poniedziałek, 28 września 2015

Od Dezessi CD. Louis'a

-Kaze?- zapytałam nieśmiało.
-Tak?- spojrzał na mnie tyminiebieskimi oczyma.
Przez chwilę napawałam się jego blaskiem.
-No... Nie wime. Co lubisz robić?- zmieniłam zdanie.
Uśmiechnął się zadzornie i tym spowodował, że chciałąm zgłębić  jego duszę.
-A czemu się pytasz?- zapytał.
-A czemu nie?- odparłąm.
-Długo by wymieniać...
Zaśmiałam się i on też. Czułąm się teraz- przy nim jakoś bardzo.. miło. Nie! Nie, miło. Jakieś ciepło na sercu i zatrzymany czas, ale mimo to za szybko biegnący.
-Spróbuj.- pochyliłąm głowę spuszczając wzrok.
-Hmm... Nie wiem. Poznasz mnie. Kiedy będziesz mnie znać to..- zawiesił się by wzruszyć ramionami.
-Ale...
-Ale? Bez, ale.- usiadł.
Znów nasunełymii się przykre myśli. Kiedy stałam przed ojcemi kiedy zapchnełąm go do odchłami, kiedy powiedziano mi, że nie mam wyboru, że moje życie ma tor tylko na jedną stronę i nie mogę wrócić,  mogę conajmniej zostać w miejscu. Uśmiech znikł. Oczy się zaszkliły, ale odwruciłam głowę by Kaze tego nie widział. Miałam złamane serce przez trzech mężczyzn... Tak... I nie naprawię się od tak.
-Co jest Deze?- zapytał Kaze.
-Nic... mam alergiię.- skłamałam.
Spjrzał na mnie i chyba się domyślił, że to nie prawda, ale nie zapytał tylko przytulł.
Ja głupia Nie odwzajemniłąm uścisku tylko uśmiechnełam się z wdzięczności.
-Idziesz do jaskini?- zapytał.
-Nie.
-A gdzie?
-Nie mam wyjścia. Wykolejam się więc idę gdzie chcę.- powieidzałam.
-No a gdzie tak sobie jedziesz?- mrugnął do mnie.
-Może... Tam gdzie szybciej dotrę?- zapytałam sama siebie.
Spiął mięśnie. A ja ruszyłam biegiem do wodospadu.

<Kaze? Teraz ty xD>

sobota, 19 września 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Rozglądałam się wokół, szukając Serine'a. W końcu po dłuższej chwili zobaczyłam go, jak oddala się w towarzystwie Zaheera. Byłam niezmiernie ciekawa, co tak martwi młodego. Westchnęłam, po czym wróciłam do sprzątania. Nie mogłam jednak długo cieszyć się pracą. Zaledwie kilkanaście sekund potem dostrzegłam małą waderę. Wpatrywała się smutnymi oczami w dwójkę odchodzących basiorów.
- Wszystko w porządku? Jak masz na imię? - zapytałam, podchodząc do niej.
Kiedy zwróciła pysk w moją stronę, rozpoznałam w niej wilczycę, która nie tak bardzo dawno, bawiła się z Zaheerem, gdy był jeszcze mały.
- Brie. Nie do końca... - odparła smutnym głosem.
- Co się stało?
- Dlaczego nie mogę być dorosła? Tak, jak on... - ostatnie słowa wypowiedziała szeptem.
Zrobiło mi się jej okropnie żal. Wtem wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Rorelle, mogę Cię na chwilę prosić?
***
Czekałam na powrót Serine'a. Chodziłam w tę i z powrotem. Nie mogłam się doczekać, aż opowiem mu o swoim planie. Jakąś godzinę później zobaczyłam parę basiorów.
- Jesteście wreszcie, martwiłam się - powiedziałam.
Zaheer nadal był trochę przygnębiony, ale starał się to przede mną ukryć.
- Byliśmy na małym spacerze - wyjaśnił Serine.
- To ja już pójdę - wtrącił młody.
Nie próbowałam go zatrzymać. W zasadzie to nawet byłam mu wdzięczna. Chciałam koniecznie porozmawiać z zielonookim basiorem.
- Muszę ci coś powiedzieć - wyznałam.
- Zamieniam się w słuch.
Opowiedziałam Serine'owi o spotkaniu z Brie i o moich domysłach, co do dziwnego zachowania Zaheera. W swojej wypowiedzi zawarłam też mój plan względem tej dwójki. Basior wysłuchał go, ale nie wypowiedział się na ten temat. Uśmiechnął się tylko tajemniczo i powiedział:
- Rób, jak sobie wymysliłaś.
Nie było w tych słowach obojętności czy pogardy, ale nutkę ukrytej aprobaty. Zupełnie tak, jakby nie mógł poprzeć wprost mojego pomysłu.
***
Następne dwa dni minęły na przygotowaniach do ślubu. Z Serinem widzieliśmy się tylko przy okazji posiłków i wieczorami, kiedy kładliśmy się spać. Ja musiałam wybierać suknie dla siebie i druhen, wskazać, które kwiaty pojawią się na ceremonii oraz przyjrzeć się bliżej kwestii muzycznej. Basior miał własne obowiązki związane z przygotowaniami, które prawie zawsze nie przeplatały się z moimi. W międzyczasie przygotowywałam też niespodziankę dla Zaheera oraz dla ukochanego. Napięcie rosło z każdym dniem. Jednocześnie denerwowałam się i cieszyłam, że dzień, którego tak pragnęłam, jest już blisko.
***
Obudziłam się przy boku Serine'a.
- Dzień dobry - pocałował mnie w czoło.
- To naprawdę dzisiaj? - zapytałam z niedowierzaniem.
- A mam Cię uszczypnąć? - odparł z uśmiechem i po chwili zrobił to.
- Auć - zaśmiałam się.
- I jak? Teraz już wiesz, że to nie sen?
- Wiem, ale nadal nie mogę w to uwierzyć - powiedziałam, wtulając się w niego.
Wtem usłyszeliśmy pukanie. Dobrze wiedzieliśmy, co to oznacza.
- Ceiviro, już pora. Musimy się przygotować - oznajmiła kremowa wadera.
- Zaraz przyjdę do jaskini, dziękuję - odparłam.
- Za szybko mi dzisiaj uciekasz, wiesz? - stwierdził, bawiąc się kosmykiem moich włosów.
- Spokojnie, to już ostatni raz - uśmiechnęłam się perliście, po czym ucałowałam go na pożegnanie.
Wyszłam na zewnątrz. Od razu uderzyło rześkie powietrze. Słońce zdobiło swoimi promieniami bezchmurne niebo, a lekki wiatr kołysał moje jasne włosy. Zanim odwiedziłam jaskinię, postanowiłam zobaczyć, jak wygląda miejsce ceremonii. Już z oddali zobaczyłam rzędy białych krzeseł. W ogromnych donicach o śnieżnym kolorze lśniły kępy fiołków. Do jasnej altany miał nas prowadzić fioletowy, długi dywan.  Całość wyglądała oszałamiająco. Rorelle postarała się, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Uśmiechnęłam się, po czym udałam się do jaskini, gdzie czekały na mnie już moje druhny. Wszystkie były ubrane w swoje suknie. Największą uwagę zwróciłam na Brie. Eliksir zadziałał. Wyglądała oszałamiająco. Gdyby ktoś w tej chwili wszedł do jaskini, mógłby pomyśleć, że to ona jest panną młodą, mimo iż nie była w bieli. 
- Pięknie wyglądasz - powiedziałam, podchodząc do niej.
- Dziwnie się czuję - odparła cicho.
- Musisz się przyzwyczaić, ale dasz radę. Wierzę w to - zapewniłam ją, uśmiechając się.
Podeszłam do lustra i powoli zaczęłam wkładać na siebie suknię. Dopiero dzisiaj zobaczyłam ją w pełnej krasie. Była niesamowita. Miała perłowy kolor i długi tren. Moje druhny umalowały mnie bardzo delikatnie, a potem wetknęły fiołek w moje włosy. Spojrzałam w lustro. O mało się nie popłakałam. Nawet nie marzyłam, że kiedyś będę tak wyglądać. Żałowałam tylko, że nie ma ze mną nikogo z rodziny. Rodzice z pewnością byliby ze mnie dumni. Opanowałam wzruszenie i wtem do moich uszu wdarło się pukanie.
- Proszę - odparłam radośnie.
Byłam przekonana, że to Rorelle. Ba, ile ja bym dała, żeby to BYŁA Rorelle. Jednak zamiast niej ujrzałam Caine'a... Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Słowa nie potrafiły wydostać się z mojego gardła.
- Proszę, wyjdźcie - zwróciłam się do druhen najuprzejmiej, jak mogłam.
Kiedy opuściły jaskinię, szybko ściągnęłam z siebie suknię. Nie chciałam, żeby się zniszczyła, gdy będę wgniatać tego szczura w ziemię.
- Czego tutaj chcesz? Jak śmiałeś tu w ogóle wracać w tak ważnym dla mnie dniu? - w moim głosie było słychać nienawiść i pogardę.
- Cei, muszę ci coś powiedzieć. To niezmiernie ważna sprawa. Ja... - zaczął.
- Nie chcę Cię więcej słuchać. Nie będziesz oczerniał Serine'a w mojej obecności. Starałam się być miła, wyrozumiała, ale koniec tego dobrego. Nie zamierzam dłużej Cię tolerować - warknęłam i wymierzyłam w jego stronę wiązkę dźwięku.
Ku mojemu zdziwieniu, ta po prostu wniknęła w niego. Nic mu się nie stało! Moje oczy były teraz wielkości baseballowej piłki. Jak to się mogło stać?
- To niemożliwe... Musiałbyś być... - nie byłam w stanie dokończyć.
- Nie chcę oczerniać Serine'a. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale pozwól mi się chociaż wytłumaczyć. Ostatni raz - poprosił.
Jego głos był spokojny. Wyczuwałam w nim też pewne wzruszenie i tęsknotę.
- Dobrze, ten ostatni raz - zgodziłam się.
- Chodźmy na spacer, to nie zajmie długo - zapewnił.
Ruszyliśmy w stronę lasu. Byłam cała w nerwach, miotały mną tysiące uczuć, a głowa zapełniona była toną pytań.
- Pamiętasz, jak opowiadałem ci, skąd jestem? - spytał.
- Tak, Symfoniczna Wyspa albo coś nieopodal.
- Właśnie to nie do końca prawda. Wychowałem się obok Symfonicznej Wyspy, ale się tam nie urodziłem - wyznał.
- Jak to?
- Na początku myślałem, że należę do nich. Z drugiej jednak strony czułem, iż to nie jest mój dom. Pewnego dnia natrafiłem na jaskinię. Mieszkał w niej niezwykle mądry smok. Wiedział, jak się czuję w tym plemieniu, więc zaoferował mi pewien układ. On wyjawi mi tajemnicę z przeszłości, a ja wyrzeknę się w części swoich mocy, zamieniając je na inne. Zgodziłem się. Zobaczyłem, jak sfora wilków napada na jakąś watahę. Niektóre szczeniaki zabijali, a inne brali ze sobą. Wtedy zobaczyłem siebie - małego, bezbronnego basiora. Zostałem wyrwany z rąk swojej ciotki, która chwilę potem padła martwa. Miałem szczęście... Trafiłem do plemienia, które uważało, że tacy jak ja przynoszą szczęście. Wiesz, kto się tego dopuścił? Wilki takie jak Serine... Z tymi samymi mocami... - ostatnie słowa wyszeptał.
- Miałeś go nie oczerniać! Przecież to nie był on. Nie widziałeś go! Tego już za wiele. Nie będę z Tobą rozmawiać, do widzenia! - warknęłam wściekła.
- Cei, poczekaj. Daj mi skończyć, błagam... - poprosił.
Wzięłam głęboki oddech. "Przetrwam to, a potem się go pozbędę. Raz na zawsze..." przekonywałam się w myślach.
- Gdy tylko się o tym dowiedziałem, wybiegłem z jaskini. Moje futro z białego zmieniło się w czarne, a moje moce ewoluowały.  Od tamtego czasu musiałem doglądać Krainy Zagubionych Dusz. To była cena za prawdę... Postanowiłem, że odejdę z plemienia. Obiecałem sobie, iż odnajdę rodzinę i jej morderców. Byłem przekonany, że nie żyją... Pewnego dnia trafiłem na Chance. Ona opowiedziała mi o Serinie, a potem o Tobie. Przyglądałem się wam przez bardzo długi czas. To dziwne, ale zawsze, kiedy na Ciebie patrzyłem, miałem przeczucie, że skądś Cię znam, że jesteś mi bliska. Postanowiłem zbadać tę sprawę. Wcześniej jednak obiecałem sobie, iż będę Cię chronił przed tym basiorem. Widziałem w nim mordercę swojej rodziny... Nie miałem żadnych dowodów, że to on, ale mimo wszystko nienawidziłem go. Postanowiłem go kontrolować, nie dopuścić do tego, żeby zrobił ci coś złego. Kiedy usłyszałem o ślubie, coś we mnie pękło. Musiałem stanąć na głowie, żeby przemówić ci do rozsądku. Szczególnie, że wiedziałem już, kim dla mnie jesteś. Gdy się mnie pozbyłaś, postanowiłem sprawdzić tego Serine'a, znaleźć na niego jakiegoś haka, dowód, że nie jest taki, za jakiego go uważasz. Wtedy właśnie zajrzałem do jego wspomnień. Kiedy ktoś trafia do Krainy Zagubionych Dusz, zostawia tam cząstkę swojej duszy, swoich myśli, wydarzeń z przeszłości. Zajrzałem i zobaczyłem wszystkie te momenty, w których Cię krzywdził... Co najgorsze, nigdy nie było to z jego winy. Potem ujrzałem, jak Cię chronił, otaczał miłością, ryzykował życie, walczył o Ciebie. Dopiero wówczas, po tylu miesiącach, zrozumiałem, jak wielki popełniłem błąd. Mogłem stracić Ciebie, Cei. Jedynego wilka, który mi pozostał na tym świecie, kogoś najważniejszego w moim życiu - powiedział, a oczy szkliły mu się niesamowicie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jego historia gdzieś głęboko mnie dotknęła. Patrzyłam w jego oczy i nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jest mi bliski. Nawet po tym, co mówił o Serinie...
- Kogo, Caine? Kim dla Ciebie jestem? - pytanie, którego bałam się zadać, wypłynęło wreszcie z moich ust.
- Ceiviro, jesteś moją... - wziął głęboki oddech. - Jesteś moją jedyną, najukochańszą... siostrą.
Zatkało mnie. Stałam jak wryta. Nie mogłam nawet ruszyć się z miejsca, wypowiedzieć choćby słowa. Caine moim b-r-a-t-e-m?! Przecież to niemożliwe...
- Kłamiesz, nie wierzę ci. To nie może być prawda - łkałam, a łzy nie wiadomo skąd napłynęły mi do oczu.
- Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale to najprawdziwsza prawda. Byłem kiedyś wilkiem dźwięku. Zabrano mnie od moich rodziców, a rok później urodziłaś się ty. Czy oni nigdy nie byli smutni? Czy nie wzdychali z przygnębieniem, gdy widzieli bawiące się na trawie rodzeństwo? Czy mama nie kładła każdego wieczora wiązanki świeżych kwiatów na końcu jaskini, w lewym rogu? Czy nigdy nie słyszałaś, jak płakała cicho w kącie, ściskając w rękach stokrotki? - zalał mnie falą pytań.
Głos mu drżał, a w oczach tliła się nadzieja. Nie wiedziałam, co mam robić. Byłam niezwykle zagubiona. Na wszystkie jego pytania moja odpowiedź brzmiała: "tak". Bo przecież widziałam i słyszałam to wszystko, o czym opowiadał, a potem zastanawiałam się, dlaczego tak jest...
- Udowodnij to... - szepnęłam.
Caine potrząsnął lekko łbem. Z jego futra wyleciał niewielki wisiorek z nutą. Spojrzałam na swoją pierś. Miałam identyczny... Mama dała go mi przy urodzeniu na znak, że jestem jej córką. Chwyciłam go i przyłożyłam do serca. Wtem moje uszy przebiła niesamowita melodia. Znałam ją... Przecież każdego wieczora, od maleńkiego, rodzice śpiewali mi ją na dobranoc. Nie była powszechnie znana. Wymyślili ją MOI rodzice. Do oczy napłynęły mi łzy. Spojrzałam na Caine'a, który nie przestawał śpiewać. Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Podbiegłam do niego i mocno przytuliłam. Poczułam na swoim futrze wilgotne łzy.
- To naprawdę ty, naprawdę jesteś moim bratem... - szepnęłam.
Staliśmy tak chwilę, pozwalając, by emocje całkiem z nas uleciały. Po kilkunastu minutach wypuściłam basiora ze swoich objęć. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Jednak miałam jakąś rodzinę.
- Cei, życzę ci dużo szczęścia u boku Serine'a. Teraz wiem, że dokonałaś właściwego wyboru - uśmiechnął się, a potem położył mi rękę na ramieniu. - Mam do Ciebie prośbę. Czy pozwoliłabyś mi zaprowadzić Cię do ołtarza? - zapytał niepewnie.
Już chciałam odpowiedzieć, ale nagle usłyszałam szelest. Odwróciłam się i zobaczyłam mojego ukochanego.
- Boże, wreszcie jesteś - powiedział, podbiegając do mnie i obejmując mnie. - Tak się martwiłem... Myślałem, że coś ci się stało...
- Nic mi nie jest, skarbie. Jestem szczęśliwa jak nigdy - wyszeptałam.
- Czego tu jeszcze szukasz i co chciałeś jej zrobić? - warknął.
- Ja...
- Spokojnie, on jest po naszej stronie - uśmiechnęłam się.
Basior utkwił we mnie pytające spojrzenie. Z pewnością myślał, że postradałam zmysły.
- Serine, to jest mój brat, moja jedyna rodzina... - wyznałam.

<Serine? Jak twoja reakcja? ;)>

piątek, 18 września 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- Że co proszę?
Patrzyłam na basiora ze łzami w oczach. Lewis zaśmiał się gardłowo.
- Kochany, chyba się spóźniłeś. Ona już jest zaręczona.
Przełknęłam ślinę i odwróciłam się do źródła głosu. Moje zmieszanie nie zmalało.
- Zrobisz to, prawda? Wycofasz ich i wyślesz wiadomość do mojego ojca.
- Jasne, ukochana. – mruknął, a ja szybko wciągnęłam powietrze.
Zerknęłam na Sperrka, który nadal klęczał na ziemi.
- Wstań. – syknęłam.
Posłusznie wykonał moje polecenie, choć widziałam, że był zdruzgotany.
- Co… Co ty zrobiłaś? – wyjąkał.
- To, co powinnam była zrobić już dawno temu. – odparłam spokojnie. Nie chciałam, by widział mój smutek. Gdyby przybył dziesięć sekund temu… Ale nie. Już zadecydowałam. To Lewis jest jedynym, który był mi wierny. Tylko on był mi przeznaczony, a ja byłam przeznaczona jemu. Byłam głupia, myśląc, że mogę sama decydować o własnym losie. Byłam głupia, myśląc, że mój ojciec kiedykolwiek mógłby zmienić zasady.
Obawiałam się patrzeć na Sperrka. Bolało mnie jego cierpienie. Bałam się, że jak tylko na niego spojrzę, zrobię coś głupiego.
No i niestety zrobiłam.
Przyszedł Lewis, po jego lewej stronie kroczyła Emma. Płakała. Lewis pocieszał ją, po czym podszedł do mnie.
- Załatwione, kotku. – mruknął mi do ucha.
- Co się stało Emmie? – spytałam, odsuwając się od niego.
- Nie wiem. Nie chce mi powiedzieć. – Pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
- Idź ją pocieszyć. Ja zajmę się więźniem. – Skinęłam głową na Sperrka.
- W porządku. Zaprowadź go do lochów. Niedługo wrócę. – Ucałował mnie w policzek, a ja starałam się nie odskoczyć w odpowiedzi na ten gest. W końcu odszedł pocieszać wodną waderę.
- Chodź. – mruknęłam, nadal nie patrząc na basiora.
Szliśmy ciemnymi korytarzami, a potem w dół, do lochów. Otworzyłam jedną z cel i zaprowadziłam do niej Sperrka. Był kompletnie bezsilny. Nie próbował stawiać żadnego oporu.
I wtedy coś we mnie pękło.
Spojrzałam na niego. Spojrzałam mu głęboko w oczy, tak głęboko jak jeszcze nigdy. Zamknęłam celę, w której teraz znajdowałam się razem z basiorem. Klucz wyrzuciłam przez kraty. Oszalałam?..
- Co… Co ty robisz? – jęknął basior.
- Lewisowi powiem, że jakiś strażnik mnie popchnął i zatrzasnął celę, a klucze mi wypadły. – Uśmiechnęłam się do niego kusząco. – Sperrk nie potrafię bez ciebie żyć. Jesteś dla mnie jak tlen i wcale nie przesadzam. Jednak to jest zakazana miłość. Jesteś kimś, kogo nie powinnam spotkać na swojej drodze. Nasze szlaki nigdy nie powinny się krzyżować.
Podchodziłam do niego coraz bliżej i bliżej. On słuchał mnie w skupieniu, choć widziałam, że trudno mu było zachować to skupienie.
- Kocham cię. I niczego nie żałuję… Choć pewnie będę żałować tego, co za chwilę zrobię.
I pocałowałam go. Mocno, gwałtownie. Rozchylił lekko wargi i natychmiast pogłębiłam pocałunek. Pragnęłam go w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pragnęłam jego dotyku, zapachu, oddechu, ust… Wszystkiego naraz. A on nie stawiał oporu, ba, nawet zaczął całować mnie bardziej natarczywie. To był pocałunek przesycony goryczą, smutkiem, żalem. Ale jednocześnie był to chyba najpiękniejszy i najbardziej głęboki pocałunek, jaki kiedykolwiek miałam szansę smakować.
Usłyszałam łoskot, ale nic sobie z niego nie zrobiłam. Zamieniliśmy się miejscami, teraz to on przypierał mnie do ściany. Wydałam z siebie cichy jęk, nareszcie czułam się kochana. Byłam szczęśliwa.
Usłyszałam krzyk i Sperrk odskoczył ode mnie. Para błękitnych oczu patrzyła na niego z nienawiścią.
- Co ty jej robisz?! Zostaw moją narzeczoną! – wydzierał się Lewis.
- Sam się od nas odwal! Jesteśmy szczęśliwi razem! – warknął w odpowiedzi basior i przyciągnął mnie do siebie.
Chyba nie zrozumiał, że nasz pocałunek oznaczał pożegnanie.
Odepchnęłam go od siebie i opadłam na podłogę lochów. Wkrótce Lewis otworzył celę i podbiegł do mnie.
- Co on ci zrobił? – spytał, muskając moje ucho swoimi wargami.
- Ja… Poślizgnęłam się i wpadłam do celi. Nie wiem, jak to się stało, że kraty się zamknęły… - łgałam. - Uświadomiłam sobie, że klucz musiał mi wypaść i… Postanowiłam, że zaczekam aż przyjdziesz, a on… No, on chyba myślał, że to z moimi zaręczynami z tobą to żart i zaczął mnie… - urwałam, bojąc się dokończyć.
- Pomogę ci wstać. – Podał mi łapę, a ja niepewnie wstałam, opierając się na jego ramieniu. Biały basior patrzył na wszystko ze zgrozą. Był wściekły. Nie dziwiłam mu się. Zachowałam się podle, samolubnie i perfidnie. Ale musiałam. Nie miałam innego wyjścia.
- Wypuśćmy go. – szepnęłam.
- Co?! – Lewis spojrzał na mnie z niezrozumianą goryczą.
- Dużo dzisiaj przeżył… Był dla mnie naprawdę dobry. Nie można go o nic obwiniać. Po części pomógł mi w dotarciu do ciebie. Zasługuje chociaż na wolność. – Po moim policzku spłynęła łza. Szczera łza.
- W porządku. Ty – wskazał na jakiegoś strażnika. – wyprowadź go stąd. A jeśli będzie stawiał opór unieszkodliw go. Upewnij się też, że nie będzie w stanie odwiedzić nas ponownie.
Strażnik zgarnął Sperrka, a ten patrzył na mnie z żalem. Opuściłam łeb. Kochałam go aż za bardzo. Nigdy nie powinnam pozwolić mu wejść do mojego serca. Teraz za to płaciłam.

<Sperrk? Tylko mi się tu nie zabijaj xc>

piątek, 11 września 2015

Od Dezessi CD. Louisa

-Dziękuję..- wymamrotałam.-Za wszystko, ale wystarczyło mnie obudzić.
Spojrzałam na Kazego i uśmiechnęłam się mimo wolni. Był taki ucieszony!
-Oj nie ma za co!- powiedziała Grace.-Jeszcze masz poważną ranę, więc…
Użyłam mocy by się uleczyć i wstałam powoli.
-Dzięki. Bez ciebie byłoby cienko…- powiedziałam do Kazego.
-Może już pójdziemy?- zaproponował.
-Tak to dobry pomysł.- przyznałam.
Wyszliśmy z jaskini i zaczęłam się śmiać wniebogłosy. Kaze szybko do mnie dołączył.
-To było dziwne!- powiedziałam.
-Racja!
Spojrzałam na coś zawiązanego na mojej szyi. Była to chustka. Zdjęłam ją i powstrzymując śmiech potarłam opuszkami palców. Była miękka i delikatna. Zdziwiona spojrzałam na Kazego.
-Zatrzymaj ją.- powiedział.
Dopiero teraz poczułam wielką ulgę i wdzięczność. Zakręciła się w moim oku łezka. Był to miły gest z jego strony.
-Dzięki. Za wszystko ci dziękuję! Bez ciebie na prawdę nie przeżyłabym.- powiedziałam z przejęciem.
-Każdy by tak zrobił.- powiedział skromnie.
-Nie prawda… niektórzy nie potrafią pomóc. Nie chcą.
Zamilkł na chwilę.
-Jestem ci winna obiad.- zaśmiałam się.
Zawtórował mi. 
-No dobra.- zgodził się.
-To musimy iść do mojej jaskini. I przy okazji będziesz już wiedział gdzie mieszkam.- poszłam w stronę mojej jaskini.
Kaze mnie dogonił i szedł obok mnie. Uśmiechaliśmy się do siebie. Miło było tak spacerować. Ogólnie wszystko było miłe. Doszliśmy do mojej jaskini.
-To tu.- wskazałam na jaskinię.
-Ładnie tu. 
-W innym miejscu bym nie mieszkała.
-Mam w spiżarni jelenia.- powiedziałam wchodząc do jaskini.
Zachęciłam ruchem ręki Kazego do zrobienia tego samego. Jak wszedł usiadł na dywanie z owcy. Ja weszłam do spiżarni i podzieliłam jelenia. Moja porcja była mniejsza- bo i ja taka byłam.
-Smacznego.- powiedziałam stawiając przed nim mięso.
-Smacznego.- powiedział melancholijnie. 
Spojrzałam na zewnątrz. Było już ciemno. Musiałam zapalić świece. 
-To…- zaczęłam.-Może opowiesz mi coś o sobie?
-Hmm… A co chcesz wiedzieć?- spytał.
-No wszystko!-oparłam głowę na dłoni.
-No cóż… Jestem basiorem.- zaczął żartobliwie.-Mam już swoją jaskinię. Nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć.
-Innym razem.- zakończyłam.-To inaczej. Może chcesz o czymś pogadać?
-Czemu nie? A o czym?
-O wszystkim!
-To chyba twoja odpowiedź na wszystko!- zaśmialiśmy się.
-Racja nie zauważyłam tego… Jeśli jesteś w tej watasze to znaczy, że jesteś spoko więc może jeszcze… jutro powtórzymy ten dzień?- zaproponowałam.
-No nie wiem!
-No dobra nie będziemy powtarzać dnia tylko… wybierzemy się na zwiedzanie terenów poza watach-owych?- nie wiedziałam jak to ująć.
-Na takie coś mogę się zgodzić.- przyznał.
Uśmiechnęłam się serdecznie.
-To przyjdę tu nad ranem dobrze?- zapytał.
Wstał. j też wstałam.
-Dobrze. O! I jak będę spała to mnie obudź!- zażądałam.
-Niczego nie obiecuję.- mrugnął do mnie.
-Dobra, dobra. Musisz odpocząć. Tachałeś mnie dość długo więc z pewnością jesteś wykończony.- powiedziałam.-Tym bardziej, że nie zaczęłam diety!
Zaśmialiśmy się znowu.
-Po co komu odchudzanie?- zapytał retorycznie.
-Wilkom które trzeba nosić.- podeszłam do niego.
-Dobranoc.- powiedział.
-Dobrej nocy.-powiedziałam.
Przytuliłam go na pożegnanie się w ciemnościach nocy. ja poszłam do swojej sypialni gasząc świeczki. Jeszcze miałam widok Kazego przed oczami. Nadal czułam jakby był tu. 
Zasnęłam myśląc o …wszystkim! A przede wszystkim o Louisie. 

<Kaze? Jak to dokończysz? =^.^=>

Od Sperrka CD. Ignis

Usiadłem ze zdumienia. miałem nadzieję, że ona do mnie wróci, ale ciągle mówiła mi o Lewisie. Może tylko potrzebowała mnie dla towarzystwa, ale już jej się znudziło. Nie! Nie! Nie! Ja tak się nie bawię! Ona nie mogła udawać.o dla mnie, bo wiedziała, że zabiję się jeśli ona będzie z innym. miałem genialny plan który miałem od początku. Musiałem spotkać ojca Ignis za wszelką tego cenę. Pobiegłem z nową werwą do Brata Ignis.
-Słuchaj.- powiedziałem mu w twarz.-Kochasz swoją siostrę?
Zawahał się.
-Tak…
-To mi pomóż. Muszę popro… Muszę go o coś zapytać.- wymamrotałem.
-I niby mam ci uwierzyć?- zdziwił się moją głupotą.
-A czemu nie? Żyje się raz! Słuchaj no!- zawołałem.-Musisz mnie do niego zaprowadzić. Ignis popełnia błąd swego życia!
Spojrzała na mnie.
-Mów.- powiedział.
***
Leon zaprowadził mnie do sali w której znajdował się tron i wszystko co trzeba by uszczęśliwić króla.
Zza kotary wyłonił się ktoś nieco podobny do Ignis. Leon wskazał mi w nim jej ojca. Podszedłem do niego i zacząłem mówić.
-Jestem Sperrk. Kocham Ignis i wiem, że ona mnie też kocha.- powiedziałem pewnie.-Proszę… Ja wiem, że to głupie, ale proszę nie wydawać ją za kogoś kto… Nie kocha ją równie mocno co ja! Jest pan ojcem. Jest pan mężem i wie pan co ja czuję. Już jesteśmy razem, ale nie braliśmy ślubu więc… No cóż.- powiedziałem.-Nie wiem jak o to zapytać więc zapytam w prost. Czy mogę ożenić się z Ignis? Znaczy, chciałem zachować się dobrze i zapytać na początek jej ojca potem ją samą.- wytłumaczyłem.
Król zdziwiony moją otwartością uśmiechnął się pobłażliwie.
-Chłopcze… jestem w wielkim szoku.- mówił ze stoickim spokojem.-Jestem zaskoczony przede wszystkim tym, że odważyłeś się zapytać. Jest to dla mnie pewien dowód na coś, ale to nie ja mam się zgodzić. Ja mogę tylko dać błogosławieństwo i przyzwolenie do zapytania.
-O to właśnie proszę…. Błagam nie proszę!- sprostowałem.
-Wiesz… Mógłbym się nawet zgodzić, ale wyglądasz mi na desperata.
-Jestem desperatem, bo Ignis poszła do Lewisa!- wykrzyczałem dając ujście wszystkich emocji.
-Co możesz jej zaproponować? Co możesz jej dać?- zapytał. A każde jego pytanie bolało coraz mocniej.-Czy Ignis będzie szczęśliwa a tobą? Czy będzie normalnie żyć? Beż koszmarów? Czy jesteś w stanie dać jej to co Lewis?
-Tak.- odpowiedziałem dumnie.-Jestem w stanie bać jej więcej. Nie jestem tchórzem. Będę o nią walczył czy… Ci się to podoba czy nie! Ja jestem desperatem, ale kto by nie był? Kto? Czy wieży pan w miłość prawdziwą?
-Wierzę.
-Więc niech pan i mi uwierzy…- usiadłem z bezradności.
-Wierzę.- wypowiedział magiczne słowo.-Jeszcze nikt mnie tak gorliwie o to nie prosił, a kilku prosiło.- uśmiechnął się do mnie.-Daję ci błogosławieństwo i przyzwolenie. Jeśli Ignis to przyjmie to wiem, że dasz jej szczęście, bo to będzie znaczyć, że cię kocha, a jeśli nie to…- przerwałem mu:
-Zginę marnie.
-Nie mów tak.
-Jestem desperatem- ja mogę wszystko.
***
Leon Uścisnął mi dłoń na powodzenie. 
-Polubiłem cię chłopie.- powiedział żartobliwie.
-Ja ciebie też lubię, ale nie mogę przestać myśleć o Ignis…- o jej pięknych oczach… -zacząłem płakać jak dziecko.
Leon jakoś dziwnie na mnie patrzył.
Otarłem oczy i stanąłem dumnie.
-Sorry- powiedziałem.- Chwila słabości.
-Ta… właśnie widzę. lepiej się nieco ogarnij.
-O! Właśnie!- sięgnąłem do mojej kieszeni.-Zaczekaj!
Zacząłem grzebać w niej. Wyciągnąłem z niej białe i małe pudełeczko. Otworzyłem i skierowałem tak by Leon mógł na nie popatrzeć- na zawartość w sensie.
-Wow!- powiedział.-Takiego cuda to jeszcze nie widziałem.
-Myślisz, że Ignis się spodoba?- zapytałem.
-Żartujesz!? Mi się podoba, a ja pierścionków nie noszę. Dla tego jednego zrobił bym wyjątek.- powiedział patrząc na niby skromny   pierścionek.
Był zrobiony ze złota z mojej rodzinnej watahy. Był na nim osadzony czerwono- szkarłatny kamień. Jeszcze po bokach było nico srebra, dla nadania uroku. Całość prezentowała się idealnie.
-Kocham ją.- powiedziałem.-I nie przestanę…
-Widzę właśnie.- powiedział.-Idziesz?
-Idę.
(I tu sobie idziemy… Idziemy… Idziemy… mamy tarapaty i idziemy do Ignis i Lewisa.)
***
Leon powiedział, że muszę wtargnąć do sali by tam się dostać, wiec kiedy gwardziści mieli zmianę szybko wszedłem do sali. Nie wiem jak tam było! Patrzyłem tylko na Ignis. Piękną jedyną Ignis. Biegłem do niej, a ona coś krzyczała. Podbiegłem i spojrzałem na nią. Wyciągnąłem z kieszeni pudełko. Uląkłem na jedno kolano.(wszystko działo się tak szybko). Zaparło Ignis dech w piersiach.
-Co ty robisz?- zdziwiła się.
-Słuchaj dostałem pozwolenie i błogosławieństwo od twojego ojca.- przerwałem jej.
Chwilka ciszy bym mógł się uśmiechnąć i otworzyć pudełeczko tak by Ignis zobaczyła zawartość.
-Ignis? Czy uczynisz mi ten niezwykły zaszczyt i wyjdziesz za mnie kochana?- zapytałem.
Zobaczyłem w jej oczach łzę.

<Ignis? Taki był mój plan od początku<3…>

środa, 2 września 2015

Od Ignis CD. Sperrka

- E-Emma?
Czarna wadera wyłoniła się spośród gromadki wilków. Wyglądała dziwnie. Oczy miała czerwone, jakby od płaczu, ale na jej pysku widać było pewien wyższości uśmiech. Byłam pewna, że nie zachowuje się normalnie.
- Znasz ją? – spytał mnie półgłosem Sperrk.
- Tak. Jest z naszej watahy. – mruknęłam w odpowiedzi, po czym zwróciłam się do Emmy. – Jestem Ignis. Pochodzimy z tej samej watahy i…
- Wiem, co zamierzasz zrobić. – odparła zimno.
Poczułam ogarniający mnie chłód.
- Emma, wszystko w porząd…
Urwałam, bo wilczyca rzuciła się na mnie. Przycisnęła mnie do ziemi, a z jej oczu zaczęły kapać łzy.
- Zostaw mojego brata w spokoju! – Rozpaczliwy krzyk wydarł się z jej piersi. Przez chwilę myślałam, że mnie zaatakuje, ale ona zeszła ze mnie i skryła się za jednym z potężnych basiorów.
Sperrk podał mi łapę, ale odtrąciłam ją. Nie chciałam jego pomocy.
Tak właściwie to teraz w ogóle nie chciałam, żeby tu był.
- Emma, nie wiem, o co ci chodzi, ale chodź tu i pogadaj ze mną, a nie zachowuj się jak tchórz. – warknęłam. Wadera wychynęła niepewnie i stanęła na chwiejących się nogach. – Jesteś siostrą Lewisa?
Prychnęła, jakby to pytanie było powyżej jej godności.
- Jestem siostrą Lewisa. Starszą siostrą Lewisa.
Zatkało mnie.
- Ale…
- Nie, spokojnie, nie zamierzam opuszczać naszej watahy. Już dawno wyparłam się miejsca Alfy, wiedziałam, że mój brat będzie lepszy na tym stanowisku… Ale nigdy nie przestałam nienawidzić Wilków Ognia. To przez nie – przez twoich braci i twoje siostry! – moi rodzice zginęli! Pan Koszmarów nasłał na nas Cienie. Zginęli w walce. Zostałam sama, Lewis gdzieś się ulotnił, myślałam, że nie żyje. Ale okazało się, że on po cichu odbudowywał Watahę Niebieskiego Wybrzeża. W ostatecznym momencie dał mi znać.
- Nie chcę z wami walczyć. – wyznałam szybko. – Chcę pogodzić obie watahy i…
- Wiesz, jak bardzo Cienie zniszczyły naszą społeczność?! Wiesz, ile wilków zginęło?! A myśmy wam ufali!
- Wiesz, że nasza wataha wymarła po ataku Koszmara?! Wiesz, że ledwo powstała z popiołów?! Wiesz, że moja mama również nie żyje?! Wiesz, że mój brat jest z wami?!
Na te sowa Emma uśmiechnęła się chytrze, a za nią pojawił się czerwony basior, kompletnie niepodobny do mnie.
- Leoś! – Chciałam rzucić się mu na szyję, ale Emma mnie powstrzymała.
- Daj sobie spokój. Twoja wataha zapłaci za swój błąd.
- Jak mogłeś zdradzić naszego ojca? – spytałam Leona z łzami w oczach.
- Nie zdradziłem go. – Wzruszył ramionami.
- Jak możesz pozwalać na to, by toczyła się wojna, jeśli możesz ich ze sobą pogodzić?! – wrzasnęłam. – Jak?! JAK?!
- Widzę, błędy w przeszłości ojca… Swoje i twoje też.
- Wylądowałam w Tartarze, głupcze!
Jego mina zbladła.
- G-Gdzie?
- W Tartarze! Myślałam, że nie żyjesz, że cię utraciłam! Ale wydostałam się, kurczę, dla ciebie! Bo miałam nadzieję cię znaleźć!
- Ignis… Ja…
- A wiesz co… Skoro nic z tym nie zrobiłeś, skoro pozwalasz wojnie szaleć i zabierać kolejne ofiary ze swoich przyjaciół i braci… Nie nazywaj się już moim bratem.
Skutecznie go oszołomiłam. Stworzyłam mały wybuch dla odwrócenia uwagi i pociągnęłam Emmę za sobą. Wierzgała się okropnie, ale była zbyt słaba. Coś ją tłumiło. To nie była prawdziwa Emma. 
Znalazłam jakąś pustą polanę i zawlokłam ją tam. Po chwili zaczęłam wydzielać biały dym. Emma kilka razy kaszlnęła, po czym jej oczy zrobiły się ogromne jak naleśniki. Popatrzyła na mnie i wycharczała:
- Ignis… Przepraszam, ja…
- To mój ojciec, prawda?
Potaknęła bezradnie głową.
- Nieważne. Musisz mnie zaprowadzić do Lewisa.
Zobaczyłam strach w jej oczach.
- Nie, on… - Przełknęła nerwowo ślinę. – Ignis, on… Nie jest już taki sam jak dawniej. On się zmienił. On chce tej wojny i jej nie przerwie nawet za cenę twojego życia.
Teraz moje oczy przypominały naleśniki.
- Ale… On mnie już nie…? – Nie odważyłam się wypowiedzieć ostatniego słowa na głos.
- Nie wiem, ale nie jestem pewna, czy byłabyś w stanie się z nim jakkolwiek dogadać. Mi kazał iść szpiegować twojego ojca… Jednak zostałam odkryta i… No. Twój ojciec także pragnie rozlewu krwi. Nie może znieść tego, że nie pomogliśmy mu powstać. Sama wiesz czemu…
Pokiwałam głową i wzięłam głęboki wdech. Sprawa była bardziej skomplikowana, niż mi się wydawało.
- Słuchaj, i tak muszę się zobaczyć z twoim bratem. Jeśli jest jakaś szansa, że uczucie, które do mnie żywi nie wygasło, może wstrzymać atak swoich oddziałów. A mój ojciec nie będzie atakował, kiedy ja będę z Lewisem. Jestem tego pewna. Inaczej nie nakłaniałby mnie do powrotu przez ciebie… Skoro tak pragnie rozlewu krwi, nie chce bym się w cokolwiek mieszała, bo to by oznaczało koniec wojny.
Emma pokiwała ze zrozumieniem.
- A… Ty naprawdę byłaś w…?
- Tak. – przerwałam jej. – Mój brat też był pod wpływem jakiegoś zaklęcia?
- Z tego co wiem, nie. – mruknęła.
- Zaprowadź mnie do Lewisa.
- Jesteś pewna, że…
- Tak.
Przyjrzała mi się uważnie.
- A co z twoim chłopakiem?
- O masz ci los. Kompletnie o nim zapomniałam!
Chciałam pobiec i go poszukać, ale nagle basior wyłonił się spośród krzewów. Był trochę poobijany, ale wyglądał całkiem nieźle.
- Dzięki za pomoc. – warknął w moją stronę i padł na trawę.
Spojrzałam na niego z dziwnym przygnębieniem. To koniec.
- Idziemy. – zakomenderowałam, cały czas patrząc z ukosa na basiora. – A ty tu zostań. – zwróciłam się do niego, po chwili zastanowienia.
- Co? – burknął ze złością. – Nie ma mowy, nie zostawię cię.
- Nie chcę twojej pomocy. – wycedziłam dobitnie każde słowo. – Zostaw mnie w spokoju.
- Ale…
- Nie! Nie, nie, nie! Emma! Idziemy!
Wodna wadera poszła w ciemny las, a ja trzymałam się tuż za nią.
„Jeszcze wczoraj byłam pewna, że go kocham, ale… Tylko jedno imię wciąż świdruje mi w głowie: Lewis. Tak. Trzeba zakończyć tę wojnę.”
I tak szłam dalej, oszukując samą siebie. Ale nie mogłam ukryć podniecenia. Dawno nie widziałam Lewisa… A na myśl o spotkaniu z nim, moje serce drgało.

<Sperrk? Masz moją zemstę… Jak ci obiecałam już dawno temu.>

Od Wilchelminy CD. Deatha

-To wspaniale!-basior cieszył się razem ze mną.
-Smerfie Garmadonie, musimy to uczcić!-zaśmiałam się.
-Okay, Ruda.
Przez chwilę byłam zajęta męczeniem dżdżownicy. Przygniatałam ją łapą, a potem puszczałam. Death zaczął się śmiać ze mnie, gdyż robak zaczynał mnie już nieźle denerwować i coraz szybciej i szybciej gniotłam go łapą.
-A idź sobie ty niebezpieczny gangsterze, idź zabijaj robaki i biedną ziemię! Żyj spokojnie, zdala od PKS'ów i innych bzdur.-mruknęłam i pusciłam mego dżdżownisia-niewolnika. Death o mało nie wybuchł ze śmiechu, a ja razem z nim. 
-Huh, ta dżdżownica ma nerwy ze stali, tak samo jak zdrowie-zaśmiałam się- szkoda, że ja nie posiadam takich umiejętności.
-Tsaa.. Wiesz, robi się późno, odprowadzić Cię do jaskini?
-Jasne.-uśmiechnęłam się.
Szliśmy powoli, lecz w kilka minut doszliśmy do mojej jaskini.
-Nie za bardzo wiem jak to możliwe, ale... Nie wnikam.-parsknął śmiechem Death.
Nagle zebrało się na burzę. Lało jak z cebra i błyskało się niemiłosiernie.
-Death... Jest burza, czy napewno chcesz iść teraz do swojej jaskini? Jeśli chcesz, to możesz tu przenocować.

<Death? Wena mi wysuadła. I to całkiem ;_;>

Od Louisa CD. Dezessi

-Cholera...-pomyślałem.
Chciałem zatamować jej krwawienie, ale nie za bardzo wiedziałem jak. Przecież nie jestem profesjonalistą! Zdjąłem ze swojej łapy białą chustę i przyłożyłem do szyi wadery. Potem wziąłem ją na ręce i zaniosłem na tereny Watahy Mrocznej Krwi.
Byłem tam nowy, więc nie orientowałem się, kto kim jest w watasze. Mogłem się kogoś zapytać. Pff.. Gdyby ktoś zwracał na mnie uwagę... Wadera coraz mocniej krwawiła, do tego miała ledwo wyczuwalny puls. Zapukałem do pierwszej lepszej jaskini-zrobiłbym wszystko, aby Dezessi wyzdrowiała.
Gdy zapukałem do którejś z jaskiń, otworzyła mi jakaś niebieska wadera, Grace.
-Witaj, czy mogę prosić Cię o natychmiastową pomoc dla tej wadery? Błagam! Zrobię wszystko, tylko niech ona wyzdrowieje!
Grace zaprosiła mnie do środka.
-Nie znam się na tym za dobrze, ale spróbuję zrobić wszystko co w mojej mocy.
***godzinę później***
Dezessi się obudziła. Byłem taki szczęśliwy, że nawet nie wiedziałem kiedy i jak ją przytuliłem. Uśmiech od razu wstąpił na moją twarz.
-Jejku! Deze! Cieszę się, że to przeżyłaś! Już myślałem, że się nie obudzisz! Tak się martwiłem.
A Tobie Grace, dziękuję za pomoc! Bez ciebie by się nie udało!-ciepło uśmiechnąłem się do obu wader.

<Deze? Wybacz, choruję na brakowenę :C>

wtorek, 1 września 2015

Od Cyndi'ego CD. Grace

 - Hm... - zamyśliłem się zaniepokojony. - Ale tak mocno, czy tylko trochę?
 - Ciężko powiedzieć - jęknęła Grace i przewróciła się na drugi bok.
 - Może to od tego upału...? Mnie też trochę boli głowa - westchnąłem i przyłożyłem łapę do czoła wilczycy.
 - A znałeś kiedykolwiek wilka, którego skręcało w kościach od upału? - Spojrzała na mnie podle.
 - A czy to istotne? Chodź, zaniosę cię do jaskini. Tam jest chłodniej, a ty odpoczniesz i poczujesz się lepiej... a ja w tym czasie coś upoluję... może to z głodu? Nic dziś nie jadłaś - delikatnie zawiesiłem waderę na plecach po czym ruszyłem w stronę watahy. Szliśmy tak przez długi czas. Potem zaszło słońce, a ja robiłem się coraz bardziej zmęczony i wycieńczony nieustanną podróżą z kilkudziesięcioma kilogramami na plecach. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy, ale potrząsnąłem głową. Nie. Nie wolno mi zasnąć! Gracie jest w potrzebie.
 - Cyndi! Rusz się... zaraz pęknę! - Zaszlochała wilczyca i ukryła głowę w moim futrze. Nagle stanąłem zupełnie zszokowany. Wydawało mi się, że przed chwilą widziałem to drzewo... Nie... to nie jest możliwe.
 - Co się stało? - Sapnęła wilczyca. - Dlaczego stoimy? Kiedy dotrzemy do watahy?
 - Grace... obawiam się, że zabłądziliśmy - przełknąłem ślinę.
Zapadła cisza.

<Grace? VVenos Bracos Totalificios ;-;>

Od Dezessi

Stanęłam jak wryta na widok innego wilka. Dziwnie się na mnie patrzył. Ogólnie wyglądał bardzo dobrze i nawet był przystojny, ale coś mi nie grało. Byłam w końcu daleko poza terenami watah. 
-Cześć.- wymamrotałam.
-Cześć.- odpowiedział.-Jestem Louis.
-Ja Dezessi, ale i tak większość mówi na mnie Deze.- uśmiechnęłam się pogodnie.
Odwzajemnił uśmiech.
Przesuną się nieco w prawą stronę- tak, że wadziłam tylko jego zarys na tle słońca.
-Wydajesz mi się zagubiona.- trafił w sedno.
-Zgadłeś.- przyznałam.-Nieco się zagapiłam.
Stłumił miły i serdeczny śmiech.
-A ty jesteś z watahy mrocznej krwi co nie?- zapytałam z nadzieją.
-No jestem. Może cię tam odprowadzić?- zapytał.
-Nie, nie. Po co tam wracać?!- jęknęłam.
-Jak to?- zdziwił się.-Każdy ma po co wracać do domu.
-Ten dom w takim razie jest przeterminowany.- stęknęłam gdy znów spojrzałam na jaskrawe słońce.
Chwilę pomyślał.
-Może chwilkę ze mną posiedzisz?- zapytałam.
Wyszczerzył zęby w uroczy uśmiech.
-Dobra!
-To możesz się nieco przesunąć? Nie przyjemnie się patrzy na słońce.- zapytałam.
Przesunął się.
Spojrzałam na niebo. Było już nieco ciemnawe. Znaczy, że za jakiś czas zapadnie zmrok. Wtuliłam twarz w mech udający dywan.
-Co cię sprowadziło właśnie tutaj?- zapytałam.
-No cóż… To i tamto.- powiedział zagadkowo.
Z ciekawości, aż usiadłam. Wlepiłam w niego moje niebieskie oczyska i czekałam na reakcję. Troczę wytrzymał pod presją. 
-Możesz mówić mi Kaze.- powiedział nie na temat.
Westchnęłam. Na nic moje gapienie się. Postarałam się przyjrzeć uważnie temu chodzącemu znakowi zapytania. Miał ładne oczy. Taki wręcz nieokreślony kolor błękitu. Futro też miał niczego sobie. A i figura! Wysoki- wyższy ode mnie. Jeszcze wysportowany, ale tak w sam raz! ładnie tak wyglądał, ale i tak wygląd się nie liczy bo pozory mylą kropka! Już się tak na pozorach przejechałam! Nie, nie! Jestem mądra tak się nie dam!
-Powiedz… Masz jakąś rodzinę w watasze?- zapytałam.
-Nie.- wzruszył ramionami.- A ty?
-Tak. Brata.-zastanowiłam się.-Lepiej nawet nic nie mówić!
Trwała przez chwilę cisza. Wręcz nie zręczna.
-Kaze?- zapytałam.-Czemu się nie uśmiechasz?
Spojrzał na mnie zdziwiony pytaniem.
-Po prostu.- odparł uśmiechając się automatycznie.
-Nie ważne.-szepnęłam.-Opowiedz jak się tu znalazłeś!
Charknął.
-Chyba nie ma czasu…- wstał nagle poruszony.
-Jak to?- zdziwiłam się jego zdenerwowaniem.
-Są tu…- nie dokończył bo przerwało mu warczenie.
Zza gąszczu traw wyłoniły się wilki. Właściwie było ich trzy. Każdy z maską na twarzy. Kilka blizn od bata na plecach nosił ten najbliżej nas.
-Co rodzicie na naszym terytorium?- zapytał donośnie.
-To.. To wasze tereny?- spytałam wystraszona.
-Nie udawaj głupiej.- wyrwało się waderze po prawej od CHYBA władcy watahy.
-Cicho bądź!- sykną ten po lewej.
-To może my już pójdziemy…- wycofywał się Kaze.
Władca spojrzał na niego karcąco. Ruszył w jego stronę. Chciał go ugryźć, ale Kaze  był szybszy. Wódź Nagle jakby zdrętwiał. Kaze odszedł na bok. Miał w oczach smutek i wyrzuty sumienia. Wódź zaczął kaszleć. Padł na ziemię i wydał ostatni skowyt. Wadera spojrzała na Kazego z wyrzutem i ruszyła na niego. Zatrzymałam ją gryząc mocno w prawe ramię. Drugi wilk ruszył jej na pomoc, ale jego zatrzymał Kaze. Zaczęła się ostra walka. Wadera była bardzo zwinna i wile razy okazała się szybsza niż ja. Kaze nie miał takiego problemu. Wgryzł się raz w basiora i on posobnie jak wódź padł na ziemię. Gdy Kaze podszedł do mnie i walczącej ze mną waderą poczułam się pewniej i zadawałam trafne ciosy. Gdy Kaze ugryzł ją w ramię zdziwił się ogromnie faktem, że ona nie padła na ziemię. Odepchnęła go tylko łapą by zadać mocniejsze ciosy mi. Zadrapała mnie w samą szyję. Ja przejęłam jej umysł i dałam ją zabić Kazejowi. 
Pojawił się na moim ekranie kilka plamek. Coraz więcej czarnych plamek. I jedna łapa należąca do Kazego. Przyłożył ją do mojej szyi. Zemdlałam.

<Kaze? Nie miałam lepszego pomysłu ;-; Pardon.>

Od Mounse

Kąpałam się w źródle. Zimna woda przyjemnie chłodziła. Zanurkowałam, a gdy się wynurzyłam, szybko otworzyłam oczy. Zlękłam się. Nade mną stał brązowy, wysportowany i dumny wilk. Po chwili zorientowałam się, że to Veyron. 
- Hej, myślałem, że nikogo tu nie będzie. - powiedział miłym głosem. 
- No a ja dziś postanowiłam tu przyjść. Przestraszyłeś mnie. - odparłam.
Wyszłam z wody i wytarzałam się w trawie. - Już mnie tu nie ma. Nie przeszkadzaj sobie.
Ruszyłam w stronę lasu.
- Poczekaj - Veyron zagrodził mi drogę - Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. Nie lubię być sam. Zostań ze mną. 
Nie wiedziałam co mam zrobić. Grace na mnie czekała. Jednak raz się żyje, a Veyron to przecież beta.
- Dobrze. W sumie mogę zostać. - Uśmiechnęłam się.
- Super! Mam świetny pomysł! - powiedział z błyskiem w oku. - Chodź ze mną! 
Pociągnął mnie za ogon. Wbiegł na skałę nad wodą. Ja stałam i po chwili zorientowałam się, o co chodzi. Z lekkim uśmiechem wbiegłam na skałę i ustałam obok niego. Było tam może 3 metry wysokości. 
- To co ? Na trzy ? - zaproponował. 
- Mmmm... Nie ! Teraz ! 
Wzięłam go za łapę i znienacka skoczyłam do wody ciągnąc go za sobą. Rozległ się ogromny plusk. Po paru sekundach wynurzyliśmy się. 
- Jesteś szalona! Ale to tak jak ja! - zaśmiał się. - Tylko ja nie mogę tak szaleć, jestem w końcu betą. 
- Dla mnie jesteś po prostu fajnym wilkiem do wygłupów, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. - powiedziałam - Cieszę się, że jesteś wyluzowanym wilkiem i nie obraziłeś się za to wrzucenie do wody. 
- Jestem wyluzowany, to fakt, ale to nie znaczy, że nie jestem obrażony! - powiedział udając poważny, gruby głos. Wtedy dostałam ataku śmiechu i nie mogłam się opanować. Nie wiedziałam, jak Veyron na to zareagował, bo miałam oczy pełne łez.

<Veyron?>