czwartek, 1 stycznia 2015

Od Aventy'ego

Zimny podmuch wiatru wbiegł do mojej jaskini i jakże brutalnie mnie obudził. Ciarki przeszły mi po całym ciele. Porządnie się przeciągnąłem (może aż za porządnie, całe plecy mnie przez to bolą). Wyszedłem pomału na dwór i ku mojemu zdziwieniu było nawet przyjemnie. Zszedłem ze skały i udałem się na śniadanie w głąb lasu. Długo nie było widać żadnej zwierzyny. Szedłem chyba z dwadzieścia minut zanim dostrzegłem pierwszego zająca. Ślinka mi pociekła, a że zwierzak nie miał gdzie uciec stał się moim śniadaniem. Jedzenie na świeżym powietrzu jest zdrowe, ale mimo wszystko udałem się do jaskini. Po śniadaniu nie miałem co robić. Wybrałem się więc na obeznanie terenu. Postanowiłem pozwiedzać tereny watahy, ale tak naprawdę ciekawiło mnie tylko jedno miejsce – pustynia. Według mojej filozofii na pustyni jest piasek, a piasek to ciepło, a ciepło jest tam gdzie grzeje słońce. W końcu mógłbym wygrzać ciało (czytaj: cholernie bolące mnie plecy). Coś kiedyś obiło mi się o uszy że pustynia znajduje się gdzieś na północy. Ruszyłem więc jak najszybciej żeby tylko jak najmniej marznąć tutaj. Gdzieś w połowie drogi zorientowałem się, że wybieram się na pustynie bez wody. Nagle usłyszałem za sobą jakiś szmer, po czym ujrzałem wilka wyłaniającego się z mroku lasu.

<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz