niedziela, 22 lutego 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Ostatnie co pamiętam, to roztrzaskany stolik i potłuczone szkoło. Nic z wcześniej. Ale wystarczył tylko jeden widok, by wszystko wróciło. 
Ciało Ceiviry leżało teraz na kanapie. Dalej przykryta była kocem mimo, że przypominała lodowiec. Zegar, którego dotąd nie zauważyłem tykał wyliczając minuty, godziny, dnie, odkąd straciłem waderę. Ile to było? A, tak, pięć dni. Pięć dni siedzenia przed martwym wilkiem. Moje ciało było prawie tak samo zimne jak jej. 
Straciłem wszystko. Krew wrzała w moich żyłach, ale jednocześnie całe ciało przygwożdżone było do podłogi, jakbym siedział w zastygłym już betonie. I tak przez pięć dni. Żołądek buntował się, ale nie, ja byłem zbyt uparty. Wciąż żyłem z nadzieją, że się obudzi, a nie chciałem takiej sytuacji, że ukochana wilczyca obudzi się sama w zdemolowanym pomieszczeniu. 
Z transu wyrwał mnie głośny pisk. Czerwony ptak większy od kruka, ale mniejszy od orła z złotymi wąsami jak u suma siedział dumnie na parapecie. Na plecach, grzbiecie - czy jak tam to się nazywa u ptaków – dźwigał tubę przyczepioną skórzanym paskiem. 
„Nie teraz” – powiedziałem w myślach. 
Przegoniłem go, chwilowo tkając jego krew. Byłem zbyt przygnębiony i zdesperowany na pisanie listów. Warknąłem i podszedłem do wadery. Dotknąłem czołem jej czoła. 
- Gdziekolwiek jesteś, wróć do mnie, proszę - wychrypiałem i odszedłem postanawiając odnaleźć sokoła.
***
Czerwony ptak zdążył przylecieć trzy razy, dzisiaj ostatni raz go odesłałem z groźbą, że jeśli przyleci jeszcze raz, to go wypatroszę i powieszę na ścianie wśród jelenich głów w jednej z sal. Sam nie mogłem uwierzyć w swoje zachowanie. Czy to śmierć Ceiviry tak na mnie wpłynęła? A może to... rozdrażnienie? Ostatnio czułem się tak, kiedy doszło do kłótni pomiędzy mną, a waderą. Zapamiętałem tą chwilę bardzo dokładnie. Noc, jezioro, nad którym spędziliśmy wolne chwile. Wilczyca była załamana, a ja pogorszyłem sprawę wydzierając się na nią. Odbiegła ze łzami w oczach, a później spadł deszcz, jakby pogoda zależała od jej uczuć.
Podszedłem do Ceiviry. Przekonałem ślinę, pocałowałem w czoło i przytuliłem. Przez chwilę miałem wrażenie, że wszystko mnie piecze, parzy. Zacisnąłem powieki przytulając mocniej. 
- Serine? - Ceivira spytała słabo. 
Aż mną wstrząsnęło. Nie puszczałem jej. Nie wiedziałem, czy to halucynacje, czy miejscowi - których z resztą nie ma - w podły sposób śmieją się że mnie. Oderwałem się od niej jak poparzony. Patrzyłem że zdumieniem, jak siada i okrywa się kocem. Zadygotała z zimna. 
- Bogowie... - wycedziłem. - Żyjesz! - rzuciłem się na nią i jeszcze raz przytuliłem. Do oczu zaczęły napływać łzy. - Już myślałem, że się nie obudzisz... Bogowie! Tyle czasu... tak długo.
- Nie było mnie tylko z dwie minuty - próbowała zachować pozytywizm.
- Cei - powiedziałem dając jej złapać oddech - nie było cię dwa tygodnie.
Zamarła. Wytrzeszczyła oczy. Myślałem, że wybuchnie śmiechem ale nic takiego nie uczyniła. Odetchnęła, jakby straciła kogoś bliskiego, co za ironia, prawda?
- Nie, to nie możliwe... Tylko rozmawiałam, a później... Labirynt... Nie błądziłam tak długo - kręciła głową nie dowierzając. 
- Myślałem, że... że...
- Już dobrze. Najważniejsze, że już jestem, prawda? - Jej głos był miękki, czuły... Nawet nie wiedziałem, jak bardzo mi go brakowało.
- O jakiej rozmowie mówiłaś? I o... labiryncie...? - byłem zbyt oszołomiony, by myśleć, a może to po prostu było takie skomplikowane?
Ceivira spojrzała na mnie z schodzącymi brwiami. Delikatny uśmiech i łzy w fiołkowych oczach.
- Wszystko ci opowiem, ale najpierw musisz coś zjeść - tak bardzo tęskniłem za jej opiekuńczym tonem, tym, że tak często się martwiła. - Wyglądasz jakbyś tułał się po śmietnikach - zaśmiała się słabo.
No tak. Włosy sterczały w każdym kierunku, sierść była brudna z leżenia na podłodze. Na pewno też wyglądałem jak anorektyk. Przez brak apetytu musiałem dużo schudnąć.
- MusiMY - poprawiłem z krzywym uśmiechem.
Patrząc na nią chciałem ją pocałować, ale przypomniał mi się nasz pocałunek tuż przej śmiercią wadery. Nie wiem, czy go pamiętała, a jeśli w... nie wiem, czy lepiej było by gdyby zapomniała.
Zamknąłem oczy. Nasze czoła się spotkały. 
- Jeśli kiedykolwiek zamierzasz opuścić mnie na tak długo... 
- Też się cieszę, Serine. - Ta chwila mogła trwać wiecznie. 
Otworzyłem oczy. Nie zauważyłem, że jej łapą przylega do mojej. Była ciepła... jak kiedyś, a nawet cieplejsza.
- Kiedy cię nie było... byłaś taka zimna... - Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. No, ugryzłem się w język za późno. - Myślałem, że cię stracę... Zacząłem tracić nadzieję oo tyg... - zakryła mi pysk łapą. Uśmiechnęła się mimo mojej kamiennej twarzy. 
- Jesteś taki uroczy, gdy się martwisz, wiesz? 
Nasze czoła dalej się stykały. Jak dla mnie, mogliśmy siedzieć taka cały dzień.

<Cei? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz