- Jasne, że znam... - wyszczerzyłem zęby.
- Tak? Kogo? - dociekała Grace.
- Yy... Cassandre i... no... Cassandre. - zaśmiałem się.
- Znasz tylko ją? - zdziwiła się Grace.
- Niezłe z niej ziółko. Ciągle się kłócimy, ale mimo tego, też ją lubię.
- Ja też ją znam, wiesz? - Gracie uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałem, do momentu, kiedy ty mnie oświeciłaś. - zacząłem się śmiać.
- Oo... normalnie Kraang z ciebie! - ucieszyła się i zaczęła udawać Kraangoboty. - "Istot zwanych ludźmi, których każesz nam nazywać ludźmi, a my zwiemy ich ludźmi nie ma w miejscu które każesz nam nazywać tutaj".
- "Tak jak każdy Kraang, nazywam się Kraang, ale mów mi Kraang". - dołączyłem się.
- "Idźcie z miejsca w którym jesteście, do miejsca w którym was nie ma". - żartowała Grace.
- Yy... "Nie mam tej informacji, Kraang, więc Kraang zapyta Kraanga, czy Kraang ma tę informację. Kraang, czy masz tę informację?".
Śmiechu było przy tym co nie miara. W końcu opadliśmy zmęczeni na miękką, zieloną, lepką od rosy trawę. Westchnąłem, a Grace powiedziała nadal z lekką czkawką:
- I taki dzień to ja rozumiem! Zero potworów, jakichś wymyślnych stworzeń... ach... właśnie coś takiego mi się marzyło...
- Ej, Gracie? Pamiętasz, ile my się już znamy? - uśmiechnąłem się do szarej chmury zwisającej nade mną ciężko.
- No... sama nie wiem. Chyba ponad rok... coś około tego.
- Łał... no to całkiem długo, siostrzyczko. - puściłem do niej oko.
<Grace? Siostruniu ^.^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz