sobota, 7 lutego 2015

Od Ignis CD. Aventy'ego

- Co… Co masz na myśli? – odważyłam się zapytać.
- Nic takiego. – westchnął basior.
- Ach… W porządku. – powiedziałam wymijająco. – A więc ta burza mnie nie zaatakuje?
- Sama sobie odpowiedz na to pytanie. 
Zaczęło mnie to wkurzać. Aventy cały czas był taki jakiś… tajemniczy. Przez to tylko bardziej chciałam go poznać, by zobaczyć jaki jest naprawdę. Ta tajemniczość… Powinnam była dać sobie z tym spokój. Przecież sama byłam tajemnicza, nie ukazująca swoich prawdziwych uczuć. Ale… No, nieważne.
Spojrzałam na niebo. Oleiste chmury były już coraz mniejsze. Zastanawiałam się czy ktoś ucierpiał. Czy kogoś ta maź trafiła. Miejsce, do którego ta osoba miałaby zostać przeniesiona… No cóż, prawdopodobieństwo, że wyjdzie stamtąd żywa jest bardzo małe. Bardzo, bardzo małe. A jak tam zginie… Nie ma nic lepszego ponad wieczne męki, nie?
Zimny dreszcz przebiegł po moim ciele. Przypomniałam sobie to miejsce. Byłam tam. I przeżyłam. Jakim cudem? Sama nie wiem. 
Chwiejnym krokiem podeszłam do jednej z dziur w ziemi. Było tam mnóstwo gruzu i resztek oleistego płynu. Nagle dojrzałam tam jeszcze coś innego. Zarys tego miejsca. Grudki ziemi, pył i maź układały się w zarys tego piekielnego miejsca osadzonego pod ziemią. Poczułam, że mnie mdli.
Cofnęłam się i spróbowałam opanować atak mdłości. Nie dałam rady. Ogarnęła mnie panika, bo wiedziałam, co się dalej stanie. Czeka mnie kolejny odlot.
***
Stałam niedaleko ognistej rzeki. Płyn bulgotał i syczał zaciekle. Wiedziałam, że muszę się go napić. Inaczej zabiłby mnie odór tego miejsca. Podeszłam niepewnie do brzegu rzeki i zanurzyłam pysk w ognistym płynie. Nie był gorący. Wręcz przeciwnie: był lodowaty. Napiłam się trochę i poczułam, że ogień pali moje wnętrzności. Odsunęłam się od rzeki i odczekałam chwilę. Palenie trochę przeszło i poczułam, że oddycha mi się lepiej, bąble poznikały mojej skóry, mogłam swobodnie ruszać łapą. Rozejrzałam się wokoło. Siedziałam na czarnych odłamkach szkła. Przede mną rozciągała się ogromna równina. Skrzywiłam się. Na tej równinie powstawały potwory. Gdzieniegdzie rosły ogromne, zielonkawe bąble, a w każdym powstawał nowy stwór. Chciało mi się zwymiotować. Czerwone, krwiste obłoki latały leniwie nade mną. W oddali widziałam latające potwory. Wszędzie mogłam zgiąć. 
Ruszyłam wzdłuż rzeki - Flegetonu -  w stronę równiny. Z trudem chodziłam. Flegeton pomagał, ale jednak… Nic nie było w stanie skrócić tutaj cierpienia. To miejsce było po prostu stworzone do zadawania bólu. 
- Tartar. - mruknęłam cicho.
Tak, to miejsce było z greckich mitów. No, ale starożytni Grecy nie byli tacy głupi. To miejsce istniało, było czymś w rodzaju Wielkiej Fabryki Potworów i Zadawania Bólu. Znalazłam się tam. Nie było w tym mojej winy. Ale się znalazłam.
Wiedziałam, co dalej się stanie. Naskoczyła na mnie wampirzyca. Już miała wbić swoje kły w moje ciało, gdy ja jednym mocnym machnięciem łapy odepchnęłam ją od siebie. Wampirzyca odskoczyła, zasyczała i powiedziała głosem Aventy’ego:
- Hej, co ci jest? Obudź się!
Potrząsnęłam łbem. Cały czas stałam w takiej samej pozie w jakiej odleciałam. Niebo było już bezchmurne, a szczeliny w ziemi zniknęły. Westchnęłam. Nienawidziłam odlotów. Było to coś takiego, że nagle, wbrew mojej woli, przypominały mi się sceny z mojej przeszłości. Do tego odlotom towarzyszyły silne mdłości. Czułam, że zaraz zwymiotuję.
- Co ci się stało? – zapytał Aventy.
- N-nic takiego. – powiedziałam opanowując mdłości.
- Stanęłaś nagle i w ogóle się nie ruszałaś przez prawie pół godziny! Coś tam mówiłaś pod nosem. To chyba nie jest nic takiego.
„Tylko pół godziny?” – pomyślałam. – „Zwykle odlot trwa dwie.”
- Nie, naprawdę to nic takiego. – spróbowałam się uśmiechnąć. – Wszystko w porządku, uwierz mi. 

< Aventy? Nie masz nic przeciwko mitologii greckiej, prawda? ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz