Łapy znowu mi zmarzły. Było mi strasznie zimno. Byłem głodny i spragniony. Po wyprawie w góry mojej watahy nie miałem ani chwili na odpoczynek. Może to najlepszy moment? Nie... jeszcze nie. Nie miałem zamiaru się teraz poddawać. Szedłem w ciszy siłując się z wiatrem. Niespodziewane przede mnie wyskoczył królik. Moje szczęście było nie opisane. Złapałem go i dłużej nie zwlekając zjadłem. Mój żołądek się cieszył, w końcu coś do jedzenia. Gdy podnosiłem łeb spod martwej zwierzyny zobaczyłem wodopój. Nieopisane szczęście wypełniło mój umysł. Podbiegłem do zamarzniętego jeziora. Wybiłem łapom dziurę i uzupełniłem zapas wody. Do szczęścia brakowało mi tylko jaskini. Niestety szczęście nie chodzi trojakami. Mój umysł wyraźnie dawał mi znać że chce spać. Nie było żadnej jaskini nigdzie gdzie by można było się zdrzemnąć. Oczy same mi się zamykały. Usiadłem pod drzewem i obiecałem sobie że nie zasnę. Jak się przekonałem rano zasnąłem. Obudził mnie śnieg, który spadł mi na głowę. Gdy ją podniosłem oczy mnie zabolały bo wszędzie był śnieg. Ruszyłem dalej. Wiatr wiał coraz mocniej. Robiło się znów zimno. Nagle usłyszałem głos. Odwróciłem się gwałtownie.
<Kto tam jest? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz