sobie. Jeden - ranę na krtani, drugi - zniknął bez śladu zostawiając mnie samą, trzeci - wyśmiał wszystko, co powiedział, a czwarty... 
Po prostu pomyliłam się do wszystkich. 
Cholerne wilki, cholerne życie, CHOLERNY ŚWIAT! 
Dlaczego to spotyka akurat mnie? Dlaczego każdy którego spotkam musi po kawałeczku wyplewiać mnie z uczuć? Czy coś zrobiłam nie tak? Czy obejmuje mnie jakaś klątwa rzucona w młodości? 
- Sandstorm? - usłyszałam jego głos. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że na nich patrzę. - To nie tak... Bo widzisz... ja...
- Zamilcz - rozkazałam mu. Posłuchał,  ale nie z własnej woli. 
To on był tym ostatnim, który wyrwał ostatni korzonek moich uczuć. Gdyby tylko jeszcze coś zostało. 
- Podejdź do niej. - Patrzyłam się ślepo przed siebie. - Wyciągnij sztylet z pochwy. 
- N-nie rób tego - zadrżała wadera, która próbowała się cofnąć. 
- Czego? Zrobiłam coś?  
Spojrzałam pusto na srebrne ostrze narzędzia. Oj jaka szkoda, że mi je pokazał. 
- Cały czas mnie oszukiwałeś. Cały czas bawiłeś się mną jak jakąś lalką! - krzyknęłam. Przygryzałam policzek, by się nie rozpłakać. 
- Sand... 
- Zamilcz - Syknęłam, a jego łapa wraz z ostrzem śmignęło po krtani stojącej przed nim wadery. Szkarłatna ciecz rozlała się barwiąc śnieżno- niebieską sierść wilczycy. Padła bezwładnie na glebę, która wpijała krew jak wodę.
Nie poruszyłam się nawet o milimetr. 
- I patrz co robiłeś! - krzyknęłam. - Zabiłeś ją! -krzyczałam gardło jak wariatka. Już czułam, jak zdzieram sobie gardło. 
- To nie j...
- Miiiilcz! - załkałam i podeszłam bliżej. Dosłownie na pół metra od niego. Kazałam mu przejechać sobie po krtani. 
Ostrze przyległo go szyi. Miał się zamachnąć, lecz wszystko poszło nie tak. Ostrze lekko go drasło, lecz trafiło mnie. Klinga sztyletu trafiła mnie tuż nad sercem.
Miałam wrażenie, jakbym nie mogła wziąć oddechu. Czy byłam zaskoczona? Tak.
- No proszę... Jednak można się oprzeć mojej mocy. 
Cofnęłam się chwiejnie. Obrazy zaczynały być na zmianę podwójne i rozmazane. Poczułam ciepłą krew spływającą po klatce piersiowej i łapie. Słyszałam jak basior coś krzyczy. Jednak głos był zbyt stłumiony. I czyżbym miała go już za sobą?
Parłam na przód mimo bólu i rozmazanego otoczenia. Nie wiem, jak i nie wiem kiedy, ale potknęłam się o korzeń i stoczyłam z wysokiego wzniesienia. Ból był niewyobrażalny. Miałam wrażenie, że sztylet wbija mi się głębiej... I głębiej... I głębiej... 
Zatrzymałam się na pniu jakiegoś drzewa. Leżałam na ostrych igłach sosny. 
Nie mogłam oddychać. Wyciągnęłabym ostrze z piersi, ale wykrwawiłabym się. Byłam bezradna. Samotna. Umierałam. 
Otworzyłam oczy. Zobaczyłam rozmazaną postać wilka. Oby nie on. 
Pysk nieznajomego zbliżył się, ale zrozumiałam, że ogląda nóż zatopiony w moim ciele. 
Poczułam jak mnie podnosi. Wydobyłam z siebie głośny jęk. Miałam tylko nadzieje, że nie umrę. A zwłaszcza w ten sposób.

<Veyron?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz