Nie mogłam tego wytrzymać. Choć czułam się jak ostatnia wariatka, nie mogłam tam zostać. Gdybym to zrobiła, z pewnością rozpadłabym się tam przed nimi wszystkimi. W uszach dźwięczało mi cały czas tylko jedno słowa: "narzeczona". Biegłam, ile tylko sił miałam w nogach. Czułam, jak litry gorzkich łez napływają mi do oczu. Przestałam już nawet widzieć, tak miałam załzawione tęczówki. Wreszcie zatrzymałam się przy jeziorze. Ten przeklęty wyraz rozbijał się po mojej głowie. Czułam, jak serce rozpada mi się na miliardy maleńkich kawałeczków. Już go nie miałam. Straciłam je... Straciłam coś, czym kierowałam się przez całe swoje życie, coś, co było dla mnie wartością numer jeden. Teraz tego nienawidzę, chcę się go pozbyć, wyrwać z piersi. Nawet nie wiedziałam, że to tak strasznie boli. Świadomość końca, końca pięknej przyjaźni, a może i czegoś więcej. Spojrzałam w łagodną taflę wody. Ujrzałam tam siebie. W głowie zajaśniał mi obraz Chanse. Ten piękny kok, ta uroda... Moje myśli napełniły się najczarniejszą materią. Zaczęłam siebie nienawidzić.
- Spójrz na siebie. W czym ty jej dorównujesz? - zapytałam.
"W niczym" rozeszło się po mojej głowie. Położyłam się na trawie i poczęłam gorzko szlochać. Nawet śmierć White'a nie bolała mnie tak bardzo, jak to. Zapomniałam o tym, ile chwil spędziliśmy razem z Serinem. Zapomniałam o tym, ile dla mnie zrobił. Jedyne, co czułam, to ból, rozczarowanie, samotność i zawód. Księżyc połyskiwał wysoko na niebie. Wpatrywałam się w niego, szukając pocieszenia. To on był teraz moim jedynym towarzystwem. Pragnęłam doznać ulgi, choć na jedną sekundę. Zwróciłam pysk w kierunku Króla Nocy. Uniosłam lekko podbródek. Zaczęłam śpiewać. Otworzyłam pysk, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Otoczenie wypełniła przerażająca cisza.
- Spokojnie, to tylko stres, to tylko stres wiąże ci gardło - powtarzałam sobie.
Spróbowałam jeszcze raz i nic. Potem kolejny i kolejny, nadal nic. Zaczęłam panikować. Z moich oczu znów popłynęła struga łez.
- Ja... Nie mogę... śpiewać - powiedziałam sama do siebie drżącym głosem.
Wypełnił mnie strach.
- Musisz się opanować, musisz. To nieporozumienie - próbowałam się pocieszać.
Dałam sobie czas, a w zasadzie dużo czasu. Oddałam się ciszy. Ona, jak najlepsza matka, wzięła mnie w swoje opiekuńcze ramiona i tuliła. Po chwili trzeźwe myślenie powróciło. Analizowałam wszystkie zdarzenia, każdy szczegół. Wtem przypomniałam sobie strażnika. a potem jego światło...
- No tak... To przecież on - uświadomiłam sobie.
Byłam kompletnie przerażona. Zaczęłam cała drżeć. Nie mogłam się opanować.
- To niemożliwe - powtarzała bezustannie, jak w jakiejś gorączce.
Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć, ale nic do mnie nie trafiało. Teraz w głowie brzęczało mi jedno słowo: "śmierć. Z drugiej strony już czułam się, jakbym umarła. Najgorsze było to, że nie mogłam liczyć na wsparcie Serine'a. W mojej świadomości zaczęła się kształtować pewna decyzja. Nie chciałam wprowadzać jej w życie, ale wiedziałam, że muszę. Obiecałam sobie, że basior o niczym się nie dowie. Nie dowie się o tym, że nie mogę śpiewać i o tym, że niebawem już mnie tu nie będzie. Położyłam się na trawie i zamknęłam oczy. Nie potrafiłam zasnąć. Wsłuchiwałam się w ciszę. Próbowałam sobie to wszystko poukładać, pogodzić się z faktem dokonanym. Nie mam pojęcia, ile tam leżałam bez ruchu, ale z pewnością był to bardzo długi okres. Księżyc zaczął chować się za horyzont. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Nie chciało mi się nawet wstawać. Byłam kompletnie bez życia.
- Cei, czy to ty? - usłyszałam głos Serine'a.
Zamurowało mnie. Wstałam, lekko drżąc na całym ciele. Do oczy od razu napłynęły mi łzy, na sam dźwięk jego głosu... Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słówka. Nic, kompletnie nic! Stałam tylko i płakałam. Tyle byłam w stanie zrobić.
<Serine? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz