- Samantho? Jesteś tu? - Zapytałem poddenerwowany wchodząc do jaskini.
- Czego znowu? - Burkliwa wadera wytoczyła się zza rogu na chwiejnych nogach. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Dezessi... - zacząłem, ale nie zdążyłem nic powiedzieć.
- Usiądź sobie na łóżku i powiedz, co ci dolega - czknęła Samantha do towarzyszącej mi wadery. Dez posłusznie wykonała polecenie, a szamanka podeszła do niej patrząc gdzieś w niebo.
- Samantho? - Zacząłem niepewnie.
- Tak? - Popatrzyła na mnie sarkastycznie i potarła sobie oczy.
- Czy ty wczoraj piłaś? - Ściszyłem głos.
- Nie. Po prostu jestem poważnie chora - mruknęła - ale kto by się tym przejmował? W każdym razie... Dezessi... co ci dolega, skarbie?
- Mam odłamane żebro - chrząknęła Dezessi.
- Mhm, mhm... a może zechciałabyś mi powiedzieć, które? - Szamanka wlepiła wzrok w klatkę piersiową Dezessi.
- To - zapytana wadera wskazała na miejsce niedaleko szyi.
- Mhm, mhm... powiedz mi... czy szłaś, czy Veyron cię tu zaniósł? - Wilczyca ziewnęła.
- Trochę to i trochę to - burknęła Dezessi.
- Wiesz co, kotku? Opowiem ci pewną historię - zaczęła Samantha.
- Jeśli pani chce... ale proszę coś zrobić z tym żebrem...
- Otóż, kiedy jeszcze byłam szczenięciem, a nie zrzędliwą staruchą, za którą mnie uważacie... jakieś czterysta lat temu... Trudno w ogóle w to uwierzyć, prawda? Ta wataha jeszcze nie istniała. Był to okres w którym polowano na wilki, łapano je, torturowano. Każdy człowiek, który próbował nam pomóc ponosił surowe konsekwencje. Wilki założyły swoją główną siedzibę, w której siedziała nasza królowa. Było tam również schronienie dla wszystkich wilków mile widziane. Siedziba mieściła się w lesie, do którego nikt nie odważył się chodzić. Pewnego dnia była moja kolej, aby stać na warcie i wtedy wytropiłam kogoś. Jakiegoś... człowieka. Chłopca. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat... był dość niski, miał szare, łagodne oczy, ciemne, panujące w nieładzie włosy, kilka piegów i urocze zadrapanie na nosie. Chciałam rzucić się na niego i rozszarpać jego gardło, zanim odnajdzie naszą kryjówkę. Jednak w jego oczach nie było złości, czy chęci mordu. Była jedynie ciekawość i zachwyt. Podbiegł do mnie i pogłaskał mnie po głowie wręczając świeży kawał mięsa. Miał na imię Nick. Zaprzyjaźniłam się z nim i również reszta stada była bardzo zadowolona. Przynosił nam jedzenie, wodę i pomagał w wielu sprawach. Raz nawet uratował naszą siedzibę przed powodzią. I chociaż nie umiałam się z nim porozumiewać był moim najlepszym przyjacielem. Ale potem go złapali. I wtedy wszystko się zepsuło. Chciałam go uratować, ale nie wiedziałam jak. Powiedzieli że go wypuszczą, pod warunkiem, że chłopak wskaże im miejsce naszego zamieszkania. On jednak nie chciał im nic powiedzieć. To byłaby zdrada wobec nas. Wtedy zaczęli używać siły, torturowali go, połamali mu wszystkie żebra, a on tylko krzyczał i błagał, aby się nad nim ulitowali. Jednak nie wyjawił im miejsca naszej kryjówki. Później znaleźliśmy sposób, aby go stamtąd wydostać. Z dwoma uzdolnionymi wilkami włamałam się do jego celi. Leżał po środku niej bez ruchu, niczym martwy. Jego szare oczy wyblakły i wpatrywały się we mnie. Z oczu spływały mu łzy a z ust krew. Mimo to uśmiechnął się i z wielkim trudem uniósł rękę, aby pogładzić mnie po głowie, tak, jak uczynił to, kiedy się poznaliśmy. Jego złamane żebro przebiło płuco. Zamknął oczy. Po raz ostatni - Samantha dokończyła swoją historię ze wzrokiem zawieszonym w nieistniejącej przestrzeni.
- To bardzo smutne, ale musisz uleczyć Dez... - zacząłem i nie dokończyłem.
- Wiesz, jakie to smutne uczucie, kiedy nikt cię nie słucha? - Westchnęła szamanka.
- Przecież cię...
- Nie. Nie słuchałeś mnie. Gdybyś mnie słuchał, wiedziałbyś, że nie mogę uleczyć Dezessi - wycedziła przez zęby.
- Jak to? - Przeraziłem się.
- Bo nie ma czego leczyć! Nie rozumiesz? Gdyby miała złamane żebro, nie mogłaby przejść nawet trzech kroków... a twoja przyjaciółka wstała jak gdyby nigdy nic i przeszła przez całą jaskinię, a potem jak gdyby nigdy nic usiadła sobie na łóżeczku! Poza tym w miejscu na które wskazała nawet nie ma żeber! Veyronie. Ta wadera nie wie, jaki to ból, ale ty wiesz - spojrzała na mnie ze złością w oczach.
- Słucham? - Robiłem się coraz mniej pewny.
- Kiedy z Sandstorm skoczyłeś nad kanionem... ale nie udało ci się, spadłeś na dół łamiąc je sobie, prawda? Miałeś wrażenie, że umierasz przez wiele godzin. Jedynie ciepło tamtej wadery sprawiło, że poczułeś się lepiej - jej oczy napełniły się łzami.
- Dezessi, kochanie - zwróciła się w stronę mojej towarzyszki robiąc głęboki wdech aby się uspokoić - to odłamek skały, który zblokował twoje pory, dzięki którym potrafiłaś się sama uleczyć. Nie mogę ci tego usunąć, ale jeśli przez kilka dni sobie przy tym poleżysz to twój organizm sam wydali ciało obce. To wszystko. A... byłabym zapomniała. To maść, dzięki której w ogóle nie będziesz czuła bólu. A teraz wynoście się oboje z mojej jaskini.
<Dez? :p>
- Czego znowu? - Burkliwa wadera wytoczyła się zza rogu na chwiejnych nogach. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Dezessi... - zacząłem, ale nie zdążyłem nic powiedzieć.
- Usiądź sobie na łóżku i powiedz, co ci dolega - czknęła Samantha do towarzyszącej mi wadery. Dez posłusznie wykonała polecenie, a szamanka podeszła do niej patrząc gdzieś w niebo.
- Samantho? - Zacząłem niepewnie.
- Tak? - Popatrzyła na mnie sarkastycznie i potarła sobie oczy.
- Czy ty wczoraj piłaś? - Ściszyłem głos.
- Nie. Po prostu jestem poważnie chora - mruknęła - ale kto by się tym przejmował? W każdym razie... Dezessi... co ci dolega, skarbie?
- Mam odłamane żebro - chrząknęła Dezessi.
- Mhm, mhm... a może zechciałabyś mi powiedzieć, które? - Szamanka wlepiła wzrok w klatkę piersiową Dezessi.
- To - zapytana wadera wskazała na miejsce niedaleko szyi.
- Mhm, mhm... powiedz mi... czy szłaś, czy Veyron cię tu zaniósł? - Wilczyca ziewnęła.
- Trochę to i trochę to - burknęła Dezessi.
- Wiesz co, kotku? Opowiem ci pewną historię - zaczęła Samantha.
- Jeśli pani chce... ale proszę coś zrobić z tym żebrem...
- Otóż, kiedy jeszcze byłam szczenięciem, a nie zrzędliwą staruchą, za którą mnie uważacie... jakieś czterysta lat temu... Trudno w ogóle w to uwierzyć, prawda? Ta wataha jeszcze nie istniała. Był to okres w którym polowano na wilki, łapano je, torturowano. Każdy człowiek, który próbował nam pomóc ponosił surowe konsekwencje. Wilki założyły swoją główną siedzibę, w której siedziała nasza królowa. Było tam również schronienie dla wszystkich wilków mile widziane. Siedziba mieściła się w lesie, do którego nikt nie odważył się chodzić. Pewnego dnia była moja kolej, aby stać na warcie i wtedy wytropiłam kogoś. Jakiegoś... człowieka. Chłopca. Nie mógł mieć więcej niż czternaście lat... był dość niski, miał szare, łagodne oczy, ciemne, panujące w nieładzie włosy, kilka piegów i urocze zadrapanie na nosie. Chciałam rzucić się na niego i rozszarpać jego gardło, zanim odnajdzie naszą kryjówkę. Jednak w jego oczach nie było złości, czy chęci mordu. Była jedynie ciekawość i zachwyt. Podbiegł do mnie i pogłaskał mnie po głowie wręczając świeży kawał mięsa. Miał na imię Nick. Zaprzyjaźniłam się z nim i również reszta stada była bardzo zadowolona. Przynosił nam jedzenie, wodę i pomagał w wielu sprawach. Raz nawet uratował naszą siedzibę przed powodzią. I chociaż nie umiałam się z nim porozumiewać był moim najlepszym przyjacielem. Ale potem go złapali. I wtedy wszystko się zepsuło. Chciałam go uratować, ale nie wiedziałam jak. Powiedzieli że go wypuszczą, pod warunkiem, że chłopak wskaże im miejsce naszego zamieszkania. On jednak nie chciał im nic powiedzieć. To byłaby zdrada wobec nas. Wtedy zaczęli używać siły, torturowali go, połamali mu wszystkie żebra, a on tylko krzyczał i błagał, aby się nad nim ulitowali. Jednak nie wyjawił im miejsca naszej kryjówki. Później znaleźliśmy sposób, aby go stamtąd wydostać. Z dwoma uzdolnionymi wilkami włamałam się do jego celi. Leżał po środku niej bez ruchu, niczym martwy. Jego szare oczy wyblakły i wpatrywały się we mnie. Z oczu spływały mu łzy a z ust krew. Mimo to uśmiechnął się i z wielkim trudem uniósł rękę, aby pogładzić mnie po głowie, tak, jak uczynił to, kiedy się poznaliśmy. Jego złamane żebro przebiło płuco. Zamknął oczy. Po raz ostatni - Samantha dokończyła swoją historię ze wzrokiem zawieszonym w nieistniejącej przestrzeni.
- To bardzo smutne, ale musisz uleczyć Dez... - zacząłem i nie dokończyłem.
- Wiesz, jakie to smutne uczucie, kiedy nikt cię nie słucha? - Westchnęła szamanka.
- Przecież cię...
- Nie. Nie słuchałeś mnie. Gdybyś mnie słuchał, wiedziałbyś, że nie mogę uleczyć Dezessi - wycedziła przez zęby.
- Jak to? - Przeraziłem się.
- Bo nie ma czego leczyć! Nie rozumiesz? Gdyby miała złamane żebro, nie mogłaby przejść nawet trzech kroków... a twoja przyjaciółka wstała jak gdyby nigdy nic i przeszła przez całą jaskinię, a potem jak gdyby nigdy nic usiadła sobie na łóżeczku! Poza tym w miejscu na które wskazała nawet nie ma żeber! Veyronie. Ta wadera nie wie, jaki to ból, ale ty wiesz - spojrzała na mnie ze złością w oczach.
- Słucham? - Robiłem się coraz mniej pewny.
- Kiedy z Sandstorm skoczyłeś nad kanionem... ale nie udało ci się, spadłeś na dół łamiąc je sobie, prawda? Miałeś wrażenie, że umierasz przez wiele godzin. Jedynie ciepło tamtej wadery sprawiło, że poczułeś się lepiej - jej oczy napełniły się łzami.
- Dezessi, kochanie - zwróciła się w stronę mojej towarzyszki robiąc głęboki wdech aby się uspokoić - to odłamek skały, który zblokował twoje pory, dzięki którym potrafiłaś się sama uleczyć. Nie mogę ci tego usunąć, ale jeśli przez kilka dni sobie przy tym poleżysz to twój organizm sam wydali ciało obce. To wszystko. A... byłabym zapomniała. To maść, dzięki której w ogóle nie będziesz czuła bólu. A teraz wynoście się oboje z mojej jaskini.
<Dez? :p>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz