- No więc? Opowiedz coś o sobie! – zagadnęła Dezessi.
- Nie lubię mówić o sobie, lepiej ty coś opowiedz. – uniknęłam odpowiedzi.
Wadera nie potrzebowała większej zachęty.
Zalał mnie potok słów, wydobywający się z jej pyska. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że Sperrk jest jej bratem. W jakimś sensie byli podobni, ale nie aż tak bardzo, żebym uważała ich za rodzeństwo.
Dezessi mówiła o czymś, co w danej chwili nie wydawało mi się ważne. Zwykła paplanina, nie zabarwiona żadnym faktem. Jednym uchem jej słuchałam, drugim wychwytywałam śpiew ptaków, szum liści i dźwięk palącego się drewna. Ognisko płonęło, a ja wpatrywałam się w nie maślanymi oczami.
Zupełnie nieoczekiwanie przyszedł sen.
Dźwięki zlały się w jedno, powieki zaczęły mi okropnie ciążyć. Nie wałczyłam z sennością. Po co miałam się tym przejmować…?
***
Sama na węglowej krze pośród morza lawy.
- Już tu kiedyś byłam. – mruknęłam sennie.
- Tak, masz rację, moja droga. – Z nicości wyłonił się Pan Koszmarów. - Ale nie z nim. – Wskazał inną krę.
Przez chwilę nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, gdy w końcu zrozumiałam…
- Sperrk!
Bez chwili namysłu rzuciłam się w lawę i popłynęłam do jego kry.
Gdzieś w oddali słyszałam głuchy śmiech Pana Koszmarów, gdy wypuściłam trochę leczniczego dymu do powąchania Sperrkowi.
- No dalej, działaj! – wymruczałam pod nosem.
Obudził się.
- Sperrk! – Obdarowałam go długim pocałunkiem, jak tylko złapał więcej powietrza. – O mój Boże, tak się bałam!
- Co…? – Zamrugał kilka razy powiekami. – Gdzie… Gdzie ja jestem?
- W moim śnie. – odparłam szybko. – A właściwie teraz już w naszym śnie.
- To się dzieje naprawdę? – zapytał i podniósł się.
- Nie… Tak… trudno powiedzieć. – zmieszałam się. – To jest sen, głuptasku. Ale czekaj, skoro jesteś w śnie, czyli śpisz, to co się dzieje z twoim ciałem?
- Straciłem przytomność. – wydukał.
- Co się stało? – zapytałam przerażona.
- Nic, nic… Chyba lepiej pomyślmy jak się stąd wydostać. – zmartwiał.
- Nie mam władzy nad snami, ale potrafię je już troszkę kontrolować. – mruknęłam. – Ale skoro jesteś tutaj ze mną, to mam plan.
- Jaki? – zainteresował się.
Wzięłam głęboki oddech.
- Słuchaj, ta cała wojna między moją rodzinną watahą, a Watahą Niebieskiego Wybrzeża jest przez Pana Koszmarów. – tłumaczyłam szybko. – To jest dość długa historia, opowiem ci ją innym razem. W każdym razie gdybyśmy go uśmiercili, może po części wywiązałabym się z mojego obowiązku. Wystarczyłoby, gdybym później udała się do Watahy i razem z Lewisem przekonała innych do zakończenia tego bezsensownego rozlewu krwi. Rozumiesz?
Kiwnął potakująco głową.
- Będziesz mogła zostać. – dokończył.
- Jeśli nam się uda. – wzruszyłam ramionami. – Na razie to i tak nie ma znaczenia, kiedy znajdujemy się na tej śmiercionośnej krze.
- Racja. – mruknął i objął mnie. Przyciągnął mnie mocno do siebie i złożył na moich ustach gorączkowy pocałunek. – To tak na wszelki wypadek. – dodał, kiedy już mnie wypuścił.
Pokręciłam głową i nie marnowałam czasu na tego typu gesty. Zmniejszylibyśmy swoją szansę do zera.
- Złap mnie za łapę. – poleciłam, a kiedy już to zrobił, maksymalnie skupiłam się na zmienieniu scenerii snu.
Udało się.
Znaleźliśmy się w ogromnej sali balowej. Była cała biała. Biały sufit, białe ściany, białe kafelki na podłodze, białe kolumny, biały, kryształowy żyrandol.
- To wygląda lepiej. – mruknęłam.
Na końcu sali dostrzegłam Koszmarka.
Uśmiechał się szyderczo, po czym wydostał zza pasa ogromną kosę.
- Masz rację, to wygląda lepiej. – Dalej się uśmiechał, a jego uśmiech wydawał mi się coraz bardziej niepokojący. – Ale dodałbym tu coś od siebie, jeśli pozwolisz.
Machnął kosą i na środku sali pojawiła się fontanna.
Zwyczajna, trzy piętrowa fontanna. Z wodą.
Patrzyłam na niego zagadkowo. Czy on się z nas nabijał?
- Co to ma znaczyć? – syknęłam.
- To ma znaczyć, że tak wygląda ładniej. – Zaśmiał się gardłowo. – Ale lepiej trzymajcie się z dala od tej fontanny. Nie chcecie się z nią spotkać z bliska.
- Dam wiarę. – warknęłam i rzuciłam w jego stronę ognisty pocisk.
Pan Koszmarów syknął i odparował cios kosą. Zamachnął się nią, próbując skrócić mnie o głowę, ale na szczęście Sperrk, rzucił mnie na ziemię.
Byłam naprawdę rozeźlona. Kopnięciem posłałam Sperrka na drugi koniec sali, a sama zaczęłam produkować trujący, czarny dym. Nie był on wstanie zabić Koszmara, ale przynajmniej na chwilę mógł go zmroczyć.
Niespełna rozumu machnął się na mnie kosą, ale w ostatniej chwili przeturlałam się w bok. Razem za Sperrkiem zaczęliśmy bombardować go ognistymi pociskami.
Czarny dym się rozproszył, ale Koszmar jeszcze chwilę pozostawał pod jego wpływem. Rzucił w nas kosą, ale nie trafił. Kosa zawirowała w powietrzu i uderzyła w fontannę, roztrzaskując jej bok. Woda zaczęła się z niej wylewać, płynęła w naszym kierunku. Coś było nie tak z ta wodą. Była zbyt gęsta, zbyt…
Moje oczy wypełniło czyste przerażenie, kiedy uświadomiłam sobie, że to nie była woda.
- Sperrk! Uciekaj od tej przeklętej mazi! – krzyknęłam. – To nie jest woda!
- Co?!
Przeskoczyłam przez rosnącą kałużę i wpadłam na Sperrka. Przeturlaliśmy się przez połowę sali, aż w końcu uderzyliśmy w ścianę.
- Au – bąknęłam.
- Nic ci nie jest? – spytał.
- Nie… Nie podchodź do tej mazi. – ostrzegłam i pobiegłam w stronę Koszmara.
Biegałam wokół niego, tworząc ognistą klatkę. Przed oczami migały mi jego czarna szata, ogień i biel pomieszczenia. Zaczęło mi się kręcić w głowie, kiedy w końcu postanowiłam przestać.
Usłyszałam donośny wrzask Pana Koszmarów. Był nieśmiertelny, nie mogliśmy go tak do końca zabić. Koszmary musiały zostać.
Nagle z ognia wyłoniła się kosa.
I leciała prosto w moją stronę.
- Ignis! – Sperrk krzyknął, ale widok przed oczami mi się zamglił. Poczułam jakieś uderzenie, ale nie w miejsce, w którym spodziewałam się je poczuć. Coś uderzyło mnie w bok.
Zamrugałam oczami. Ogień zniknął, z Pana Koszmarów pozostała kupka popiołu. Kosa leżała wbita w śnieżnobiałe kafelki, które teraz leżały wszędzie potrzaskane. Bok, w które coś mnie walnęło, nie bolał za mocno. Zobaczyłam trochę popiołu w tym miejscu… I nagle zrobiło mi się niedobrze.
- Wszystko w porządku? – Sperrk podbiegł do mnie gorączkowo.
- Walnąłeś mnie ognistym pociskiem? – zaśmiałam się chrapliwie.
- Przepraszam. – odparł zmieszany. – Nie zdążyłbym do ciebie dobiec, a wiem, że jesteś odporna na ogień. Boli mocno?
- Nie. – powiedziałam pewnie. – Ale…
Poczułam na łapach coś mokrego. Syknęłam. Maź. Ta głupia maź zbliżała się w moją stronę.
Mimo że wiedziałam, jakie będą tego konsekwencje, odwróciłam się i spojrzałam w jej gładką taflę. Po chwili już cała byłam w tej okropnej mazi.
Ale chwileczkę… Czemu okropnej?
Była chłodna, dawała ulgę na bolący bok. Tak właściwie od czego on mnie bolał? A, nieważne. Nie mogłam się tym teraz przejmować. Było mi tak błogo, tak przyjemnie…
***
- Ignis! Wstawaj! Sperrk ma kłopoty, czuję to!
Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na białą waderę przede mną.
- Kim jesteś? – spytałam, zrywając się na równe nogi.
- Dezessi, siostra Sperrka! – krzyknęła poirytowana.
- Kim jest Sperrk? – podniosłam pytająco brwi.
- No… Twoim partnerem, nie? – Jej oczy zaświeciły niepokojąco.
- Nie znam żadnego Sperrka. Ciebie też nie znam. – warknęłam. – Jestem Ignis i… - zacięłam się.
- I co? – spytała drwiąco.
- Co i co? Nie będę ci przecież opowiadać historii mojego życia. – prychnęłam. – Jesteś w mojej watasze?
- Twojej watasze? – Jej oczy stały się okrągłe jak spodki.
- Watasze Ognistej Równiny. – przewróciłam oczami.
- Odkąd pamiętam, ta wataha nazywa się Wataha Mrocznej Krwi. – mruknęła.
- Mówisz?
- No.
Westchnęłam z poirytowaniem.
- Pewnie znowu koszmary mi coś pomieszały w głowie. Nieważne. Muszę wracać do rodzinnych stron.
- Co?
- Tam się toczy wojna. – Dałam szczególny nacisk na ostatnie słowo.
- A co ze Sperrkiem?
- Mówiłam ci już, że go nie znam. Muszę iść. Żegnaj. – rzuciłam i zostawiłam samą zdezorientowaną waderę.
<Sperrk? Nie zabijaj mnie. *-*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz