Kiedy zaczęłam kaszleć krwią, spanikowałam. Powinien od razu zrozumieć, że to się stanie.
Płuca zalane krwią. Czy tak trudno to zrozumieć?
Znowu zaniósł mnie do szamanki. Litości! Znowu ten zapach ziół, natłok tych wszystkich rzeczy. Biorąc mnie na plecy, myślałam, że wypluję oba płuca. Na szczęście dotarł szybko.
- Samantha!
No proszę, już znam imię tej wilczycy.
- Szwy?
- Nie, to coś gorszego.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odleciałam. Oczy same zaszły mgłą, a powieki zamknęły się.
***
Sen? Nie. Wszystko słyszałam, słyszałam Samanthę i Veyrona...
- To niemożliwe. Nie mogła tak po prostu pluć krwią... coś musiało uszkodzić pęcherzyki płucne...
- A sztylet?
- Nie... musiałby być to jakiś jego odłamek... ale ostrze jest całe.
- Chyba, że coś dostało się razem z ostrzem...
***
Otworzyłam oczy. Pierwsze, co zobaczyłam to biało - brązowe futro. Futro Veyrona. Spojrzał na mnie ciemnymi oczami, w których ponownie zagościło zmartwienie. Przełknął ślinę.
- Co mi jest? – Byłam zdumiona. Normalnie mówiłam... Bez żadnego problemu, jak zdrowa osoba. Myślałam, że wypowiedzenie jednego słowa wyniesie mnie tyle wysiłku, co uniesienie głazu.
- Już nic – uśmiechnął się. – Jak się czujesz?
Już nic? Przed chwilą kaszlałam krwią i nagle nic mi nie jest? Co się dzieje?
- Dobrze – powiedziałam bez żadnych emocji – Myślałam, że będzie gorzej – spojrzałam na swoją pierś. Świeże bandaże.
- Samantha zmieniła ci opatrunki – powiedział, widząc mój niepokój. – I powiedziała, że kiedy się obudzisz, mam cię stąd zabrać. I nawet mam pomysł, gdzie.
Zdjął ze mnie koc, którym byłam przykryta i pomógł mi zejść. Kiedy wyszliśmy z jaskini, basior zaprowadził mnie w jakieś miejsce. Szliśmy w ciszy. Cały czas zastanawiałam się, co czuję. Do Verona, oczywiście. Z jednej strony byłam wściekła. Zostawił mnie samą i nawet nie sprawdzając, czy faktycznie nie żyję. Gdyby nie moja słaba kondycja, już po pierwszym spotkaniu skoczyłabym mu do gardła. Jednak z drugiej strony był dla mnie najlepszym przyjacielem. Był pierwszym wilkiem, który…
- Nie mogę o tym myśleć – jęknęłam. Nawet nie zauważyłam, że powiedziałam to na głos. Veyron tylko spojrzał na mnie pytająco. Odpowiedziałam energicznym pokręceniem głowy.
Zatrzymaliśmy się przed jedną z jaskiń. Była wspaniała.
- To tutaj – powiedział.
- Czemu tutaj jesteśmy? – spytałam, kładąc uszy.
- Powinnaś się domyślić – oznajmił i wszedł do środka.
Nie czekając dłużej, podreptałam za nim. Z początku nic nie widziałam, ale oczy powoli przyzwyczajały się do panującego tam półmroku. W głębi widziałam Veyrona, który kolejno zapalał świece i wieszał je na ścianach. Gdy już skończył, rzekł:
- No, przynajmniej nie będziesz mieć tak ciemno.
- Co? – spytałam z zaskoczeniem na co basior zaśmiał się lekko.
- To twoja jaskinia – podszedł – cała – powiedział przeciągając samogłoski.
Moja? Jaskinia? Patrzyłam na niego w osłupieniu. Prawie tak samo, kiedy zobaczyłam go u Samanthy. Poczułam, jak na moim pysku pojawia się uśmiech. Uśmiech…
- Jeszcze nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił – uśmiechnęłam się szerzej.
- I tak miałabyś jakiś dach nad głową. Ale ja postarałem się o… lepszy.
- Bogowie, Veyron! – uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Byłam zachwycona. Chodziłam w tę i z powrotem oglądając niezagospodarowane niewielkie skalne półki. – Mogę ci ę o coś spytać?
- Jasne.
- Czym się zajmujesz? Znaczy, na jakim stanowisku jesteś?
Jego uśmiech zbladł. Spuścił łeb. Wyglądał, jakby szukał odpowiedniej odpowiedzi. Otworzył pysk, aby coś powiedzieć, jednak zamknął go, kiedy dokończyłam.
- Większość tu znam, ale twojego...
- Cóż... Łowca. Jestem łowcą.
Chciałam sprawdzić, czy kłamie... Wystarczyłoby... NIE! Żadnego czytania w myślach! Przecież on to czuje... wiedziałby... A ja nie chcę go drażnić... Nie chcę zniszczyć tej chwili.
- Więc… Skąd łowca załatwia takie mieszkania, hm? – spytałam. Basior był zmieszany, ale uśmiech powrócił na swoje miejsce.
- mam… znajomości – odchrząknął. – No, przejdźmy się. Znam miejsce, z którego wspaniale widać zachody słońca.
Brazowy basior prowadził mnie przez górską ścieżkę. Abym się nie przemęczała, lewitowałam. Szybko dotarliśmy na miejsce. Było to wysoko w górach, na jednej ze skalnych półek. Usadowiliśmy się tam wpatrując, jak słońce zbliża się ku zachodowi.
- Mogę się spytać… Bo… W tej watasze… tez z Si…
- Nie chcę o niej rozmawiać – przerwał mi.
- Ale chciałabym wiedzieć… Bo mimo tego, że ją miałeś…
- Tak, dalej byłaś dla mnie ważna – mówił, jakby czytał mi w myślach. – Kiedy zaatakowano watahę myślałem, ze cię zabito. Szukałem cię, ale nie mogłem znaleźć. Byłem załamany.
Niemożliwe. Kiedy ja pałałam do niego nienawiścią, on chodził załamany. Jak mogłam tak o nim myśleć?
- A jeśli chodzi o Sisi… była tak najeżona zazdrością, że powoli nie wytrzymałem – spojrzał na mnie. – A była zazdrosna o ciebie.
O mnie...? Naprawdę? Była zazdrosna o mnie? O głupią waderę, która chciała mieć prawdziwego przy...
- Może nie powinna – spuściłam wzrok i spojrzałam na swoje łapy. – Kto byłyby zazdrosny o mnie?
- No ona akurat była...
Zamilkł. Ja tak samo. Wsłuchiwałam się w swój oddech. Może nie powinnam się na niego złościć? Nie opuścił mnie specjalnie. Jednak nie był potworem.
- Sands?
Na jego głos powróciłam do rzeczywistości.
- Wiesz co?
Wstałam, a basior powtórzył moje ruchy. Zbliżyłam się do niego. Był wyższy, ale nie przeszkadzało mi to. Zbliżyłam pysk do jego pyska. Spojrzał mi w oczy, nawet nie drgnął, a przysięgam na życie... nie manipulowałam nim. Nawet chwilkę. Po prostu nie mogłabym... Zbliżyłam pysk bardziej i dotknęłam nosem jego nos. Wzdrygnęłam się na jego zimno, a później objęłam basiora delikatne. On także położył łapy na moich plecach.
- Nie gniewasz się już?
- Jak mogłabym się gniewać na kogoś, kto tak się o mnie martwi?
<Veyron? Nie mam pomysłu na to płuco XD, ale co powiesz na małą tajemnice? *,~ >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz