niedziela, 22 lutego 2015

Od Ignis CD. Aventy'ego

- Aventy!
Stanęłam nad basiorem próbując go ocucić, ale chyba marnie mi szło. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Panikowałam.
„Spokojnie, Ignis, spokojnie. Myśl racjonalnie.” – pomyślałam.
Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. Stanęłam nad Aventy’m i przywołałam biały dym – ten, który ulecza. Jak tylko Aventy poczuł jego zapach otworzył oczy i zaczął kaszleć. Rozwiałam resztę dymu i pomogłam mu wstać. Dałam mu herbatę, którą wcześniej przygotował. Nie chciałam go zasypywać pytaniami. Uszanowałam to, tak samo jak on uszanował moją sytuację. Byłam mu za to wdzięczna.
- Lepiej się połóż. Wyglądasz na zmęczonego. – zasugerowałam, wlewając mu do pyska resztę herbaty. – Mmm, jesteś rozpalony, masz gorące czoło. Na serio musisz się przespać. 
Pomogłam mu dojść do jego sypialni i okryłam go szczelnie kocem. Położyłam mu jeszcze zimny okład na rozgrzane czoło i wyszłam przed jaskinię. Rozpaliłam przed nią małe ognisko i pozwoliłam płomieniom odrobinę mnie pomuskać. To było relaksujące zajęcie.
Spojrzałam w górę. Wydawałoby się, że tyle się zdarzyło od dzisiejszego poranka, a jednak słońce jeszcze nie zachodziło. Z jego pozycji wywnioskowałam, że jest trochę po południu. Nagle poczułam się bardzo zmęczona. To całe uciekanie, odlot… Rozłożyłam się więc wygodnie przy ogniu i odpłynęłam do krainy sennych koszmarów.
***
Stałam na krze pośród morza lawy. Tak, na krze tylko, że nie z lodu a z rozżarzonych węgli. Gdybym nie była odporna na ogień już dawno moje łapy byłyby pokryte opuchliznami.
Wokół mnie były skaliste klify. Pode mną bulgotała lawa. Wiedziałam, że ona nie może mi nic zrobić, ale mimo to miałam, co do niej złe przeczucie.
„To tylko sen” – powtarzałam w myślach.
Spojrzałam w górę. Nade mną migotały i lśniły gwiazdy. Księżyc świecił majestatycznie. Była pełnia.
- No dobra – odezwałam się. – Po coś mnie tu przyprowadził, śnie? Co mam zobaczyć? Co mam zrobić? 
Nagle przede mną, jak gejzer, pojawił się słup ognia. 
W strachu cofnęłam się o krok i omal nie spadłam z kry. Ogień nagle się rozproszył, a z niego wyszła ciemna postać. Była wysoka, miała bladą skórę i czarną szatę. Wokół niej kłębiły się chmury czarnego dymu. Jej żółte oczy błyskały nieprzyjaźnie i złowrogo, a w czarnych źrenicach można było dostrzec zniewolone koszmary. Po chwili zauważyłam, że szata tej postaci również jest zrobiona z koszmarów. Gdy się poruszyła można było zobaczyć różne straszne sceny. I nagle już wiedziałam z kim mam do czynienia. 
- Pan Koszmarów – wycedziłam przez zęby.
- Och, tak to ja. Fajnie, że mnie poznałaś. Ja też cię znam. Jesteś Ignis. Ta, która przede mną uciekła. – odezwał się swoim syczącym, pełnym nienawiści głosem.
- Nie uciekłam. Przetrwałam. – powiedziałam gorzko.
- Ta jasne. Wmawiaj to sobie.
- Dobra, gadaj po co grzebiesz przy moich snach?!
- Och, och, no dobrze, już dobrze. Jaka niecierpliwa! Nie chcesz sobie może usiąść, wypić herbatkę? – w chwili gdy wypowiedział te słowa, przede mną pojawił się stół, a na nim dwie filiżanki z gorącym napojem. Pode mną pojawiło się też krzesło, więc siedziałam lekko zdezorientowana. Koszmarek (od czasu do czasu będę go tak nazywać, okej? To trochę osłabia jego moc straszenia. No wiecie im większy strach przed imieniem tym większy przed tym, który je nosi.) również usiadł na krześle, które się pojawiło po drugiej stronie stołu, naprzeciwko mnie. 
- Nie chcę twojej herbaty! – krzyknęłam i elegancko spadłam z krzesła.
- Ojoj, uważaj, bo sobie coś zrobisz! – powiedział Pan Koszmarów i sprawił, że stół, krzesła i herbata znikły. – No dobra, to o czym chciałaś rozmawiać?
- Hmm, no cóż… - zaczęłam podnosząc się po upadku. – Zazwyczaj jak ktoś pojawia się w czyichś snach i nimi manipuluje to ma do tego jakiś sensowny powód, nieprawda?
- Chyba tak. 
- No więc z łaski swojej powiedz mi jaki sensowny powód masz ty, manipulując przy moich snach!
- Och, to chcesz wiedzieć – westchnął Koszmarek. – Myślałem, że chcesz się dowiedzieć czegoś bardziej interesującego, na przykład ile koszmarów już stworzyłem w tym roku albo ile wilków już przestraszyłem, albo kogo mam w swoich lochach, albo co tam u starego, dobrego Pana Snu… No wiesz takie ciekawe informacje.
- Gadaj!
- Ale mam odpowiedzieć na twoje pytanie czy na te, co ja powiedziałem?
- Na moje! Odpowiadaj! Ale już!
- Okay, spokojnie, kochana Ignis, spokojnie.
- Przestań owijać w bawełnę i powiedz po co manipulujesz moim pięknym, słodkim snem?
- No dobrze, kochana, ale do tego potrzebujemy trochę cofnąć się w czasie. 
Nagle wszystko zawirowało, podskoczyło, zmieniło się w bezbarwną, lejowatą masę, jeszcze raz zawirowało i podskoczyło, zaczęło nabierać kolorów, jeszcze raz podskoczyło i znalazłam się na pięknej polanie w ciepły, słoneczny dzień. Trzy małe Wilki Ogniste bawiły się wesoło w berka, a czworo dorosłych wilków, najwyraźniej ich rodziców, rozmawiało o czymś przyciszonymi głosami. Ja jednak wpatrywałam się tylko w małą, białą waderę ganiającą radośnie za dwoma basiorami. Poczułam, że w moim żołądku otwiera się wielka, pusta dziura. Spojrzałam na dwa dorosłe wilki stojące z boku i na moim policzku zalśniła łza. Szybko ją starłam. 
- Widzisz tam tego małego, rozkosznego basiora bardzo podobnego do ciebie?
- To mój brat. – odrzekłam słabo. – Ale on już nie żyje. Tak jak wszyscy na tej polanie.
- Obawiam się, że ty też jesteś na tej polanie, a jednak żyjesz. – powiedział Koszmarek i zaśmiał się jakby to wszystko było jakąś zabawną komedią. – Iiiiiii twój brat też żyje.
- Co? – w moim sercu nagle zaczęła kiełkować radość. Mój brat żył! Była to chyba najwspanialsza wiadomość jaką mogłam usłyszeć. Nooo plus ta, że moi rodzice żyją. Ale to nie było możliwe.
- Aha. Twój brat żyje i ma się… No cóż całkiem dobrze. Tylko, że… Były pewne problemy z jego rozwojem.
- Co-co się stało? – zapytałam czując jak radość ulatnia się ze mnie i wznosi ku górze. – Jakie problemy?
- No pamiętasz, co się stało dalej, nie?
- Napadłeś na moją rodzinną Watahę zabijając wszystkich, ponieważ „miałeś zły dzień”.
- Nieprawda! Napadłem to się zgadza, ale nie zabijałem wszystkich, bo „miałem zły dzień”! O nie, nie! Pomyśl sobie po co mam zabijać wilki skoro mogę je męczyć koszmarami, hę? Tylko, że wasz alfa nie chciał mi złożyć należytych ofiar za to bym nie męczył waszej Watahy, więc was zabiłem. Proste. 
- Dzięki.
- Nie ma sprawy! Niestety inne watahy się na mnie za to wkurzyły i nie składały mi ofiar, a ja nie mogłam ot tak wszystkich zabić, bo miałem limit zabijania wilków na tysiąc lat, który wykorzystałem na twojej Watasze. Nie mogłem nic zrobić, więc tylko dręczyłem te wilki koszmarami, ale Pan Snu w końcu się kapnął, co jest grane i postawił mi limity oraz wygnał. Smutne, nie? Czasami uda mi się to nagiąć, ale wiesz Pan Snu mnie kontroluje. 
- No dobra, a jak to się ma do mojego brata?
- A no tak! Bo widzisz ty uciekłaś zanim cię zabiłem, a potem były już te limity itede. Kiedy chciałem zabić twojego brata okazało się, że przekroczę limit jeśli to zrobię, więc nie mogłem go zabić. Zniewoliłem go więc, a że w moich lochach czas działa nieco inaczej on właściwie się za bardzo nie postarzał od tamtego czasu. Nadal jest takim małym, rozkosznym wilkiem. Później Pan Snu ulitował się nad nim i kazał mi go wypuścić. Tak swoją drogą zaczyna już denerwować ten Pan Snu, nie? Ciągle się wtrącał do moich koszmarów. No ale wracając do rzeczy, to wiesz ciemność jest wszędzie, więc ja jestem wszędzie, no więc obserwowałem i ciebie, i twojego brata. Malec trafił do jakiejś starszej wadery, która się nad nim ulitowała, niekrótko przed tym jak ty trafiłaś do Watahy Mrocznej Krwi. Ciekawa nazwa, nie sadzisz? No i ten twój brat… czekaj jak on w ogóle ma na imię?
- Leo.
- No właśnie, Leo! Za Chiny nie mogłem sobie przypomnieć! No to Leo jest teraz w tej chatce i pomaga tej starszej waderze sprzątać po obiedzie. Mogę ci pokazać jak chcesz. 
- Proszę, pokaż. 
- No to hop!
Znowu wszystko zawirowało, podskoczyło, zmieniło się w bezbarwną, lejowatą masę, jeszcze raz zawirowało i podskoczyło, zaczęło nabierać kolorów, jeszcze raz podskoczyło i znalazłam się w małej, przytulnej, cieplej chatce. Starsza wadera myła naczynia, a mały basior czyścił szmatką okrągły stół. A tak wgl Leo wyglądał mniej-więcej tak: http://pizap.com/image/100007750380103pizapw1424624663.jpg 
Tak byliśmy do siebie bardzo podobni. Chyba tylko oczy mieliśmy takie same.
Patrzyłam na tę scenę ze łzami w oczach. Mój kochany brat! Pal licho to, że powinien być w tym samym wieku, co ja a nie był. Ważne, że żył. Ważne, że był bezpieczny. 
Po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: „Muszę go odnaleźć!” 
- Gdzie on jest? – spytałam ostro.
- No właśnie ci pokazuje. – odparł Koszmarek wesoło.
- Ale gdzie dokładnie jest. – powiedziałam naciskając na słowo „dokładnie’. 
- No przecież widzisz dokładnie gdzie jest. – odpowiedział naśladując mój ton.
- Takich chatek jak ta jest z tysiąc na Ziemi! Chcę żebyś mi powiedział gdzie to jest! Na wschód od mojej Watahy? Może na zachód? W jakimś kraju? Na terenach jakiejś watahy? W pobliżu jakichś gór, rzek, jezior, mórz? No gadaj!
- Phi, niby czemu miałbym ci to mówić? Jesteś dla mnie niemiła od początku tego koszmaru!
„Może dlatego, że zepsułeś mi mój słodki sen?” – pomyślałam.
- No dobra czego tak naprawdę chcesz? – powiedziałam dając nacisk na słowo „naprawdę”. – Chyba nie postanowiłeś tak po prostu powiedzieć mi, że mój brat żyje i ma się dobrze, co? Bo jeśli tak to to chyba nie jest koszmar!
- Chcesz koszmaru? Jeśli tak…
- Nie, nie, nie! Nie to chciałam powiedzieć, że to po prostu do ciebie nie podobne.
- Tak chciałem ci tylko o tym powiedzieć. Może potrzebuję się czasem komuś wygadać, okej? Wszyscy myślą: „Pan Koszmarów! Ha, ten koleś nie ma uczuć”. A może jednak ma? – Koszmarek wyglądał na zdruzgotanego.
- Ej, przepraszam. Nie chciałam cię ranić… - powiedziałam, bo zrobiło mi się naprawdę głupio.
- Wiesz… chyba jesteś pierwszą osobą, która mnie przeprasza. – mruknął. – Powiem ci, gdzie znajdziesz swojego brata.
- Naprawdę? Dziękuję. – odparłam wesoło.
- I znowu to zrobiłaś.
- Co takiego?
- Coś czego nikt przed tobą nie zrobił. Chyba nie będę cię męczył koszmarami w tym roku. – Koszmarek skrzywił się, co chyba miało oznaczać uśmiech.
- Ja… dziękuję. – uśmiechnęłam się promiennie. – I wiesz… Jak chcesz się komuś wygadać… To zawsze możesz zawitać w moim śnie.
- Dziękuję! – powiedział Pan Koszmarów i mnie przytulił tak mocno, że bałam się o swoje żebra. Czy była to dziwna sytuacja? Uważam, że bywają dziwniejsze niż zaprzyjaźnianie się z Panem Koszmarów.
- No dobra, puść mnie, bo jeszcze mnie udusisz. – wydukałam i wciągnęłam radośnie powietrze, gdy już mnie puścił.
- Przepraszam.
- Nie, nic się nie stało. A teraz powiesz mi gdzie mam szukać mojego brata?
- Ach, no tak. Ta chatka znajduje się na południe od twojej Watahy niedaleko Morza Życia, nad rzeką Bombaską. Tylko uważaj, bo… Żeby tam dojść musisz przejść przez Góry Szare, a stworzenia, które tak mieszkają nie są zbyt przyjaźnie nastawione… Ja muszę już lecieć. Obowiązki i te sprawy. A i twój kolega chyba już się obudził. 
***
- Hej, żyjesz?
- Co? Tak, tak, żyję, chyba tak.
Nadal leżałam przed jaskinią Aventy’ego. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a moje ognisko zaczęło dogasać. Nade mną stał basior i nie wyglądał już aż tak źle jak wcześniej. Odetchnęłam z ulgą.
- Jak się czujesz? – zapytałam.
- Mmm, całkiem dobrze. Tak właściwie wcześniej nie miałem okazji cię zapytać, więc zapytam teraz: co to był za biały dym, który okropnie cuchnie?
Uśmiechnęłam się szeroko.
- To taka moja… no moc. Mogę przywołać dym, który leczy.
- Co się tak właściwie stało?
- Och, po tym jak do mnie przyszedłeś, zemdlałeś. Nie wiem czemu. No ale próbowałam cię ocucić i wpadłam na pomysł, by użyć mojej zdolności. Obudziłeś się, ale później dostałeś wysokiej gorączki. Bałam się, że to przeze mnie, ale to raczej niemożliwe. Aż tak szybko byś nie wyzdrowiał , gdyby nie mój mega, super, ekstra, fajny dym. – wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu. – Na pewno nie chcesz jeszcze pospać? 
- Spałem cały dzień. Na pewno chce mi się jeszcze spać. – Aventy uśmiechnął się. – A ty co robiłaś przez ten cały czas?

< Aventy? Moja wena wróciła! Jak cudownie… :D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz