niedziela, 18 stycznia 2015

Od Emmy CD. Cole'a

Odwróciłam łeb w stronę Orala. Musiałam zrobić cokolwiek, by tylko nie patrzeć na Cole’a.
„Czy naprawdę tak o mnie myśli? Przecież ja… Ja… Nieważne. Cole ma rację. Nie możesz zaniżać swojego poziomu, poczucia własnej wartości, bo będzie tylko gorzej. Nawet jeśli się z nim w pełni nie zgadzasz.”
Moje myśli mimowolnie przypomniały mi obraz moich rodziców ginących za mnie. Czułam się temu winna. Nie wiedziałam, co mogę zrobić, by ochronić przed tym Cole’a. Najgorsze było to, że potwierdził moje obawy. Jakaś cząstka mnie wołała z nadzieją: „To pewnie wszystko wymysł Orala! Nie jest prawdą to, co ci pokazał.” Ale niestety było prawdą. Jest prawdą.
Z zamyśleń wyrwał mnie głośny huk. To co zobaczyłam, napełniło mnie przerażeniem. Navarog leżał bez ruchu na mokrej trawie. Nad nim stał śmiejący się Oral. Byłam skołowana. Przez jedną krótką chwilę, Oral obrócił swój łeb ku mnie. Zobaczyłam jego szare przepełnione nienawiścią tęczówki. A potem usłyszałam jego głos:
~ Myślałaś, że ci się uda? Och, nie! Stąd nie ma wyjścia, kochana.
Poczułam ostry ból w skroni, a potem wszystko zawirowało i rozpłynęło się w nicość. Wokół mnie roztaczał się szary półmrok, przywodzący na myśl kolor tęczówek wilka. Szare, groźne, niebezpieczne. A potem pojawiła się gromada ventusów*. Okrążyły mnie tworząc elektryczną barierę. Burzowe chmury nadawały temu miejscu jeszcze mroczniejszego  wyglądu. Stałam wpatrzona w duchy, zupełnie nie wiedząc, co mam robić. Nagle dwóch z nich się rozstąpiło jakby robiło miejsce na przejście dla swojego pana. Do koła wszedł czarny wilk. Zupełnie czarny. Tylko oczy miał takie same jak ja…
- Tata? – spytałam niepewnie.
Wilk nie odpowiedział. Skinął na ventusy, a one rozpłynęły się w nicość. Elektryczna ściana zniknęła; w pokoju zostały tylko strzępki ciemnych chmur. Wilk chrząknął znacząco i do pokoju weszła wadera. Oczy miała w purpurowe, a sierść miała turkusowo-białą. Taką samą jak moje odznaczenia wśród czarnej sierści. Zwróciłam też uwagę na to, że sierść basiora ma taki sam odcień czerni jak moja. Szybko skojarzyłam, że ich widziałam jak za mnie giną. To musza być moi rodzice.
- A-Ale jak to? – powiedziałam drżącym głosem.
Moi rodzice do mnie podeszli i mnie przytulili. Czułam ciepło ich ciał. Są dwa wyjaśnienia tej sytuacji: (a) już nie żyję lub (b) oni żyją. Szczerze skłaniałam się do pierwszej wersji. 
Rodzice w końcu mnie wypuścili i zauważyłam, że mają łzy w oczach. Tak samo jak ja, zresztą. W końcu ponowiłam pytanie:
- Jak to?
- Spokojnie. – uśmiechnęła się smutno moja mama. – Wszystko w porządku. Żyjesz.
- A-A wy? – przełknęłam ślinę.
- A my nie. – odpowiedział mi tata. – Ale nie musisz się o nas martwić. Jest nam dobrze.
- Po co te… ventusy?
- Ach, one służą Śmierci. Mają pilnować, czy aby nie chcemy jej oszukać.
- Oszukać? – spytałam czując, że z każdą chwilą rozumiem coraz mniej.
- Spróbuję ci to wyjaśnić. – uśmiechnęła się mama. – Wiemy, że… Że obwiniasz siebie za nasza śmierć. Wiemy też, co się teraz z tobą dzieje. Obserwujemy cię i opiekujemy się tobą cały czas. Mimo tego, że nas nie widzisz zawsze jesteśmy z tobą. 
- Nie obwiniaj się za nasza śmierć. – dołączył się tato. – To nie twoja wina.
- Chcieliśmy się z tobą porozumieć, by ci to przekazać. – kontynuowała mama. – Śmierć nam na to pozwoliła, ale obserwują nas ventusy i w razie gdyby któreś z nas chciałoby się przedostać do świata żywych, zostałoby zatrzymane. Przykro mi, że tak tu ponuro, ale nie mieliśmy innego wyboru.
- Aha. Ale gdzie wy jesteście? I co się ze mną teraz dzieje?
- Tam. – mama spojrzała w górę.
Podniosłam łeb. Zobaczyłam rozgwieżdżone niebo, a na nim dwie połyskujące turkusowym blaskiem gwiazdy.
- To my. – wyjaśniła. - Twój ojciec i ja. Jak byłaś jeszcze mała opowiadałam ci, co się dzieje z dobrym wilkiem po śmierci. Zostaje on…
- …przeniesiony w kosmos i odradza się jako gwiazda. Ma oko na wszystko, co się dzieje na ziemi. Jego duch żyje spokojnie w ognistej kuli. Wiecznie. To prezent od Śmierci dla tych dobrych wilków. – uśmiechnęłam się nieśmiało. – Myślałam, że to brednie.
- Ależ nie, córeczko. – powiedział tato. – To prawda. Żyjemy razem, wśród innych gwiazd, nieustannie cię obserwując. No, może nie aż tak nieustannie.
Poczułam, że się rumienię. Dobrze, że nie było tego widać w tym półmroku.
- No, ale jak to możliwe, że ja was mogę normalnie dotykać i w ogóle…
- Emmo, znajdujemy się w dziwnym miejscu. Jest ono czymś pomiędzy życiem a śmiercią. My jesteśmy bardziej materialni od duchów, ale ty jesteś mniej materialna od innych żywych istot. Ale spokojnie, gdy wizyta się skończy wrócisz do żywych, tak jak my do swoich gwiazd. Tylko tak możemy się z tobą skontaktować i powiedzieć ci byś nie obwiniała się za naszą śmierć. Nie możesz tego rozpamiętywać. Musisz iść naprzód.
- Jak mnie znaleźliście skoro na niebie u Orala nie ma gwiazd?
Mój ojciec się zasępił.
- No, cóż, było to bardzo trudne, ale w końcu cię odnaleźliśmy i nawiązaliśmy połączenie.
- A ja jestem nieprzytomna, tak? To się dzieje w mojej głowie?
- Dzieje się w twojej głowie, ale jest prawdziwe. – obraz rodziców powoli zaczął mi się rozmazywać. – Pamiętaj my zawsze jesteśmy przy tobie. Kochamy cię.
- Ja też was kocham!
Obraz rozmazał się całkowicie. Znowu poczułam ostry ból w skroni. Leżałam na trawie. Mocno zacisnęłam powieki. Nie chciałam ich otwierać. Gdy rodzice nawiązali ze mną kontakt nie było mnie tutaj. Znaczy się, ciałem byłam, ale nie świadomością.
- Emma, wszystko okay?
Ten głos zadziałał na mnie uspokajająco. Odprężyłam się i lekko kiwnęłam głową.
- Nigdy więcej tak nie rób! – usłyszałam oskarżycielską nutę w tym łagodnym głosie. – Bałem się, że już nigdy do mnie nie powrócisz.
Otworzyłam oczy. Cole stał nade mną zerkając niepewnie na boki. Nagle, niekontrolowany potok słów wyleciał z moich ust. Zdziwiło mnie, że to wszystko wiem:
- Cole, to pułapka. Nie możesz tu zostać. Zabierz Hitaishi i uciekajcie stąd jak najszybciej. Ja wcale nie jestem wolna. Jestem przeklęta. Przeklęta przez Orala. Przebywanie ze mną tylko ci zaszkodzi. Uciekaj. Uciekaj, póki jeszcze możesz.
Cole spojrzał na mnie z przestrachem, ale stanowczo powiedział:
- Nie zostawię cię tutaj.
- Cole, błagam cię. Nie utrudniaj tego. Jestem przeklęta, nie rozumiesz? Oral rzucił na mnie klątwę. Póki on nie zginie ta klątwa będzie na mnie ciążyła, niosąc zniszczenie wszystkiemu i wszystkim wokół mnie. Nie możesz ze mną zostać. Zabierz Hitaishi i uciekaj. Proszę.
Podniosłam się z mokrej trawy, spojrzałam basiorowi prosto w oczy i powiedziałam:
- Nie mogę pozwolić, byś przeze mnie zginął. Ja… Jesteś dla mnie bardzo ważny. Nie mogę pozwolić, by kolejna ważna dla mnie osoba opuściła ten świat. Uciekaj, proszę cię…

*ventusy – duchy burzy, złe wiatry, tj. władają burzą, wiatrami. Mogą przybierać różne kształty, ludzkie lub końskie, w zależności od ich aktualnego usposobienia. Po grecku: anemoi thuellai.

< Cole? Mam nadzieję, że moje opko zniweczyło twoje plany… Jeśli myślę o tym, co myślę, że miałeś na myśli. xD Ale i tak jestem ciekawa, co wymyśliłeś… >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz