Szedłem sobie lasem wypatrując jakiegoś zajęcia. No i po chwili ja, oczywiście, jak to ja znalazłem je. "Obczaiłem" sobie drzewko na którym rosło pełno jakichś dziwnych poskręcanych owocków. Były całe czerwone i promieniły się w słońcu, aż się prosząc aby je zjeść. Skoczyłem, próbując uchwycić jednego... oczywiście nie udało mi się, więc spróbowałem z innej strony. Dopiero za parenastym skokiem udało mi się pochwycić jeden. Usiadłem pod drzewem i już miałem go sobie wpakować do ust, gdy nagle podszedł do mnie jakiś wilk i powiedział:
- Lepiej ich nie jedz... są trujące.
Zatrzymałem łapę i odrzuciłem owoc gdzieś do tyłu.
- Wcale nie zamierzałem go zjeść... - spojrzałem w niebo wymownym wzrokiem, po czym zacząłem się śmiać.
- A ty to w ogóle kim jesteś? - zaciekawił się wilk.
- Ja? Ja jestem Mikey. - wyszczerzyłem zęby. - A zdradzisz mi, co to za "trujące owocki"?
<Ktosiek xD?>
- Lepiej ich nie jedz... są trujące.
Zatrzymałem łapę i odrzuciłem owoc gdzieś do tyłu.
- Wcale nie zamierzałem go zjeść... - spojrzałem w niebo wymownym wzrokiem, po czym zacząłem się śmiać.
- A ty to w ogóle kim jesteś? - zaciekawił się wilk.
- Ja? Ja jestem Mikey. - wyszczerzyłem zęby. - A zdradzisz mi, co to za "trujące owocki"?
<Ktosiek xD?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz