Szczęście rozniosło się po moim ciele jak przyjemne ciepło. Byłam pewna, że będzie nam trudno odbudować to, co zaprzepaściłam. Ale cieszyłam się, że dał mi szansę.
Coś za nami złowrogo zaszeleściło. Odwróciłam łeb w tamtą stronę. Ciemność opanowała już tereny watahy.
- Słyszałeś to? – szepnęłam.
Cole w zadumie pokiwał głową. Chwilę później znowu usłyszałam ten dźwięk. Miałam już całkowitą pewność skąd pochodził.
Podeszłam po cichu do najbliższego drzewa. Oparłam się o zimną korę i spojrzałam w górę. Na jednej z gałęzi siedziało jakieś stworzenie. Było duże, zbyt duże na ptaka czy wiewiórkę. Jego oczy błyskały złowrogo wśród ciemności.
Serce we mnie zamarło. Po chwili podszedł do mnie Cole i spojrzał w tą samą stronę co ja.
- Co to jest? – szepnął tak cicho, że ledwie go dosłyszałam.
- Nie mam pojęcia. – odpowiedziałam. – Ale nie wygląda przyjaźnie.
Dziwne stworzenie warknęło gniewnie, a potem zeskoczyło z drzewa. W świetle księżyca zobaczyłam kontury jego sylwetki. Było garbate i kościste. Skóra przylegała do jego kości, a w niektórych miejscach zwisała bezwładnie lub się marszczyła. Wydawało się jakby stwór nie miał mięśni. Jego żółte oczy lustrowały mnie i zauważyłam, że nie oddycham z przejęcia. Wzięłam głęboki wdech i potwór groźnie wyszczerzył ostre zęby. W poświacie księżyca wyglądał nadzwyczaj straszliwie.
Bałam się zrobić jakikolwiek ruch, by nie sprowokować bestii. Nie mogliśmy jednak stać tam przez wieczność.
- Co robimy? – spytałam drżącym głosem. Strach ogarnął mnie już całkowicie.
- Zobaczmy, czy zaatakuje. – odszepnął basior.
Przełknęłam ślinę. Poczułam, że zaczynam się okropnie pocić. Wyobraziłam sobie, że podobnie mógł czuć się Cole, gdy wysłałam na niego ziemistego potwora… Ale on nawet nie był bardzo groźny, a Cole był po stokroć odważniejszy ode mnie. Cieszyłam się, że nie jestem sama.
Stwór zrobił ostrożny ruch w naszą stronę. Starałam się miarowo oddychać, by nie zwracać na siebie większej uwagi.
Nagle stworzenie odezwało się chrapliwym, syczącym głosem.
- To oni. Zabieramy ich.
Patrzyłam ze zgrozą jak na polanie pojawia się więcej takich samych potworów. Jednym z buzi wylatywała piana lub dziwny zielony śluz. Dwoje z nich podeszło do nas, wyciągnęło łapę zakończoną ostrymi pazurami i zamoczyło w zielonym śluzie. Potem wydali z siebie serie okrzyków i warczeń, i kilku innych podeszło do nas i przywiązało do drzewa. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie potrafiłam nic zrobić. Zacisnęli gruby, żelazny łańcuch wokół moich kończyn i tułowia tak, że nie mogłam się w ogóle ruszać. Wpadłam na genialny pomysł wydania z siebie krzyku, ale w tej samej chwili do pyska wciśnięto mi brudną szmatkę. Kątem oka spostrzegłam, że z Colem zrobili to samo.
Potem te dwa stwory z zielonym śluzem na łapach podeszły powoli do każdego z nas, uśmiechając się złowieszczo.
- Spokojnie, to nie będzie bardzo boleć.
Zatopił swoje pazury w moim ramieniu. Po moim ciele przeszedł szybki błysk bólu, a potem straciłam przytomność.
< Cole? Nareszcie zrodził się jakiś pomysł :D >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz