piątek, 27 lutego 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

Nie wiem, co bym zrobił, gdyby wadera nie wróciła. Nie mogłem się pozbierać przez dwa tygodnie, a co dopiero żyć z tym? Matka próbowała mnie pocieszać, kiedy Ceivira odeszła, ale słowa na papierze to nie to samo. Wciąż byłem przygnębiony. Po głowie chodziły mi myśli samobójcze, ale przy życiu trzymała mnie nadzieja. Niech bogini będą dzięki.
Łapa wadery na moim policzku odsunęła wszystkie te myśli. Nie mogę się zadręczać myślami: „co by było, gdyby...?”
- Cei - powiedziałem przykładając swoją łapę na jej - muszę... muszę ci coś powiedzieć.
Wadera spojrzała na mnie niespokojnie. Jej oczy mówiły: „Nie, co tym razem?”
- Tak? 
Zawahałem się. Chciałem jej opowiedzieć o korespondowaniu z Rorelle i po części z Chance. Ale beżowa wilczyca mnie nie interesowała jak moja matka. 
Pytałem się, co u Zaheera. Odpowiedziała, że wszystko w porządku i z tego, co zrozumiałem jest już w pełni dorosły, gdyż Katey podała mu jakiś eliksir. Mimo tego, Zaheer dalej będzie dla mnie tym mały, nieśmiałym szczeniakiem. 
- Kiedy... Kiedy ciebie nie było, pisałem z matką.
Ceivira zareagowała dość pozytywnie, ale tylko po to, by ponownie ustąpić smutkowi.
- Przybędą tutaj. - przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy. 
- Hej... ale czym się martwisz? To chyba dobrze, nie?
- Cei, one myślą, że nie żyjesz - spojrzałem na nią jakbym miał do niej pretensję. A przecież nie umarła z własnej woli. No chyba że chciała zrobić sobie małe wakacje, ale nawet ta wersja nie brzmi realistycznie. 
- ONE? 
- Chance też będzie. 
Ceivira spojrzała wymownie w niebo. Wyślizgnęła łapę spod mojej i wstała. 
- Przepraszam – powiedziałem patrząc na wodę. – Chciałem je zatrzymać, ale…
- Spokojnie, już… już… okay - potrząsnęła głową, ale widziałem, że nie była zadowolona. – Chciałam jak najszybciej wrócić do watahy, ale widzę, że nic z tego nie wyjdzie – zagryzła zęby. 
- Wiem, też nie jestem zadowolony – mruknąłem. – Ale – wstałem, a wadera spojrzała mi w oczy. – Obiecuję ci, że opuścimy to miejsce jak najszybciej, ale teraz powinniśmy już wracać, robi się późno – zauważyłem po ciemniejącym sklepieniu – a nie wiem, kiedy wadery przybędą. 
Ceivira ponownie ukazała swoje niezadowolenie. Odpowiedziałem jej uśmiechem i oboje wzbiliśmy się w powietrze. 
Z dołu nie było widać, ale kiedy lecieliśmy nad drzewami, słońce chyliło się ku dołowi jak zmęczone ciężką pracą. Futro wadery zaatakowały czerwone promienie. 
Wiatr świszczał w uszach, co nie było przyjemne, ale długo sobie nie pogwizdał. Ledwo co wznieśliśmy się w powietrze, a już musieliśmy lądować. Uśmiech z pyska starł mi widok Chance. Uśmiechała się w towarzystwie mojej matki i jeszcze jednego wilka – jego dumna postawa kogoś mi przypomniała.
- Zaheer -powiedziałem ze zdumieniem. 
Wylądowałem u boku Cei. Chance ruszyła ku nam z wielkim bananem na pysku. 
„Nawet się do mnie nie zbliżaj” – pomyślałem i przybliżyłem się do Ceiviry. 
- Serine! Ceivira! – krzyknęła z euforią. 
Biała wadera patrzyła na nią, jakby wiedziała, że euforia to tylko maska. Może miała rację? Przecież Chance pokazała nam, na co ją stać. Skończyło się to na śmierci mojego ojca i o mały włos – od naszej. Ceivira odbyła z nią rozmowę, która zmieniła waderę nie do poznania. Dalej nie wiem, co tam się stało, jednak nie ufałem jej. 
W pierwszej kolejności uścisnęła mnie. Nie wiedziałem, że jest tak silna, bo o mało, co nie połamała mi żeber. A może to z przejedzenia? 
- Ceivira… - zaczęła moja matka. – Miło mi cie widzieć… ponownie – jej uśmiech był delikatny, jednak w jej oczach można było zauważyć władzę, surowość, ale i matczyną miłość.
- Mnie… mnie też – na jej pysku pojawił się grymas, gdy próbowała wyślizgnąć się z objęć Chance. Kiedy jej się udało, wykonała chwiejny ukłon. Rorelle zatrzymała ją gestem łapy. Nigdy nie lubiła, jak ktoś bliski je się kłania.
- Witaj, Cei – W końcu usłyszałem jego głos. Był mocny, ale lekko ochrypły. Co chwile musiał odchrząkiwać. Widocznie nie przyzwyczaił się do niego. No tak, w końcu urósł… sztucznie. 
Wszyscy przywitali się ze sobą. Odbyliśmy długą rozmowę przy herbacie, którą zrobiła nam Chance. Nie bardzo mi się to spodobało, a zwłaszcza po incydencie z Whitem. Na szczęście w herbacie nie było żadnej trucizny czy kwasu. 
Po rozmowie, moja matka zabrała mnie na rozmowę w cztery oczy. Powiedziała mi, że podejrzewa Chance o śmierć Ceiviry. Podobno w antidotum na poprzednią chorobę był składnik nieprzyjemnie działający z organizmem wilków, takich jak Cei. Z trudem przyjąłem to do wiadomości. Czyli dobrze zrobiłem nie ufając jej. 
- Co więc zrobimy? – spytałem zerkając z końca korytarza na drzwi. 
- ja i Zaheer będziemy ją obserwować. 
- Pomogę…
- Nie. Ty i Ceivira zachowujcie sie normalnie. Chance nie jest tak głupia, na jaką się wydaje – ostrzegła mnie i odeszła w stronę, gdzie przed chwilą przemknął Zaheer. Ja natomiast skierowałem się z powrotem do pokoju.
Wszedłem do środka i zauważyłem Ceivirę i Chance rozmawiające razem. Beżowa wadera siedziała z tyłu i zawiązywała waderze koka podobnego do jej. Kiedy mnie zauważyła, bezgłośnie zawołała o pomoc. Uśmiechnąłem się na samą myśl, co próbowała mi przekazać. 
Przekroczyłem próg i chrząknąłem głośniej niż zamierzałem. Chance upuściła ozdoby, które próbowała wepchnąć Ceivirze we włosy. Przeklęła po staro-grecku – z myślą iż nikt nie zna języka – i schyliła się po kamienie. 
- Mogę porwać Ceivirę? – Zacząłem ratować waderę z opresji. 
- Co? Jeszcze nie skończyłam – żachnęła się. 
- Myślę, że nie to nie problem… 
- Dobra! Idźcie! – zmarszczyła czoło, aż się zdziwiłem, że kiedyś ujrzę taki widok. 

Siedzieliśmy obok siebie patrząc na gwiazdy. Księżyc zdążył zamienić się w rogalika, przez co wyglądał jak w ilustrowanych bajkach. Białe kamienne balustrady zdawały się błyszczeć w jego blasku. 
- Powiesz mi coś? – spytałem odwracając się do niej. 
- Aha – również odwróciła głowę. 
- Powiedz mi, dlaczego… dlaczego masz… - zaśmiałem się i ruchem łapy wskazałem na koka z białych włosów wadery. 
- A, chodzi o to… - zaśmiała się nerwowo. 
Nie pasowało to do niej. Dla mnie Cei nie potrzebowała żadnych błyskotek, te tylko ją szpeciły. Wyciągnąłem ku niej łapę i znalazłem rzemyk oplątujący jej włosy. Pociągnąłem za końcówkę i kaskada perłowych włosów zalała jej ramiona i plecy. 

<Ceeei? Perłowy… default smiley :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz