piątek, 6 lutego 2015

Od Ceiviry CD. Serine'a

Dopiero, gdy Serine wypowiedział imię szczeniak, zwróciłam wzrok w stronę wzgórza. Dumna sylwetka basiora oświetlona była przez słońce. Podniosłam się, by móc uważniej przyjrzeć się całemu zamieszaniu. Zaheer rozpoczął przemowę. Pomimo, wydaje się drobnej postury wilka, jego głos wypełniał całą dolinę. Nie dało się go nie słuchać. Mówił spokojnie, powoli, zrozumiale, przekonująco. Zdecydowanie lepiej, niż niejeden dorosły wyrażał swoje myśli przed taką "publicznością". Nie spodziewałam się, że ten mały, czarny szczeniak ma w sobie tyle dojrzałości. Po chwili lekko uśmiechnęłam się pod nosem.
- Zupełnie jak matka... - wyszeptałam.
- Zgadza się - przytaknął, również oszołomiony przemową Serine'a.
Gdy Zaheer skończył, dumnie wycofał się do tyłu. Wśród zgromadzenia nastąpiła cisza, nikt nie ważył się nawet oddychać. Ten brak jakichkolwiek znaków życia z czyjejkolwiek strony zaczynał robić się coraz bardziej niezręczny. Rorelle postanowiła przerwać wreszcie to wszystko i wystąpiła naprzód. Nie pamiętam dokładnie jej słów. Mówiąc szczerze, nie zwracałam na nią większej uwagi, a to dlatego, że moje myśli uleciały w kierunku Zaheera. Jakim cudem dorósł tak szybko? Mogłoby się nawet wydawać, iż urodził się, żeby być Alfą. Było w nim coś nieodgadnionego. Jednocześnie zachował w sobie tą dziecięcą niewinności, ale były chwile, gdy wypowiadał się znacznie dojrzalej niż niejeden dorosły wilk.
- Kiedy on zdążył tak dorosnąć? - wyszeptałam.
- Od kilku dni zadaję sobie dokładnie to samo pytanie, wiesz? - odparł Serine.
- Ciekawe... Drzemie w nim tyle siły... Skąd on ją czerpie?
- Na to pytanie chyba tylko on sam zna odpowiedź - odparł basior.
***
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Wydawało się, że większość wilków zaakceptowała Zaheera, a co więcej, była nawet pod dużym wrażeniem. Podążałam obok Serine'a. Zauważyłam, że basior raz po raz spogląda w stronę zachodzącego słońca. Jego ostatnie promienie miały za moment zniknąć na dobre.
- Spokojnie, nic mi nie będzie - uśmiechnęłam się.
- Oby...
- Zaraz sam zobaczysz.
Wtem ostatni z promieni schował się. Nie czułam żadnego bólu, uścisku, pieczenia. Byłam wolna, nareszcie... Spojrzałam na Serine'a. Ten uśmiechnął się tylko promiennie. Potem oboje poszliśmy do jaskini. Byłam tak zmęczona, że nawet nie zdążyłam się spostrzec, kiedy zasnęłam.
***
Gdy się obudziłam, basiora nie było obok mnie. Na początku trochę się zmartwiłam, ale potem pomyślałam, że po prostu wyszedł gdzieś na moment. Sama wstałam więc i udałam się na zewnątrz. Promienie słońca otuliły moją twarz. 
- Cóż za piękny dzień - pomyślałam.
Wybrałam się na krótki spacer. Podziwiałam, przecudne o tej porze roku, tereny watahy. Odwróciłam się, tylko na dwie sekundy i już zdążyłam na kogoś wpaść.
- Ooo, to ty Cei. Właśnie cię szukałem - usłyszałam znajomy głos.
- Coś się stało? - zapytałam.
- Ooo, tak i to sporo - odparł Serine.
Obrzuciłam go zagadkowym spojrzeniem.
- Członkowie rady zaakceptowali Zaheera, możemy wracać do domu.
- To wspaniale! - ucieszyłam się.
- Jest jednak jedno "ale" - zaczął.
- Jakie?
- Będziemy musieli wziąć udział w pożegnalnym przyjęciu - powiedział.
- Kogo to był pomysł?
- W zasadzie zbiorowy. Zaproponował to Zaheer, a moja mama tylko się zgodziła - wyjaśnił.
- To świetnie - uśmiechnęłam się.
Kilka godzin później...
- Świetnie to wszystko zorganizowaliście. Przyszła większość watahy - rzekłam rozpromieniona.
- Staraliśmy się - odparła Chance.
Okazało się, że do pożegnalnej imprezy przyłączył się tabun wilków. Sala została przepięknie ustrojona. Wszędzie było widać różnokolorowe serpentyny. Nawet stoły były suto zastawione jedzeniem. Zdziwiło mnie to, że zupełnie nieznajome mi wilki, podchodziły do mnie i rozmawiały o wszystkim i o niczym, jak to się potocznie mówi. W tym całym mętliku nie zdążyłam zamienić nawet jednego słowa z Serinem. Praktycznie co minutę zmierzały w jego stronę zarówno grupki basiorów, jak i wader. Nie miał ani chwili spokoju. Ja spróbowałam przecisnąć się przez tłum. Spoczęłam przy ścianie. Potrzebowałam chwili oddechu. Wtem usłyszałam znajomy mi głos:
- Naprawdę musicie lecieć?
Spojrzałam w lewo. Obok mnie stał Zaheer.
- Tak, ale nie martw się. Na pewno nieraz cię odwiedzimy - uśmiechnęłam się.
- Wszyscy są tu mili, ale będzie mi was brakować - rzekł smutno.
- Zawsze możesz wysłać do nas list. Przylecimy jak najszybciej - posłałam mu ciepłe spojrzenie.
- Dziękuję - odparł.
Wzięłam go w swoje łapy i mocno przytuliłam.
- Z pewnością będziesz niezwykłym przywódcą, czuję to - dodałam.
W tej chwili zobaczyłam, jak podchodzi do nas Serine. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Piękny obrazek - powiedział łagodnie.
Chwilę potem Zaheer rzucił się na niego i wszyscy troje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Właśnie w takiej, miłej atmosferze minął ostatni wieczór w rodzinnej watasze Serine'a, miejscu, gdzie przeżyliśmy niesamowitą ilość przygód. Zastanawiałam się tylko, jakie jeszcze los szykuje dla nas niespodzianki.

<Serine? :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz