- Na pewno nie są tak potężni jak Wilczy Książę... - mruknęłam pod nosem, gapiąc się w ziemię.
- Kim? - zdziwił się Blood.
- Ech... nie ważne. - westchnęłam. - Może zanim sobie "pójdziesz" to może oprowadzę cię po terenach watahy?
- Eh... jak sobie chcesz... - westchnął. To znaczyło, że nie jest przekonany do tego pomysłu. Zatem wyruszyliśmy razem. Po drodze śmialiśmy się, poznaliśmy się lepiej, a ja oprowadziłam basiora po terenach watahy. Zwiedziliśmy wodopój, Wodospad Zakochanych, Lodowe Pustkowia, Dolinę Starych Dębów, Las Cichych Szeptów, Jezioro Łez, Wzgórza Zielonych Liści, a na końcu, postanowiłam zaciągnąć basiora na plażę, z której można było zobaczyć wyspę przynależącą do terenów watahy. Można powiedzieć, że był już prawie wieczór. Ja i Blood byliśmy w znakomitych nastrojach.
- I co? - popchnęłam go dla zabawy. - Było tak źle?
- Nie... było całkiem fajnie... - powiedział i również mnie popchnął. Ale zrobił to troszeczkę zbyt mocno. Chwyciłam go za łapę i razem sturlaliśmy się w dół zbocza, prosto na plażę, śmiejąc się przy tym głośno. Upadliśmy tuż przy brzegu morza. Widok był piękny; okryte delikatnymi, niewielkimi, puszystymi, niczym wata cukrowa, chmurami rozlewały się wszystkie odcienie czerwieni, fioletu, żółci, błękitu, różu, pomarańczy i wiele, wiele innych. Czuwałam, jak przyjemna, zimna, orzeźwiająca, słona woda uderza z impetem w moje stopy. Od kiedy Oroz odszedł z watahy, dawno nie poczułam tak wspaniałych chwil... nagle usłyszałam trzask gałęzi i gwałtownie odwróciłam się, zarzucając do tyłu swymi srebrzystymi lokami. Blood również się odwrócił. Przed nami stał gigantycznych rozmiarów, wilkopodobny stwór. Był nieprzeciętnych rozmiarów! Ciało tego stworzenia pokrywały wielkie, zielono-niebiesko-beżowe łuski, a z głowy sterczały mu dwa potężne, grube, popękane, podrapane i wyschnięte rogi. Wpatrywał się w nas swoimi zimnymi, niebieskimi ślepiami a z pyska kapała mu piana. Rozdziawiłam usta.
- Eh... jak sobie chcesz... - westchnął. To znaczyło, że nie jest przekonany do tego pomysłu. Zatem wyruszyliśmy razem. Po drodze śmialiśmy się, poznaliśmy się lepiej, a ja oprowadziłam basiora po terenach watahy. Zwiedziliśmy wodopój, Wodospad Zakochanych, Lodowe Pustkowia, Dolinę Starych Dębów, Las Cichych Szeptów, Jezioro Łez, Wzgórza Zielonych Liści, a na końcu, postanowiłam zaciągnąć basiora na plażę, z której można było zobaczyć wyspę przynależącą do terenów watahy. Można powiedzieć, że był już prawie wieczór. Ja i Blood byliśmy w znakomitych nastrojach.
- I co? - popchnęłam go dla zabawy. - Było tak źle?
- Nie... było całkiem fajnie... - powiedział i również mnie popchnął. Ale zrobił to troszeczkę zbyt mocno. Chwyciłam go za łapę i razem sturlaliśmy się w dół zbocza, prosto na plażę, śmiejąc się przy tym głośno. Upadliśmy tuż przy brzegu morza. Widok był piękny; okryte delikatnymi, niewielkimi, puszystymi, niczym wata cukrowa, chmurami rozlewały się wszystkie odcienie czerwieni, fioletu, żółci, błękitu, różu, pomarańczy i wiele, wiele innych. Czuwałam, jak przyjemna, zimna, orzeźwiająca, słona woda uderza z impetem w moje stopy. Od kiedy Oroz odszedł z watahy, dawno nie poczułam tak wspaniałych chwil... nagle usłyszałam trzask gałęzi i gwałtownie odwróciłam się, zarzucając do tyłu swymi srebrzystymi lokami. Blood również się odwrócił. Przed nami stał gigantycznych rozmiarów, wilkopodobny stwór. Był nieprzeciętnych rozmiarów! Ciało tego stworzenia pokrywały wielkie, zielono-niebiesko-beżowe łuski, a z głowy sterczały mu dwa potężne, grube, popękane, podrapane i wyschnięte rogi. Wpatrywał się w nas swoimi zimnymi, niebieskimi ślepiami a z pyska kapała mu piana. Rozdziawiłam usta.
- Ila, nie zbliżajmy się do niego... jest strasznie niebezpieczny! - powiedział z przekonaniem Blood.
- Znasz tego gościa?! - zdziwiłam się niezmiernie i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Można tak powiedzieć... - mruknął pod nosem i ustawił się w pozycji bojowej.
<Blood? Sorry, ale jakiś taki brak weny...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz