- Ech... no dobrze. Niech ci będzie. Jako młody wilczek byłem szkolony w różnych sztukach walki. Kochałem to. Uczyłem się jak korzystać z broni. Dosłownie żyłem tym. Niestety... nie miałem matki. Pozbawił mnie jej największy wróg mój i mojego ojca. Zwano go Mircheleyem. Nienawidziłem go do szpiku kości. Każdy dzień spędzałem na szukaniu go i usunięciu go z powierzchni tej planety. W końcu dopadłem go i zabiłem we śnie. Wendettę miałem za sobą... a przynajmniej tak myślałem... do czasu. Pewnego dnia ojciec pochwycił mnie i wtrącił do lochu. Pytałem dlaczego... co zrobiłem nie tak? Ale ojciec nie był skory, aby mi o tym powiedzieć. Tkwiłem w tej celi, aż do pewnego dnia, gdy ojciec podszedł do niej i powiedział mi całą prawdę. "Kiedyś w końcu musiałeś się o tym dowiedzieć synu... ale ja... nie jestem Twoim prawdziwym ojcem. Twoim ojcem jest... Mircheyel. Byliśmy kiedyś przyjaciółmi, ale poróżniła nas miłość do kobiety... twej matki. W końcu posunąłem się do ruchu ostatecznego i zgładziłem ją tuż po tym, jak przyszedłeś na świat. Postanowiłem, że wyszkolę cię dobrze. Jak swojego syna...". - i w tym momencie urwałem. Po moim oku spłynęła łza.
<Melody? Na prawdę sorry, że tak krótko i, że tak długo musiałaś czekać, ale złapał mnie totalny brak weny...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz