piątek, 30 października 2015

Od Dandes CD. Nero

Ech... Dzień, jak co dzień. Jednak początki w nowej watasze są trudniejsze, niż mi się kiedykolwiek zdawało. Zbierało się na deszcz, a powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Pogoda się pogarszała, więc nie było mowy o spotkaniu tu jakiejkolwiek żywej duszy. Poza tym brak żadnego znajomego także dawał w kość. Nie było nawet, do kogo się odezwać. Niby było wcześnie, a ja już dosłownie umierałam z nudów. Po chwili zastanowienia postanowiłam się przewietrzyć. Powoli wyszłam z mojej jaskini i nie patrząc na drogę, ruszyłam przed siebie. Nagle poczułam intensywny zapach. Tak - to muszą być jelenie. W sumie, jak głębiej się nad tym zastanowiłam, to nie miałam nic lepszego do roboty. Polowanie było wtedy jedyną czynnością, która trzymałaby mnie wtedy z dala od nudy. Zaczaiłam się w krzakach na swój cel. Był dokładnie przede mną. Wybrałam idealny moment ... Skoczyłam! Złapałam go, ale w tej samej chwili usłyszałam czyiś głos.
-Ej! To mój jeleń! - krzyknął jakiś wilk i chwilę później podbiegł w miejsce, gdzie przed chwilą były jelenie.
-Przepraszam, nie widziałam cię wcześniej. Jeśli chcesz, to mogę się podzielić, albo ci go oddać, bo tak naprawdę nie jestem głodna - powiedziałam, próbując być miła.

<Nero?>

poniedziałek, 26 października 2015

piątek, 23 października 2015

Od Nero

Ten dzień był wyjątkowo chłodny, zbierało się też na deszcz. Nigdy nie lubiłem takiej pogody. Wyszedłem z mojej wilgotnej jaskini. Zastanawiałem się co mogę zrobić by chociaż z lekka zabić nudę. Nie chciałem też zmoknąć, po prostu tego nie lubiłem. Wdrapałem się na jakąś skałę i zacząłem węszyć. Wyczułem zapach jeleni. Oblizałem się na myśl o polowaniu. W sumie byłem nieco głodny. Poszedłem tropem zwierząt. Dotarłem na niewielką polanę. Na samym środku tej polany było stadko jeleni. Przyczaiłem się w krzakach i obszedłem polanę tak by być pod wiatr. Wypatrzyłem największego jelenia. Powoli i najciszej jak umiałem podszedłem tak blisko jak tylko mogłem. Nagle stado zaczęło uciekać, a ja ruszyłem za moją potencjalną ofiarą. Kiedy akurat miałem skoczyć na jelenia jakiś wilk wyskoczył zza krzaków i zabił moją zdobycz.
-Ej! To mój jeleń! - krzyknąłem.

<Ktoś?>

Od Cobalta

Strasznie mi się nudziło. Nie miałem co ze sobą zrobić. Diamond gdzieś poszła, a Cosmo i Nero od paru dni nie widziałem. Od kąt mają własne jaskinie rzadko nas odwiedzają. Takie życie niestety.
Szedłem lasem który znam jak własną łapę. W końcu żyję tu od lat. Już nawet nie wiem ile to lat minęło od kąt dołączyłem do watahy. Po paru minutach las się skończył a parę metrów przede mną był klif. Usiadłem przy samej krawędzi. Można powiedzieć że to moje ulubione miejsce w watasze. Kocham ten wiatr przeczesujący moje futro, a także te otaczające mnie przepiękne krajobrazy. 
Siedziałem tak dobrą godzinę. Potem powoli się podniosłem i niezgrabnie przeciągnąłem. Jednak nie miałem zamiaru jeszcze wracać. Odszedłem parę metrów od krawędzi. Wlepiłem wzrok w krawędź. Parę sekund tak stałem, potem ruszyłem biegiem przed siebie i "zanurkowałem" w przepaść. Gdzieś tak w połowie drogi do ziemi rozłożyłem skrzydła i wyrównałem lot . Leciałem powoli ciesząc się chwilą. Ten wiatr... Więcej do szczęścia w tej chwilo nie było potrzeba. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w moje szeleszczące pióra na skrzydłach. Nagle poczułem przyjemny i lekki zapach wody. Otworzyłem oczy i zobaczyłem w dole jezioro. Mimo że było dosyć chłodno ponownie "zanurkowałem" wpadając do wody. Zrobiłem dwa kółka pod wodą po czym wyszedłem na brzeg. Przede mną stał jakiś wilk...

<Ktoś?>

niedziela, 18 października 2015

Od Cole'a CD. Emmy

 - Cole? - Emma zamrugała na mój widok. Przełknąłem ślinę i pociągnąłem ją za rękę wyprowadzając z jaskini.
 - Cole! Co ty odwalasz?! - żachnęła się wilczyca. Zachowałem milczenie i w jak najszybszym tempie pędziłem przez las słuchając krzyków i obelg wadery, którą ciągnąłem za sobą.
 - Oszczędzaj siły i przestań się drzeć - nabrałem duży łyk powietrza, ale wilczyca nie przestała pytać  i awanturować się, aż w końcu zaparła się nogami o ziemię tak, że ona stanęła w miejscu a ja usiłując z rozpędu się zatrzymać usłyszałem jak coś niewdzięcznie łupnęło mi w ramieniu. Zacisnąłem zęby.
 - Cole, wytłumaczysz mi proszę, co tu się, do cholery, dzieje?! - Zmarszczyła brwi. Zapadła cisza. Słychać było jedynie mój oddech. 
 - Emma... - nie wiedziałem, jak zacząć. - J... jest coś, o czym wcześniej ci nie powiedziałem...
 - No słucham, to powiedz mi teraz - wilczyca wyniośle skrzyżowała ramiona.
 - Proszę cię, posłuchaj, nie mamy na to czasu. Obiecuję ci, że wszystkiego się dowiesz, kiedy już będziemy na miejscu.
 - Na miejscu? Wilku, czy ty siebie słyszysz?! Na jakim miejscu? O czym ty gadasz?! - Spojrzała na mnie poirytowana. - Wyjaśnij mi TERAZ.
 - Emma, błagam cię... - spojrzałem na nią oczami wypełnionymi łzami.
 - Cole... czy ty płaczesz? - Wadera spojrzała na mnie, tym razem z lekkim niepokojem w głosie.
 - N-nie... - natychmiast wytarłem oczy. - Ale jeśli miałaś w planach jeszcze trochę pożyć, to proszę, biegnij za mną...
Emma stała chwilę w milczeniu pogrążona w własnych myślach.
 - Dobrze - powiedziała, po czym po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę.
Kiedy już dorównała mi tempa zapytała próbując przekrzyczeć wiatr:
 - Dokąd zmierzamy?
 - Do babci Chio - odkrzyknąłem. - To jedyne miejsce w którym będziemy bezpieczni! Znajduje się za terenami watahy. 
Emma nie odzywała się więcej. W mojej głowie szalały tysiące myśli. Jak on się tu dostał? Skąd wiedział, gdzie jestem? Dlaczego akurat teraz? W jaki sposób udało oddalić się nam tak daleko od niego? Ból w ramieniu był nie do zniesienia. Cały czas powtarzałem sobie, że to już niedaleko. Jeszcze tylko trochę i dobiegniemy! Ale... co ja się oszukuję? Najchętniej położyłbym się na ziemi i rycząc jak małe, głodne niemowlę, czekał aż przyjdzie po mnie i rozszarpie na strzępy. Ale nie mogłem. Odnalazłby Emmę... a tego bym sobie nigdy nie darował.

<Emelson? Wreszcie jakaś akcja xD>

Od Veyrona CD. Mounse

No, zabawa, jak zabawa, ale trzeba się zrewanżować! 
Spojrzałem na waderę i uśmiechnąłem się złośliwie opryskując ją całą.
 - Ej! - Zaśmiała się.
 - Jak ty możesz, to ja też - wyszczerzyłem zęby i zacząłem uciekać wzdłuż brzegu. W końcu wilczyca mnie dopadła i zaciągnęła pod wodę.
Ganialiśmy się tak chyba pół godziny, dopóki Mounse nie stanęła jak wryta wpatrując się przed siebie. Spoważniałem.
 - Coś się stało? - Zapytałem przyciszonym głosem.
Zapadła chwila ciszy... chociaż trwała ona trzy sekundy wydawać by się mogło, że to najdłuższe trzy sekundy w moim całym życiu.
 - Matko Boska! - Wrzasnęła zrywając się na równe nogi tak głośno, że sam cofnąłem się z przestrachem do tyłu.
 - Co się stało? Masz atak?! - Wytrzeszczyłem oczy.
 - Nie! Przecież miałam tylko pójść się umyć, a Grace czeka pod moją jaskinią! Ile tu przesiedzieliśmy? - Spojrzała na mnie swoimi świdrującymi oczami.
Przełknąłem ślinę i na wszelki wypadek cofnąłem się jeszcze.
 - Chyba około godziny - powiedziałem niemalże niedosłyszalnie. Wadera otworzyła usta i zamilkła na chwilę.
Potem... właściwie nie wiem co się stało, ale wyglądało to mniej więcej tak, że Mounse wyskoczyła z wody z szybkością pioruna i popędziła w stronę lasu, rzucając do mnie tylko:
 - Czekaj tu! Niedługo wrócę!

<Mounse? Zakładam, że w drugim pokoju dało się usłyszeć mój archaiczny śmiech w trakcie pisania tego opowiadania :3>

Od Deatha CD. Wilchelminy

Uśmiechnąłem się i opuściłem jaskinię wadery. W sumie... całkiem miło się tam przebywało. Wróciłem do jaskini moknąc przy tym trochę. Przez cały czas czułem jakieś spojrzenie na karku. Postanowiłem to zignorować. Położyłem się spać. Rano obudziło mnie jakieś dziwne pukanie. Otworzyłem oczy i swoim rozmazanym wzrokiem powiodłem w stronę wejścia do mojej jaskini.
 - Tak? - Ziewnąłem.
 - Cześć, Smerfie Garmadonie! Idziesz się bawić? - Usłyszałem dźwięczny głos na zewnątrz.
 - Ruda? - Mruknąłem i wstałem, aby wpuścić ją do środka. - Co cię tu sprowadza?
 - A nic... tak po prostu chciałam spędzić z tobą trochę czasu - Wilchelmina odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu.
 - Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami i podążyłem za waderą.

 - Tak właściwie, to dokąd idziemy? - Zagadnąłem, gdy szliśmy przez silnie pachnący rosą poranny las.
 - Jak to gdzie? - Wilchelmina spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Do wodopoju.
Zatrzymałem się nagle gwałtownie.
 - Czekaj... co? - Zamrugałem oczami. - W życiu tam nie pójdę!
 - Uh... dlaczego? - Wilczyca popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
 - Jest tam stanowczo za dużo wilków, a ja mam z tym związane nieprzyjemne doświadczenia i nie chciał bym znów nikogo straszyć - prychnąłem i odwróciłem się na pięcie.
 - Oj, no! Smerfie Garmadonie! Na pewno nie będzie tak źle, a jeśli ze mną nie pójdziesz to się na ciebie obrażę! - Wyrzuciła wadera.
 - To się obraź - powiedziałem szeptem, potarłem ramię i nieśmiało spojrzałem w stronę wadery.
 - Hej, Garmadonku... zobaczysz, będzie fajnie! - Spojrzała w moje oczy i oparła na mojej piersi swoją głowę. Czułem jej ciepły oddech.
 - No dobrze, zaufam ci - niemrawo odwzajemniłem uśmiech i powolnym krokiem ruszyliśmy dalej.

<Ruda? :')>

środa, 14 października 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Wpatrywałem się w czarnego basiora w osłupieniu. Wilk spuścił wzrok; stał się spięty jak nigdy, a o słowach ukochanej jego oczy przygasły. Zachowywał się, jakby za minutę miał umrzeć. 
Cain jest bratem Ceiviry? Ale... jak to? Czy wadera nie mówiła, że jej rodzina... Cain więc musiał przeżyć, ale jak? I co się stało, że wszyscy... Brat Cei... Jak przeżył? Co się stało, że przeżył? Skoro żyje, musiało go nie być przy waderze, kiedy traciła swoich bliskich. Więc gdzie był? Może to ma związek z oczernianiem mnie? Ale co by mu dało pozbycie się mnie? 
- Serine. - Ceivira ujęła mój pysk. Dopiero teraz zwróciłem na nią uwagę. Wyglądała prześlicznie. Makijaż był lekko widoczny, zapewne tak jak chciała. No tak, dzień ślubu. Przez to małe zamieszanie chwilowo wypadło mi z głowy. Spojrzała mi w oczy swoim niepewnym wzrokiem, ale uśmiechnęła się po chwili odsłaniając białe kły. - Cain chciałby poprowadzić mnie do ołtarza, zgadzasz się? - spytała. Dalej miała łapę na moim policzku. - Serine?
- Jasne - powiedziałem bez większego entuzjazmu - pewnie, że może - uśmiechnąłem się do niej i obrzuciłem Caine`a życzliwym spojrzeniem. Przełknąłem ślinę z zwróciłem sie do niego:
- Musimy, więc wracać, trzeba cię przygotować. 
- Dziękuję! - pisnęła Ceivira i pocałowała mnie. 
- To nic takiego - szepnąłem oddając pocałunek. 
Skoczyliśmy w górę i wzbiliśmy się w powietrze. Trzepot skrzydeł niósł się między drzewami. Kiedy znaleźliśmy się na odpowiedniej wysokości mogłem odlecieć troszkę dalej od... rodzeństwa. Nie będzie mi się łatwo do tego przyzwyczaić. Ceivira nie będzie na niego narzekać, mówić, jak bardzo go nienawidzi. Nie mówię, że będzie mi tego brakowało, wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze, że teraz będą się dogadywali... znaczy, oby. Bo jeśli mają być kłócącym się rodzeństwem, to nic się nie zmieni. 
***
Następne trzy godziny minęły szybko. Rorelle, w przeciwieństwie do mnie, ucieszyła się na wieść o bracie panny młodej. Nie mrugnąłem, a już zniknęła razem z nim. Ze mną roboty b Parę przymiarek w garniturze, parę poprawek t, parę tu, i po godzinie był gotowy. Następnie udaliśmy się do jaskini, gdzie wszystko miało się zacząć.

Weselna muzyka rozebrzmiała. Szepty ucichły. Kilkadziesiąt głów skierowało się ku wejściu do jaskini, w której się znajdowaliśmy. Ujrzałem Caine i Ceivirę ubraną w długą, białą suknię udekorowaną liliowymi elementami. Jej długie, perłowe włosy związane były w kłosa i przyozdobione kwiatami fiołków i lawendy. Pochwyciła moje spojrzenie; widziałem, jak z trudem powstrzymywała się od podbiegnięcia do mnie. Dotrwała jednak do końca i stając naprzeciwko mnie pisnęła cicho z radości. Uśmiech sam nasunął mi się na usta. 
- Pięknie wyglądasz - odparłem cicho.
- Dziękuję - odpowiedziała bezgłośnie. Muzyka ustała i zaczęła się najdłuższa przemowa, w jakiej mogłem uczestniczyć. 
Dlaczego ktoś wymyśla tak długie i monotonne teksty? Wilk słuchając po jakimś czasie wyłącza się i zatraca się w swoich przemyśleniach. Ja nie myślałem o niczym. Nawet o przyszłości czy przeszłości, jak to było, co i ile przeżyłem. Nic, kompletnie nic. 
- Możesz pocałować pannę młodą. - Takimi słowami ksiądz zakończył kazanie, a mnie przywrócił na ziemię. 
Spojrzałem waderze w błyszczące oczy. Ująłem jej twarz, nachyliłem się i pocałowałem. Ta oddalała pocałunek obejmując mnie mocno. 
Owacje wilków wypełniły salę. Na gwizdy i wiwaty zapadłbym się pod ziemię, ale bliskość Ceiviry była dla mnie lekarstwem. Oderwaliśmy się do siebie pogrążeni w swoich spojrzeniach. Tyle razy widziałem waderę szczęśliwą. Ale w tamtej chwili zobaczyłem ją taką pierwszy raz, i szczerze - ja też, stojąc na ślubnym podejście w czerni, na przeciwko najpiękniejszej i najwspanialszej wadery, mojej żony, stałem się najszczęśliwszym wilkiem. 
***
Impreza weselna rozkręcała się z każdą minutą. Po obiedzie wszyscy byli pełni dzikiego mięsa, jednak i tak większość tańczyła. Ja siedziałem przy długim stole na samym jego środku. Przed sobą miałem jeszcze kawałki sarniny i kielich do połowy wypełniony winem. Przyglądałem się Ceivirze tańczące z Cainem. 
- Wypij coś - odezwał się starszy wilk. Dolewając trunku do pełna, aż poplamiła śnieżnobiały obrus. 
Febus? Chyba tak miał na imię. Szary wilk w kolorowym akcentami na łapach. Z tego, co pamiętam Rorelle wspominała mi o nim, jako o swoim przyjacielu z dzieciństwa... Czyżby go zaprosiła? Ale specjalnie na ślub, i to jeszcze wilków, których nie zna.
- Nie, dziękuję - pokręciłem głową nie tracąc z oczu wadery. - Wypiłem pół i wystarczy. 
- Bzdury! Trzeba to przepić, to w końcu ślub. A co to za wesele, na którego końcu są trzeźwe wilki?
Uśmiechnąłem się blado i spojrzałem w blado-zielone oczy basiora. 
- Naprawdę.
Chwila ciszy, która została brutalnie przerwana przez głos Febusa. Jego gardłowy śmiech będzie rozbrzmiewał w moich bębenkach na wieczność. 
- Widziałem, jak tańczysz z Ceivirą. Piękna z was parka. Ty, młody, ona piękna... Oj cłłopie, gdybym ja był na twoim miejscu, to...
- Hej, Serine - głos Caine'a był ledwo słyszalny przy muzyce. - Mógłbym... - Nie dokończył, jednak ruchem głowy wskazał na wyjście jaskini. W duchu dziękowałem mu za wyciągnięcie mnie z tej uporczywej rozmowy. 
Skinąłem łbem i przeprosiłem moją ukochaną. Zmierzając za basiorem poczułem lekki niepokój. Obejrzałem się zwracając największą uwagę na Ceivirę. Pogrążona była w rozmowie z nieznajomą mi waderą. Obok stały jeszcze dwa wilki, które zdawały się jej słuchać. Chwilę później wadera odezwała się do nich i wszyscy wybuchli śmiechem. 
Jest bezpieczna, powiedziałem sobie w myślach, muszę przestać się martwić. 
Chłodne, wieczorne powietrze dotarło do moich nozdrzy, gdy tylko wychyliłem łeb zza murów groty. Spojrzałem w stronę Cain`a i mruknąłem tylko:
- Hm? - Och, brawo ja! Tylko na tyle było mnie stać.
- Chciałem cię tylko przeprosić. Za to, co mówiłem. Myliłem się, nawet nie wiesz jak bardzo. 
Oj, wiedziałem, Cain... wiedziałem.
- Jasne - powiedziałem patrząc się przed siebie. Jego głos lekko się rozmywał, a widok stojących niedaleko wilków rozmazał. O bogowie, nie mogę być aż tak pijany, nie wypiłem dużo...! - Ale... Ale wiedz, że robię to dla Ceiviry. Na razie nie zasłużyłeś na moje zaufanie, i żadne "przepraszam" tego nie zmieni - powiedziałem najnormalniej w świecie.

<Cei? nie jestem mistrzynią w opisach ślubnych, więc krótkie v:>

wtorek, 13 października 2015

Od Dezessi CD. Veyrona

Zasnął w kącie wielkiej klatki. Ja z nerwów i denerwowania nie zasnęłam. Jego zachowanie nawet mnie, aż tak nie zezłościło. Po prostu wydało mi się z lekka zabawne. Jego zachowanie było naprawdę śmieszne. Jak można słowa rozumieć tak opacznie. Głuchy by lepiej to zrozumiał, ale jak Veyron chce się odciąć to ja proszę bardzo! Na prawdę będzie szczęśliwie sobie żył, a ja tam sobie- nie wiem właściwie. No to jest bardzo ciekawe. Właściwie to nie wiem jak nazwać taki typ wilka. Może... pff wystarczy powiedzieć Veyron. Już nasuwa się tok myśli. Lubi się bawić emocjami innych, nie licząc się z nimi. Właściwie wiem o jim nie wole bo jest jaki jest. O mnie on natomiast wie wszystko. Pleps prawdopodobnie wie nawet ile dla mnie znaczą słowa. Tak to chyba dobra nazwa. Pleps, pleps, pleps i pleps.
Zachichotałam co nie wiedzieć czemu obudziło Veyrona. Spojrzał na mnie urażony.
-Czy coś cię stało sir? - zapytałam stając na baczność.
-Nic.
Ułożył się na drugim boku i próbował znowu zasnąć.
„Jejku! Może przez tego plepsa żeczywiścię zmienię pogląd na sprawę chajtnięcia się z wrogiem. Jak taki ktoś może zmienić mój pogląd?! Tylko taki ktoś po prostu.... już nawet nie wiem jak to ująć. Po prostu- pleps na stanowisku beta. Jak to się stało?! Znajomości. Ba! Cała masa!”
Znów moje rozmyślenia urwało spojrzenie Veyrona.
-Co ty tak stoisz? - zapytał.
-Czy przeszkadza co to sir? - zapytałam.
-Tak i to bardzo.
-To co mam zrobić sir?
-Przestań mnie nazywać sir - odparł znużony tą wymianą zdań.
-Dobrze panie Veyronie synu kogoś tam z kąśtam. - powiedziałam z przekąsem.
-O co ci chodzi?- wstał.
-Mi? Mi o nic. Ja tylko nazywam cię tak jak powinno się nazywać takiego kogoś jak ty... - przeciągnęłam.
-Mam tego dość. - powiedział.
Uśmiechnęłam się.
-Ja też.
-To czemu tak robisz?!- zdziwił się.
-Chwila! Czego ty masz dość? - zapytałam zdumiona.
-Obraziłaś się za byle co! - powiedział z wyrzutem.
Prychnęłam.
-Po pierwsze to potęgi słów nie znasz, a po drugie to nie raz ty się obraziłeś... o co? Hmm.. Chyba o N I C. - wypomniałam mu.
-Jakiej potęgi słów?! Raz ci coś powiedziałem, a ty już w to wierzysz i bierzesz za jakąś mądrość życiową!- krzyknął.
-Jak można był tak płytkim? - zapytałam. -Żeby nie wiedzieć co znaczą słowa i po co one są.
-Wiem co znaczą i po co są też wiem. - spojrzał na mnie sarkastycznie.
-Nie jestem tego pewna. - powiedziałam podchodząc do kraty.
Czułam się tu nieswojo. Było mi za ciepło od tej lawy. Teraz dopiero sobie uświadomiłam, że jesteśmy w pułapce. Wszędzie jest niebezpiecznie, a ja nie wiem kto za tym stoi. No znaczy widzę trolle, ale to z pewnością nie ich pułapka. Poczułam, że zalewam się potem. Było mi tak ciepło, że musiałam użyć mocy by schłodzić się wodą. Veyron oczywiście też się schłodził, ale on śniegiem.
-Dobra wiem jak stąd wyjść.- skłamałam. -Wychodzisz czy wolisz sobie pogadać o znaczeniu słów z trollami?
-Sam wyjdę. - powiedział.
-Już to widzę. - nie usłyszał mojej docinki.
Zaczął robić jakieś schody z lodu. Patrzyłam na to i nie wiedziałąm co robić czy płakać, czy się śmiać.
 Doprawdy było to straszne jak głupota uniemożliwia temu wilkowi wyjść. Jest jeszcze druga strona. Veyron wyglądał na zdziwionego faktem, że lód (w podziemiu pełnym lawy) się topi. 
Stałam jak wryta. Zrobiłam mu schodki z kamienia. Wyszedł po nich i był już na górze. Teraz miałam więcej przestrzeni dla siebie, sle i tak nie byłam szczęśliwa jako tako.
Wchodząc po chchodach usłyszałam jak ktoś mnie zawołał. Odwruciłam się i zobaczyłam Rota. Uśmiechnoł się do mnie miło. Poczułam ulgę na sercu.
-Cześć.- powiedział.-Dobrze, że jesteś.
-Też się cieszę.- uśmiechnęłam się.
-Możesz zejśc z tych schodów. Te trole są dobrze kontrolowane.- powiedział.
Zeszłam bez namysłu. 
Uścisnełam Rota na powitanie.
-Dawno się nie widzieliśmy nie?-westchnoł.
-Za długi odstęp czasu... Co się stało? Nie mów, że... Babcia.
-Już dawno... Ale nie po to tu przybyłem.- powiedział patrząc mi głęboko w oczy.
-Po...?
-Twój ojciec umarł. Ja weszłem na tron, ale bez ciebie ten tron nie znaczy nic. Wiesz, że nie ja zabijałem.- powiedział szybko.
-Wiem. Przecież cię znam! Zawsze się razem bawiliśmy...- przypomniałam sobie.
-Tęskinłem, ale nie mogłem z tamtąt odejść bez wiedzy alfy. Teraz ja nim jestem!- wyprostował się dumnie.
Przypomniałam sobie, że przed chwilą się kłuciłam z Veyem.. Veronem. 
-Czy ty byłeś tu od początku?- zapytałam.
-Tak.
Wzdrygnełam się na samą myśl.
-Zaraz wrócę! Naprawdę to coś warznego. Pilnego, ale nigdzie nie idź!- zastrzegłam biegnąc po schodach.
Wbiegłam i zobaczyłam zdegustowanego basiora.
-Veyronie?- zapytałam.-Czy może jeden wilk należeć do dwóch watah?

<Jak już mnie nie lubisz to napisz, że nie chcesz już ze mną picać...>

Nowy basior ~ Colton

The Fog by WolfRoad

„Wielka” reaktywacja

Dobra, Lachony i nie Lachony, wiem, że zapuściłam wataszkę i bażo mi wstyd z tego powodu, ale w wakacje był brak internetów, a po wakacjach zmiana stanowiska pracy w szkole i wielka fala nauki (powiedziałabym nawet, że tsunami...). Dobra, macie rację. Nic mnie nie usprawiedliwia, także biorę się w końcu za siebie i, no cóż. Otwieram watahę na nowo... jeśli ktoś byłby chętny do pomocy, to zapraszam na pw ^-^ Wyglądu nie zmieniam, bo chyba wszystkim odpowiada. Mam zamiar również zorganizować selekcję, bo dawno takiej selekcji nie było, więc czemu by nie walnąć teraz? ( ͡° ͜ʖ ͡°) Dawno nie było (powtarzam się ;___;), więc przypominam zasady: Wszystkich uczestników watahy, czyli Was proszę o przesłanie imion wilków, które chcecie zostawić w watasze (te, którymi chcecie kontynuować pisanie opowiadań). Na Wasze wiadomości czekam do następnego wtorku. Wilki, które nie zostaną zgłoszone będę zmuszona z watahy usunąć :c. Oczywiście możecie woleć usunąć stare wilki i zacząć „władać” nowymi (selekcja nie dotyczy wilczków, które dołączą po zamieszczeniu tego postu, posta... ach ta odmiana przez przypadków...) :3
Jeśli czegoś nie ogarniacie - macie jakiekolwiek pytanka, możecie podzielić się nimi w komentarzach, lub na prywatnej poczcie. No i tak przy okazji, to postanowiłam nie wstawiać opowiadań krótszych niż dziesięć linijek - wbrew pozorom, to wcale nie tak dużo.
hayden