Strasznie mi się nudziło. Nie miałem co ze sobą zrobić. Diamond gdzieś poszła, a Cosmo i Nero od paru dni nie widziałem. Od kąt mają własne jaskinie rzadko nas odwiedzają. Takie życie niestety.
Szedłem lasem który znam jak własną łapę. W końcu żyję tu od lat. Już nawet nie wiem ile to lat minęło od kąt dołączyłem do watahy. Po paru minutach las się skończył a parę metrów przede mną był klif. Usiadłem przy samej krawędzi. Można powiedzieć że to moje ulubione miejsce w watasze. Kocham ten wiatr przeczesujący moje futro, a także te otaczające mnie przepiękne krajobrazy.
Siedziałem tak dobrą godzinę. Potem powoli się podniosłem i niezgrabnie przeciągnąłem. Jednak nie miałem zamiaru jeszcze wracać. Odszedłem parę metrów od krawędzi. Wlepiłem wzrok w krawędź. Parę sekund tak stałem, potem ruszyłem biegiem przed siebie i "zanurkowałem" w przepaść. Gdzieś tak w połowie drogi do ziemi rozłożyłem skrzydła i wyrównałem lot . Leciałem powoli ciesząc się chwilą. Ten wiatr... Więcej do szczęścia w tej chwilo nie było potrzeba. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w moje szeleszczące pióra na skrzydłach. Nagle poczułem przyjemny i lekki zapach wody. Otworzyłem oczy i zobaczyłem w dole jezioro. Mimo że było dosyć chłodno ponownie "zanurkowałem" wpadając do wody. Zrobiłem dwa kółka pod wodą po czym wyszedłem na brzeg. Przede mną stał jakiś wilk...
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz