- Więc? - spytała mnie ze swoim błagalnym głośnikiem. Wytrzeszczyła oczy niczym małe szczenię gdy udaje swoją niewinność.
- Chyba nie mam wyjścia - westchnąłem i uśmiechnąłem się do niej, a ta rzuciła mi się na szyję, o mało co nie zwalając z łap, i objęła mocno. Z trudem przyszło mi nabranie powietrza, lecz nic mi nie przeszkadza, gdy widzę jak bardzo wadera jest szczęśliwa.
- Dziękuję - szepnęła mi do ucha, aż przeszły mnie ciarki.
- Nie ma za co, kochana. Przecież tam jest nasz dom - powiedziałem i wtuliłem pysk w jej włosy.
- A co z Zaheerem i Rorelle?
- Zaheer zrozumie. Moja matka... uczta gwarantowana, ale... - urwałem.
Nie myśl o nim, pomyślałem. Myśl o Ceivirze. Teraz ona jest najważniejsza.
Wadera spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Później chyba zrozumiała o co chodzi.
- Serine...
- Tak, tak - przerwałem jej. - Nie będę już o nim wspominać. Koniec. Zgniatam kartkę z jego imieniem w kulkę i wrzucam do kosza - powiedziałem z uśmiechem na pysku.
Przewróciła oczami, ale wyraźnie się rozchmurzyła. I dobrze. Czasami czuję się potwornie winny, gdy widzę ją smutną.
***
Wieczorem wszystko powiedzieliśmy całej trójce. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zaheer przyjął wiadomość ze spokojem i szacunkiem, matka posmutniała i oczywiście musiała wpaść na pomysł pożegnalnego śniadania (zapewne wyruszy przed świtem na polowanie). Caine tylko skinął głową i odszedł. Czuję, że będą z nim kłopoty. Za bardzo troszczy się o Ceivirę, mimo że w ogóle jej nie zna.
***
- Już nie mogę się doczekać. - powiedziała. Było przed północą, a mimo to nie mogła zasnąć. A mogłem poczekać z decyzją do rana.
- Spokojnie - mruknąłem i przykryłem się kocem - i ciszej, wszystkich pobudzisz.
- A może polecimy gdzieś niedaleko? -szepnęła mi do ucha. I po raz drugi przeszły mnie ciarki. - Tylko ty i ja. Sam na sam w miejscu, gdzie spokojnie spędzimy czas razem... w ciszy.
Dobry pomysł, chciałem powiedzieć. Zamiast tego udało mi się wyksztusić:
- Myhm.
"Myhm"? O bogowie! Czyli naprawdę byłem tak zmęczony.
- Więc chodźmy.
Lecieliśmy w ciszy; chłodny wiatr targał koronami drzew i świszczał nam w uszach. Ceivira leciała blisko mnie maskując skrzydłem lotki mojego. Było to tak przyjemne. Tylko bardziej mnie usypiało.
- Zatrzymajmy się tam - wskazała nagle łapą na wysepkę z głazami leżących praktycznie jeden na drugim. Niektóre wysunięte były poza wyspę, a niektóre formowały się w skalne półki.
Nie mogłem się z nią nie zgodzić. Skinąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Wylądowaliśmy, a Cei użyła dźwięku, by sprawdzić, czy jest bezpiecznie.
I było.
Kiedy tylko położyłem się wygodnie, Ceivira wtuliła się w mój bok i oparła głowę na ramieniu, a ja nakryłem ją skrzydłem i pocałowałem w czubek głowy. Byłem taki szczęśliwy, że jesteśmy razem. Sami. Gdzie nikt nam nie przeszkodzi i nie będzie mówił, jak mamy i co mamy robić.
- Miałam ochotę pobyć z tobą gdzieś indziej. Spędzić noc zdała od zamku, nie martwić się o nowe zagrożenia... Jesteś zły? - spytała, co mnie zaskoczyło.
- Gdybym był, zapewne siedziałbym nadąsany na drugim końcu wysepki - zauważyłem. - Jestem zmęczony, nie zły.
Zamilkliśmy. Przyjemnie było leżeć w towarzystwie ukochanej wadery i cieszyć się sobą.
Podniosłem łeb i wbiłem wzrok w gwiazdy. Kątem oka zobaczyłem ruch po mojej lewej.
- Czy w ogóle cieszysz się z naszego powrotu?
- Oczywiście, że tak - powiedziałem z powagą na pysku. Przymknąłem oczy, które zaczynały mi się kleić.
- Nie widać - westchnęła.
- No tak... - mruknąłem pod nosem. - Przepraszam - oparłem policzek na czubku jej głowy - ale zastanawiam się co będzie dalej.
Mruknąłem coś pod nosem; nawet sam nie wiem co. Głowa wkrótce opadła na chłodny kamień.
Nic mi się nie śniło. A raczej nic nie pamiętam. Otworzyć oczy było mi ciężko. No i masz ci los. Być rano zmęczony bardziej niż wieczorem.
- Pobudka - usłyszałem łagodny głos Cei.
<Cei? Ubogie... wiem :/>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz