Czułam, jak kości łamią mi się na pół. Wyginałam się na wszystkie strony. Krew zaczęła żyć własnym życiem. Wyodrębniałam każdą jej kroplę, która płynęła w moim wnętrzu. Dało się odczuć, gdy poszczególne komórki łączyły się, a potem nagle rozdzielały, sprawiając ogromny ból. Powoli traciłam świadomość. Coraz mniej wyraźnie odbierałam bodźce ze świata zewnętrznego. Czułam, jak kropla po kropli uchodzi ze mnie życie - powoli i boleśnie. Ostatnimi resztkami sił spojrzałam na Serine'a. To puste spojrzenie, pozbawione uczuć bolało o wiele bardziej niż wszystkie ciosy, jakie mi zadawał. Pragnęłam,aby się uśmiechnął, dotknął mnie, powiedział, że wszystko ułoży się dobrze. Jak dotkliwie odczułam wówczas, iż nadzieja jest matką głupich. Gdy tylko ta myśl przeszła mi przez głowę, zaczęłam cierpieć dotkliwiej niż kilka chwil temu. Teraz jego oczy zasnuły się nienawiścią, nieodgadnioną żądzą, satysfakcją. Zupełnie tak, jakby zabijanie sprawiało mi przyjemność.
- Wiem, że taki nie jesteś, nie ty... Proszę cię, znajdź prawdziwego siebie i wróć do mnie - powiedziałam słabo, wykrzesując z siebie resztki sił.
Nagle, dosłownie na ułamek sekundy, pojawił się dawny Serine - opiekuńczy, współczujący, kochający. O spojrzeniu, które zniewala, sprawia, iż oczyszczasz się wewnętrznie i wtedy nie liczy się nic oprócz tej pięknej pary zielonych oczu. To wlało w moje serce niewiarygodną ulgę, tego potrzebowałam. Jednak trwało to tylko chwilę. Potem znowu przyszedł niewyobrażalny ból. Tęczówki moich oczu zaczęły ciemnieć. Zrobiło mi się słabo. W ułamku sekundy poczułam ogromną chęć odejścia do krainy snów. Wówczas usłyszałam rozdzierający uszy głos:
- Stój!
W mgnieniu oka wróciłam do żywych. Wsłuchiwałam się w swój ciężki oddech i stukanie łap po marmurowej posadzce. Wnet poczułam przy uchu ciepłe powietrze.
- Teraz już wiesz jak to jest, prawda? Krzywdzi cię osoba, dla której zrobiłabyś wszystko. Zapewniam cię, on mógłby bez skrupułów cię zabić, ale tego nie zrobił, a wiesz, czemu? Bo ja mu nie pozwoliłam - rzekła cicho.
- Dlaczego? - wyszeptałam.
- Wolę patrzeć, jak cierpisz, jak zalewasz się bólem, złością, rozpaczą, nostalgią. Wolę patrzeć, jak walczysz bez sensu o coś, czego nigdy nie odzyskasz. Wolę patrzeć, jak szarpiesz się z własnymi uczuciami, wbijasz sobie nóż w plecy, torturujesz się na własne życzenie. Wolę patrzeć, rozkoszować się tym, że umierasz wewnętrznie i boleśnie, po kawałku niszczysz każdą kolejną cząstkę swojej duszy, staczając się w otchłań - wysyczała.
Potem odeszła, a ja zamknęłam oczy. Po moim policzku spłynęła łza. Nie walczyłam ze zmęczeniem i bezsilnością. Po prostu dałam się zanieść na miękkich skrzydłach w lepszy świat.
***
Kiedy się obudziłam, wszystko wokół zdawało się przybierać wyblakły odcień.
- Cei, nareszcie... - szepnął z ulgą Zaheer.
- Długo spałam?
- Ooo, tak. Prawie cały dzień. Już zaczynaliśmy się niepokoić - uśmiechnął się blado.
- Znaleźliście coś? Jakiś sposób? - zapytałam z nadzieją.
- Mamy już jakiś trop, ale to jeszcze nic konkretnego i...
- No to na co czekamy? Szukajmy dalej, skoro wiemy gdzie! - przerwałam mu i próbowałam się podnieść.
- Zaczekaj. Najpierw musisz odpocząć. Jesteś zmęczona, wyglądasz jak cień. Zjedz coś, wyśpij się porządnie, a my będziemy z Rorelle szukać - zakomenderował.
Westchnęłam. Nie miałam ochoty ani na spanie, ani na jedzenie. Mimo to musiałam się zgodzić.
- Dobrze, zrobię, jak radzisz.
Zamknęłam oczy, ale nie potrafiłam zasnąć. Czekałam, aż Zaheer wróci. Starałam się zachować spokój, nie denerwować się. Wsłuchiwałam się w swój oddech. Próbowałam myśleć o kimś innym niż o Serinie, ale nie dałam rady. Nie pamiętam, ile trwałam tak bezruchu. W końcu młody basior wrócił. Czułam na sobie jego spojrzenie. Pewnie nie chciał mnie budzić. Postanowiłam jeszcze przez chwilę udawać. Gdy już naprawdę nie mogłam znieść wzroku basiora, powoli rozwarłam powieki.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, a jeśli tak, to przepraszam - rzekł nieco zmieszany.
- Nie, nie - odparłam szybko.
- Mam tu coś dla ciebie - wskazał łapą na ogromnego jelenia.
Wstałam z łóżka i zaczęłam mimowolnie go jeść. Smakował wybornie i dlatego, ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu, skonsumowałam go całego.
- Może się przejdziemy? Świeże powietrze dobrze ci zrobi - zaproponował.
- Wiesz, wybacz mi, ale chciałabym pobyć sama. Dzięki za pyszny obiad, za troskę i w ogóle... - odpowiedziałam.
- Rozumiem. Tylko nie odchodź zbyt daleko i uważaj na Chance - ostrzegł mnie Zaheer.
Przyjęłam te słowa bez żadnej obawy. Przecież i tak było mi już wszystko jedno. Otworzyłam ogromne drzwi. Włóczyłam się po zamku, jego obrzeżach i tak mijały sekundy, minuty aż w końcu godziny. Ostatecznie zatrzymałam się na balkonie. Stanęłam przy balustradzie, uniosłam głowę do góry i zamknęłam oczy. Ile wspomnień przeleciało mi wtedy przez głowę, ile pięknych zdań zabrzmiało w moich uszach, ile bezcennych chwil uchwycił w ułamku sekundy mój umysł... A wszystkie dotyczyły jednego wilka - Serine'a. Rozwarłam powieki i spojrzałam w dół. O mało nie zemdlałam. Na małej, zielonej skarpie stał tak dobrze znany mi basior. Miał spuszczoną głowę. Odniosłam wrażenie, że spowija go jakaś smutna aura. Skrzydła same mi się rozwinęły. Rzuciłam się ku niemu niewiele przy tym myśląc. Zadrżał, gdy mnie zobaczył, ale nie wycofał się. Kiedy wpatrywałam się w jego bezwładną sylwetkę, ogrom myśli przeleciał mi przez głowę. Chciałam mu tyle powiedzieć. Gdybym mogła, zamieniłabym się z nim bez wahania. Dałabym wszystko, aby jego wzrok znowu odzyskał tą jasną, pełną dobrej energii i miłości barwę. Wtedy do mojego umysłu przedostały się dwa słowa. Tyle razy pragnęłam je wyznać, wykrzyczeć, ale za każdym razem brakowało mi odwagi. Bałam się odrzucenia, ale teraz? Co mam do stracenia? Nic... Podniosłam łeb i spojrzałam mu w oczy. Zacisnęłam wargi. Po chwili jednak z moich ust wydobył się cichy, słyszalny tylko dla Serine'a szept:
- Kocham cię...
Zauważyłam, jak uniósł łopatki. Mrugnął, a wówczas ujrzałam jego zniewalające oczy, przesycone plątaniną emocji. Wargi mu drżały. Chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Zrobił z trudem dwa kroki w przód. Widziałam, jak jego łapa wędruje ku górze. Wreszcie zatrzymała się na moim policzku. Nie mogłam uwierzyć... Czyżbym go odzyskała? Tęczówki moich oczu zajaśniały promieniem nadziei. Sekundę później poczułam ból. Ostre pazury Serine'a przeszyły mi skórę. Zauważyłam, że całkowicie się zmienił. Byłam załamana. Czy nigdy nie wróci dawny on? Gdy tylko to pytanie przedostało się do mojej głowy, mój wzrok padł na Chance.
- No, wiesz. Żeby posuwać się do takich metod... Musisz być naprawdę zdesperowana - prychnęła.
Nie odpowiedziałam nic. Miałam jej serdecznie dość. Gdyby nie to, że jest połączona z Serinem, już dawno rozerwałabym ją na strzępy.
- Ale uwierz mi, to na nic. On kocha tylko mnie i to się nie zmieni - dodała stanowczo.
Zaczęłam iść w stronę wejścia do zamku, ale basior nie pozwolił mi przejść i odepchnął mnie.
- Gdzie ty się wybierasz? Chyba trochę za wcześnie na odejście. Dopiero przyszłaś, a ja mam dla ciebie ciekawą atrakcję. Skoro ty wyznałaś mu swoje uczucia, to może on teraz wyzna ci swoje? - uśmiechnęła się szyderczo.
Nie chciałam tego słuchać. Rozwinęłam skrzydła. Uniosłam się na wysokość metra, po czym runęłam z łoskotem na ziemię. Wadera sprawiła, że nie mogłam latać.
- To jest propozycja nie do odrzucenia - wyjaśniła.
Zaśpiewałam cichutko pieśń leczącą. Żebra przestały mnie boleć, ale nadal nie miałam ochoty ani siły wstać. Widziałam, jak Serine kroczy w moją stronę. Nachylił się nade mną i wysyczał przez zęby:
- Mam gdzieś tą twoją miłość,rozumiesz?! Ciągle tylko mącisz, nękasz mnie niepotrzebnie. Zrozum wreszcie, że nic dla mnie nie znaczysz! Lepiej byłoby gdybyś...
Nie chciałam słyszeć tego słowa z jego ust. Wyłączyłam wszystkie dźwięki wokół. Poczułam ogromną nienawiść do tej 'wersji' Serine'a.
Obiecałam sobie w duchu, że nie będę brać sobie do serca żadnych jego słów, do czasu aż nie odzyska dawnej części siebie. Stanę się głucha na wszystkie jego obelgi. Gdy odeszli, wstałam z ziemi i powolnym krokiem wróciłam do zamku. Zatrzymałam się przy wielkim oknie, które kiedyś rozbił smok. Słońce zbliżało się ku zachodowi i kierowało swoje jasne promienie na mozaikę kolorów, umieszczoną na resztkach witrażu. Spojrzałam za siebie. Tysiące barw krążyło po sali, wykonując niesamowity taniec. Zaczęłam nucić pieśń. Najpierw cicho, a potem coraz to głośniej. Wreszcie zapragnęłam, by rozniosła się po całym zamku. Opowiadała piękną historię miłości dwóch wilków, które zbyt długo zwlekały z wyznaniem sobie uczuć. Historię, która nadal trwa...
<Serine? Błędów jak mrówków, wybacz ;_;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz