poniedziałek, 27 lipca 2015

Od Dezessi CD. Veyrona

To było dziwne… nie codzienne uczucie jakby ukłucie w żołądku. Nutka gniewu i rozczarowania i zarazem coś co pozwoliło mi wstać na nogi. Stanęłam przed Veyronem. Nie miałam pojęcia jak wyprowadzić wszystkich z tej… dziwnej sytuacji. Stwierdziłam, że przyda się trochę zabawy i odpoczynku od tego martwego nastroju. Uśmiechnęłam się do Veyrona.
-Mam pomysł!- powiedziałam zadowolona z siebie.- Dziękuję ci za wszystko, ale teraz jeszcze troskę będziesz musiał ze mną wytrzymać!
Zachichotałam.
-Jaki to pomysł?- zdziwił się moją zmianą nastroju.
-Więc… Hymmm Zobaczysz!!!- uradowałam się i pociągnęłam go za sobą.
Pobiegł za mną. Widać było jego zadowolenie. Tak długo było smutno więc każdemu przyda się zabawa. Biegliśmy prześcigając się i śmiejąc się głośno. Spłoszyliśmy masę ptaków i motylów. Podbiegliśmy pod jezioro. Zatrzymałam się nagle, a Veyron nie zdążył i wpadł po pas! Tak się zaczęliśmy śmiać! Weszłam powoli do wody poczułam jak tafla wody obmywa moje futro… Też ochlapałam Veya. Świetnie się bawiliśmy.
-Hej, a lubisz zimno?- zapytał.
-Pewnie!- odpowiedziałam wychodząc z wody.
-To uważaj!- zakrzykną i skupił się.
Zamroził jezioro. 
-Wow! Lodowisko!- ucieszyłam się.
-Umiesz jeździć na lodzie?- zapytał.
-Nie, nie za bardzo.- przyznałam.
-A, chcesz się nauczyć?- zapytał.
-Jeszcze się pytasz!
-To chodź!
Pomknęłam za nim na lód. Z buta się potknęłam i zaliczyłam pierwszą glebę. Zaśmiałam się. Vey podszedł do nie i pomógł wstać. Złapał mnie za łapę i pokazał jak trzeba balansować ciałem.
-Niesamowite! Genialnie się ślizga. Dobrze, że mam moc regeneracji, bo bym musiała lecieć do lekarza…- zaśmialiśmy się pogodnie.
-Pewnie nie… Chociaż…- walnęłam go z łokcia.-Dobrze jeździsz… Nie wiem jak ty, ale ja jestem zmęczony.
-To ja coś upoluję,a ty tu zostań!- zeszłam z lodu przy pomocy Veya.
-Jesteś pewna?- zapytał.
-Pewnie!- powiedziałam wypinając dumnie pierś.-Ja tak łatwo się nie męczę!
-Dobrze… ale jakby coś się stało to wołaj.- spojrzałam na niego.-To ja rozpalę ognisko…
-Czyli piknik! Cudownie! to ja przyniosę coś z mojej jaskini!.
Pobiegłam do jaskini. Wzięłam dwa koce i mój kosz piknikowy. Przybiegłam do Veyrona,a on już rozpalił ogień. Położyłam koce i kosz obok Veya.
-Teraz zobacz co tam jest! Ja pójdę w tym czasie po jedzenie!-
Pobiegłam w poszukiwaniu sarny lub jelenia. Biegłam i biegłam, aż usłyszałam tupot saren. Schowałam się za jednym z drzew i  podeszłam na kilka metrów od ofiary. Nagle rzuciłam się na nią i zabiłam ją. Ciągnęłam ją do Veyrona gdy zrobiło mi się słabo i zaczął boleć mnie płuco. Nie mogłam złapać oddechu… Puściłam sarnę i zaczęłam się regenerować. Gdy skończyłam znów poczułam taki ból. I od nowa i od nowa i od nowa. Złapałam głębszy oddech i zawołałam piskliwie:
-Veyron!!!!
Usiadłam zadyszana i znów się regenerowałam. Po chwili zobaczyłam zmartwionego Veyrona.
-Co ci jest?- zapytał.
-Nic… ale zaprowadzisz mnie do szamanki? Ja wiem co mi jest… Odłamane żebro… Nie mogę go sama wstawić na miejsce, a regeneracja to nie jest dobry pomysł na dłuższą metę… W nocy się uduszę! Gdzie szamanka?- zapytałam jeszcze raz.
-Już już cię zaprowadzę…- powiedział w gorącej wodzie gotowany.
Wziął mnie pod pachę i prowadził do celu. Co pewien czas przystawaliśmy bym mogła złapać oddech.
-Mówiłam, że mój talent wrodzony mnie tu zaprowadzi. - wskazałam na jaskinię szamanki.
Veyron wszedł tam ze mną.

<Vey? Jakoś jeszcze nigdy nie widziałam twojej kuzynki.. teraz jest okazja :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz