Na wstępie chciałabym cie poprosić, byś nie brała sobie do serca słowa Serka :I
- Co jest? - spytałem obojętnym głosem.
- Mam wspaniałe wieści - wadera ewidentnie była zadowolona.
- Jakie? - mój głos zmienił się na normalny.
- Więc... Ty... I Chanse...
Obawiałem się najgorszego. Każda sekunda była udręką, z każdą sekundą czułem jak ściska mi gardło.
- Będziecie mieli ślub- powiedziała radośnie z klaśnięciem.
Zamurowało mnie. Niewidzialne ręce ścisnęły mnie za gardło i nie chciały puścić. W głowie miałem tylko jedno pytanie: "Dlaczego" ? Szybko zastąpiłem go inną myślą. Zacząłem układać plan, który nie był najlepszy, ale mógł zadziałać.
- Wspaniale - powiedziałem w końcu. Wadera spojrzała ze zdziwieniem.
- Myślałam, że będziesz się sprzeciwiać.
- Co? Niby dlaczego? - zacząłem udawać zaskoczonego. - Chanse to cudowna wadera. Nie to, co Ceivira - machnąłem łapą nadal udając. - A jej uroda...
- Uroda Chanse - chciała się upewnić.
- No oczywiście! Cei? Pfff! Nie chcę mieć już do czynienia z tą brzydką waderą - powiedziałem spokojnie. Każde słowo o Cei coraz bardziej mnie raniło. Nie wiem, co mnie pokusiło do takiego zachowania, ale wiedziałem, że to jedyny sposób, aby rodzice na ten moment dali mi spokój. - Kiedy będzie...
- Ślub? Za cztery dni, równo w niedzielę.
- To fantastycznie - powiedziałem z mniejszą euforią. W moim głosie było słychać przygnębienie.
- Coś nie tak? Obawiasz się, że Ceivira coś popsuje? Zajmiemy się nią.
- Co!? NIE! - zaprzeczyłem od razu. Mogliby zrobić jej krzywdę, a wiem, do czego zdolne są wilki krwi. poza tym nie ufałem im jeszcze dostatecznie. - Znaczy... Nie trzeba. Sam to zrobię.
- W sumie sami się już tym zajęliśmy - machnęła łapą.
- Co?
- Nieważne, muszę lecieć papapapaaaa! - krzyknęła radośnie podśpiewując.
Ceivira zniknęła mi z oczu. Rozpłynęła się w powietrzu.
- "o nie" - powiedziałem w myślach. Pobiegłem w stronę jaskiń wilków choć powinienem szukać w przeciwnym kierunku.
- "Cei gdzie ty jesteś" ?
Niestety zamiast czarno - białej wadery znalazłem Chanse. Podbiegła do mnie uchachana i objęła.
- Słyszałeś o naszym ślubie, prawda?
-No, jestem zachwycony - po raz kolejny zacząłem odgrywać ten beznadziejny teatrzyk.
- Cieszę się jak nigdy.
- Wolisz czysta biel, czy kość słoniową?
- Co?
- Kolor sukni!
- Sukni... - przełknąłem ślinę. To się wpakowałem. W każdej chwili mogłem uciec, ale nie wiedziałem gdzie jest Ceivira, a ojciec z pewnością wysłałaby po mnie jego strażników. Widząc ich na przyjęciu nie chciałem mieć z nimi do czynienia. - Czego nie wybierzesz, i tak będziesz wyglądała ślicznie - uśmiechnąłem się. Fałszywy uśmiech zniknął, kiedy wadera odeszła w podskokach. Widząc odchodzącą waderę przypomniało mi się jezioro. Czemu na to nie wpadłem od razu? Na pewno tam będzie. Nie zna tak dobrze tych terenów, a w takim stanie raczej zapuszczać się w głąb lasu nie będzie.
Bingo. Wadera siedziała zgarbiona patrząc sie w swoje odbicie.
- Cei!
- Czego chcesz? - spytała szorstko.
- Posiedzieć, porozmawiać.
- A masz mi cos ważnego do powiedzenia?
- W sumie to tak.
- Więc słucham.
- T nie jest takie proste.
- Ostatnio nic nie jest proste.
- Ja i Chanse bierzemy ślub - powiedziałem patrząc się w szare niebo.
- To fantastycznie! - krzyknęła. Było widać, że udaje.
- Co?
- Jak to "co" ?
- Nie jestem ci teraz potrzebna - powiedziała ze łzami w oczach.
- Cei, co ty najlepszego opowiadasz? Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza - położyłem jej łapę na ramieniu, ta tylko strąciła ją wstając.
- Najważniejsza? najważniejsza!? Lepiej wracaj do swojej narzeczonej, bo z taką "brzydką wilczycą" raczej nie chcesz się zadawać! - jej głos był na granicy płaczu. - Oj tak Serine. Myślisz, że jestem głupia? Jestem wilkiem dźwięku! Słyszałam WSZYSTKO!
Nie wytrzymałem. W jednej chwili poczułem się jak nie ja. Jakby moimi uczuciami i ciałem zawładnął ktoś inny.
- CO SIĘ Z TOBĄ DO CHOLERY DZIEJE!? - krzyknąłem. Wilczyca cofnęła sie o krok z przerażeniem. Szeroko otwarła swoje fioletowe oczy. Spojrzałem w nie z każda sekunda napływały do nich kolejne krople łez.
- Serinie, nie poznaje cie - wyszeptała. Od razu zmieniła nastawienie. Jakby to nie ona sie uniosła tylko sam ja.
- Nie poznajesz? To ja ciebie nie poznaję! Robię wszystko, byś była szczęśliwa, wszystko, byś została, byś w końcu zrozumiała, ŻE NIE KOCHAM CHANSE!!! - wydarłem się na całe gardło. Samica stała i nie mogła w to uwierzyć, że tak zareagowałem. Wiedziała, że nigdy nie podniósłbym na nią głos. Cofnęła sie o kolejny krok, następnie o dwa. Tak odwróciła się i uciekła. Ja stałem ze łzami w oczach. Wbiłem pazury w ziemię. Zagryzłem wargi tak mocno, że poczułem smak swojej krwi. Nie smakowała jak każda inna krew. . Ta była gorzka. Złapałem się za głowę także lekko ją raniąc. Jednak rany same się zagoiły, a strużki czarnej mazi zaczął zmywać deszcz. Leżałem wpatrując się w krople deszczu spływające po moim futrze.
- Cei, przepraszam - powiedziałem ochrypłym głosem. W tamtej chwili chciałbym, aby to usłyszała, aby wróciła i powiedziała, że wszystko jest w porządku. Chciałem poczuć jej dotyk. Jednak rzeczywistość nie pozwoliła na to. Pomiatał mną na lewo i prawo budząc we mnie to, co najgorsze.
<Cei? Przepraszam :C >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz