piątek, 17 kwietnia 2015

Od Cole'a CD. Emmy

Zamrugałem oczami. Właśnie dotarło do mnie to co się stało. Moja jedyna przyjaciółka stwierdziła, że jestem jej już niepotrzebny, nie mogę się do niej zbliżać i nasłała na mnie wielkiego potwora, który miał mnie rozerwać na strzępy. Super. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Moje życie właśnie legło w gruzach... no ale co tam. Kogo to obchodzi? Na pewno nie Emmę.
- Sorry, stary. - Wydukałem. - Każdy działa na własną rękę.
Owinąłem pędy w okół potwora. Był niestabilny, chwiał się na nogach. Podejrzewam, że choć wykonywał polecenia Emmy, miał psychikę pięciolatka. Chwyciłem go za nogę pędami najgrubszej roślinności i wyrzuciłem monstrum w powietrze. Były dwie opcje: Albo spadnie na ziemię, roztrzaska i zamieni się w pył, jak hekatonejrowie, albo spadnie i zaatakuje. Ten cios jednak bardzo mnie osłabił, więc stworzyłem w okół siebie niewielką kopułę utworzoną z roślinności, aby odpocząć na chwilę i zregenerować siły.
Z Emmą coś było nie tak. Zawsze chodziła radosna, roześmiana, była piękna, zgrabna, delikatna, promieniejąca szczęściem we wszystkie strony. Była cicha, spokojna, skryta i tajemnicza, a teraz...? Teraz zachowywała się jak buntowniczka, jak tyranka, która jest w stanie rzucić na kogoś potężną klątwę. Jakby urodziła się na polu bitwy i przez wszystkie lata wpajano jej do głowy, że zadawanie innym bólu fizycznego i psychicznego było najlepszą rzeczą na świecie, oraz szkolenie w mordowaniu każdego, kto stanie jej na drodze. Z każdego gestu dało się wyczytać jej emocje, niepokój, zachwianie, brak skoncentrowania, usiłowanie bycia oziębłym i niezważającym na nic... nie wychodziło jej to. Nie rozumiałem dlaczego starała się być kimś, kim nie jest. I to jeszcze w tak negatywnym sensie. Nie lubiłem takich kobiet, które są twardzielkami i jeśli obrazisz je choć jednym słowem bez wahania rozetną ci brzuch, czoło, cokolwiek... nawet zabiją. Stają się takie, bo nie mają swojej watahy, swojego miejsca na ziemi. Były w niebezpieczeństwie cały czas. A co było nie tak, że Emma zechciała porzucić swój przytulny kątek w watasze? Czy było jej źle z jej starymi przyjaciółmi? Uh... Dlaczego? Co jej się takiego stało? Ale... skoro nie chce mojego towarzystwa, to cóż mogę powiedzieć? Nie będę się do niej zbliżał i tyle.
Rozwinąłem swoje pędy. Orala nigdzie nie było. Potwora też. Jedynie na środku polany stała Emma i wpatrywała się we mnie. Pokręciłem głową. Żal mi było tej wadery. Szkoda tylko, że...
- Będziesz to tak stał? Nie zamierzasz podejść? Tylko będziesz się na mnie gapił? A spróbuj tylko, to nie zawaham się nasłać na ciebie kolejnego potwora.
- Ta... - mruknąłem i chwyciłem się za swoją łapę. Odwróciłem się i rzuciłem jej ostatnie spojrzenie. - To pa.
Ruszyłem w kierunku lasu.
- Czekaj...! - zaczęła Emma. - Tak po prostu sobie idziesz? Ale...
- Tak mi kazałaś, nie? - westchnąłem.
- A, no tak. Więc idź. Hmpf... - zarzuciła swoją grzywą, wypięła dumnie pierś i odwróciła się ode mnie.
Powędrowałem w stronę lasu. Postanowiłem wrócić do watahy. Byłem ciekaw co zacznę robić. Może będę bardziej przywiązywał wagę do swojego stanowiska? Może dołączę do grupy łowców? Poznam kogoś fajnego? Będziemy obserwować wrogie watahy? A potem polegnę w bitwie o watahę? Byłoby cudownie. Ale bez Emmy te wszystkie warianty wydawały się jakieś ponure... cóż. Co się stało, to się nie odstanie.
Szedłem lasem w kierunku watahy. Robiło się ciemno, a nad lasem kłębiły się burzowe chmury. Po kilku minutach z nieba spadło kilka kropel. Zaczęło padać. Zwiesiłem uszy. Postanowiłem jak najszybciej zapomnieć o tym co się zdarzyło, znaleźć się w swojej ciepłej i przytulnej jaski i zasnąć głęboko. Pobiegłem więc przed siebie z zamkniętymi oczami. Spokój i samotność jaka mi towarzyszyły, szybko się ulotniły, bo zderzyłem się z jakimś wilkiem.

<Emma? -,- Albo ktoś, kto nie będzie próbował mnie zabić ^^? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz