Byłam nieco zbulwersowana, ale zachowywałam się spokojnie.
-Wiem co to złamane żebro... Miałam złamane żebro byłam nawet uczona u profesjonalnych lekarzy! W mojej watasze musieliśmy się sami leczyć nawet jeden z lekarzy łamał co po niektórym żebra by pokazać jak to się robi...- powiedziałam pewnie.
Spojrzałam w lewo to w prawo. Zobaczyłam na stoliczku mały nożyk i od razu wiedziałam co mam zrobić. Podeszłam chwiejnie do stolika i wzięłam nożyk po tajemnie gdy Veyron i Szamanka rozmawiali wymknęłam się przed jaskinię. Wiedziałam, że taka samowolka może bardzo boleć, ale do brata nie pójdę! My wadery z tamtych okolic mamy inną budowę ciała więc wiem gdzie mam żebra. Spojrzałam na nożyk. Przyłożyłam go do miejsca bólu i przycisnęłam. Jęknęłam z bólu co zaniepokoiło Veyrona i szamankę. Wyszli przed jaskinię i zaniepokoili się nożem całym we krwi.
-Coś ty zrobiła?!- wrzasnął Veyron.
-Sama sobie radzę!- powiedziałam wyjmując ostry odłamek kości z rany.
Łapę też miałam przez to we krwi. Rzuciłam na ziemię odłamek i spojrzałam na zdziwioną szamankę.
-Wiedziałam...- szepnęłam.- Dziękuję za nożyk nic mi już nie jest. Wyczyszczę go i oddam.- wskazałam narzędzie.
-Ale tam nie ma żeber!- spojrzała na mnie Samantha.
-Mój rud ma tam żebra...- powiedziałam.
Veyron patrzył na moją ranę od noża.
-Zagoi się!- zamknęłam oczy i się skupiłam.-Już nie widać!
Już się odwróciłam.
-Czekaj, a reszta żebra? Przecież to jest za krótkie.- stwierdziła Samantha.
-Ale... Nie zna pani mojej budowy... ja sama sobie poradzę...- broniłam się.
I tak to się skończyło, że znów byłam na łóżku w jaskini nie wiem czego się spodziewałam, ale najwidoczniej tak już musi być.
-Vey?- spytałam.
-Co jest?- zapytał.
-Nic, ale czy jesteś pewien, że wiesz... mogę tu tak siedzieć?- spojrzałam na niego porozumiewawczo.
-Nic ci się nie stanie. Jak ty mogłaś się ciachnąć nożem.- zakrył łapą oczy.
-Normalnie...- zacielam się gdy zobaczyłam Samanthę a ziołami w łapie.
-Oki Veyron? Wyjdziesz?- zapytała tak, że dałabym głowę, że to był rozkaz.
Vey wyszedł.
-Więc nieco mnie zaskoczyłaś kochana, ale już wszystko wiem... Mogę wszystko zrobić na „żywca” tylko czy ty wytrzymasz kolejne cięcie?- spytała podając mi jakiś napój.
-Co to?
-To takie znieczulacze. Wypijesz i będzie dobrze.- wskazała na zielony napuj.-Jak się obudzisz będziesz naprawdę jak nowo narodzona.
Spojrzałam na to z niechęcią, ale co robić znowu w kozim rogu... Pff.. żyje się raz.
Na zdrowie Deze!
Na zdrowie!
Chwyciłam za miseczkę z płynem i przyłożyłam ją do ust... Było okropne! Połknęłam to i położyłam się na łóżku. Nadal miałam nie smak w ustach... Kilka czarnych plamek i czerń... przez pewien czas... Potem zaczął się sen... Czy przerażający? Nie wiem. Czy wspaniały? Na 100% nie! Czy to moje marzenie? Do pewnego momentu...
Stałam nad jeziorem... Byłam taka szczęśliwa! Widziałam zachód słońca i Veyrona u mego boku... czułam się tak spokojnie, tak jak od dawna chciała się czuć. Veyron mnie obiął i przytulił. Razem wpatrywaliśmy się w odbicie słońca w pięknej czystej wodzie. Veyron mówił echem:
-Może pójdziemy sprawdzić czy u nich wszystko ok?- zapytał.
W śnie wiedziałam o co chodzi i o kogo. Lecz... wiedziałam, ale nie wiedziałam.
-Chodźmy.- cmokną mnie w policzek.
Podążyłam za nim. Szliśmy trzymając się za ręce. Wpatrywałam się w jego oczy... Pełne miłości i troski.
Doszliśmy do mojej jaskini i zobaczyliśmy dwa martwe szczeniaki... To było straszne uczucie... Z jaskini dobiegło mnie jakieś warczenie. Spojrzałam roztrzęsiona w głąb jaskini. Z tej głębi wyłonił się śmiejący się Rott. Byłam tak zdziwiona i zrozpaczona, że nie mogłam się ruszyć. Zza rogu jaskini wyłoniły się trzy ubrane w starą i złotą zbroję wadery. Skierowały się w moją stronę. Przede mną położyły pięknie wypolerowaną zbroję która czekała na mnie tyle lat! Wszyscy tam mówili przez echo.
-Więc...Uporaliśmy się z dzieciakami to i uporamy się z nim. A ty i tak do nas dołączysz... I tylko ze mną będziesz szczęśliwa!- krzyczał Rott.
-Nie! Nie! Tylko nie moja rodzina!- krzyczałam nad szczeniakami.
Spojrzałam z przerażeniem w stronę Veya. Zobaczyłam go martwego... Całego upaćkanego krwią... Załamałam się psychicznie. Wiedziałam to już koniec... Całej mnie. Całe moje życie po prostu legło w gruzach!!!!
Zaczęłam krzyczeć jak opętana.
Okazało się, że jestem już gdzie indziej... w jaskini Samanthy. Nadal byłam pod wpływem snu... Ona coś do mnie mówiła, ale ja nic nie słyszałam. Byłam na jej słowa głucha. Wybiegłam przed jaskinię i rozglądnęłam się. Ujrzałam Veyrona który na mnie czekał... Coś do mnie mówił i powoli to co mówił słyszałam coraz głośniej. Usłyszałam też Samanthe za mną stojącą. Rzuciłam się na szyję Veyrona.
-Dzięki bogu!!! Dzięki Bogu!!!- krzyczałam ze łzami w oczach.-Nic ci nie jest? Nic?- pytałam gorączkowo chwytając jego głowę.
<Vey? xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz