Obudziłam się. O dziwo nie miałam żadnych "napadów". Było mi ciepło. Po chwili zrozumiałam, dlaczego. Serine okrył mnie swoim skrzydłem. Uśmiechnęłam się. Mój entuzjazm nieco opadł, gdy zdałam sobie sprawę z tego, gdzie jestem.
- Nie śpisz już? - usłyszałam głos basiora.
- Wstałam przed chwilą. Dziękuję - powiedziałam pogodnie.
- Za co? - zdziwił się.
- Dzięki tobie nie zamarzłam - posłałam mu uśmiech.
On próbował odwzajemnić gest, ale niezbyt mu się to udało. Zmartwiłam się. Znałam go już jakiś czas. Coś było na rzeczy. Basior utkwił wzrok gdzieś w oddali.
- Co się stało? O czym myślisz? - zapytałam.
Ten przez chwilę kompletnie nic nie mówił. Od czasu do czasu spoglądał na mnie kątem oka. Czekałam cierpliwie na odpowiedź.
- O ojcu... Wiesz, ja tak naprawdę nigdy go nie poznałem, a on nie poznał mnie. Nawet nie wiem, czy byłem dla niego synem, czy tylko przedmiotem - odezwał się wreszcie.
W jego głosie dało się słyszeć wiele emocji - smutek, żal, gorycz, zawód, a nawet gniew. Zmieniłam pozycję i położyłam mu łapę na ramieniu.
- Na pewno byłeś synem, najwspanialszym, jakiego można sobie wymarzyć, bo jedynym. Może on ci tego nie okazywał, ale tak myślał. Zaufaj mi - powiedziałam ciepło, przypominając sobie ostatnią rozmowę z Cannonem.
Serine siedział w totalnym bezruchu. Spojrzałam na jego twarz. Był przemęczony do granic możliwości. Z pewnością nie spał całą noc.
- Wyśpij się porządnie, a ja pomyślę, co poradzić na tę kiepską sytuację, dobrze? - zaproponowałam.
- Dziękuję - odezwał się wreszcie.
Zamknął oczy i udał się do krainy snów. Ja zaczęłam się zastanawiać, jak nas stąd wydostać. Przecież zawsze jest jakieś wyjście. Wlepiłam wzrok w podłogę. Szczelnie zamykałam umysł. Nie myślałam o niczym. Miałam nadzieję, że pomysł sam wpadnie mi do głowy. Nie wiedziałam, ile czasu tak spędziłam. Nagle jak grom z jasnego nieba w mojej głowie począł kreować się plan. Czekałam teraz, aż Serine się obudzi. Wreszcie otworzył oczy. Wyglądał o wiele lepiej.
- Posłuchaj, mam pomysł, jak się stąd wydostać - zaczęłam.
*~*~*~*
Podniosłam z ziemi kamień i poczęłam rzucać nim o kraty. Trwało to może z 15 minut, ale osiągnęło zamierzony skutek. Jeden
ze strażników zajrzał przez małe okno. Z miejsca dostał dużym kamieniem w nos. Od razu wyszczerzył zęby w gniewie. Otworzył drzwi i grubym głosem wrzasnął:
- Co ty sobie wyobrażasz?!
Począł iść w moją stronę. Nie zdążył nawet podnieść łapy, a już padł na ziemię. Serine umiejętnie go ogłuszył. Położyłam go pod ścianą i wyjrzałam za kraty. Nikogo nie było.
- Wychodzimy - szepnęłam.
Serine zamknął strażnika i wziął ze sobą klucze. Szliśmy długimi, krętymi, zdającymi się nie mieć końca korytarzami. Usilnie szukaliśmy wyjścia. W lochach było niezwykle ciemno i głucho. Wszędzie zalegała wilgoć. Trudno było poruszać się po zniszczonej, kamiennej podłodze. Zdawało mi się, że jestem w grobowcu. Oglądałam się za siebie i na boki, bardzo uważnie nasłuchiwałam. Serine szedł pierwszy. Nie wiem, ile godzin tam spędziliśmy. Wreszcie, po wielkich trudach i męczarniach, udało nam się dostrzec jasne światło. Byliśmy
wniebowzięci. Jeszcze się nie zdarzyło, abym tak cieszyła się z kilku jasnych promieni słońca.
- Wreszcie się udało - wyszeptałam z lekkim niedowierzaniem w to, co się teraz dzieje.
Serine złapał mnie za łapę i poprowadził w stronę wolności. Stąpaliśmy po kamiennych schodach. Promienie słońca oplotły mój pysk. W sercu czułam radość. Serine szedł przede mną. Byłam tak rozentuzjazmowana, że nie usłyszałam kroków. W ułamku sekundy poczułam czyjąś łapę na swoim gardle. Pisnęłam na tyle głośno, że Serine się odwrócił. Czułam na sobie oddech intruza.
- Ucieczka się nie udała, co? - szepnęła mi do ucha.
Ten głos rozpoznałabym wszędzie. To była Chance.
- Puść ją! - zabrzmiał dźwięczny głos basiora.
- Ani mi się śni. To moja najlepsza karta przetargowa - powiedziała z wyższością.
Serine spuścił łeb. Myślał, co teraz zrobić. Czułam się winna.
- Czego chcesz? - zapytał spokojnym głosem.
- Ciebie, Serinie. Przyjdź o północy do groty weselnej. Jeśli się nie zjawisz, wątpię, czy jeszcze spotkasz swoją "ukochaną". Na pewno nie na tym świecie - na jej pysku zajaśniał drwiący uśmieszek.
Basior stał, nic nie odpowiedział. Nie mogłam pozwolić, żeby przyszedł. Musiałam szybko coś wymyślić.
- Ani mi się waż pokazać w tej jaskini. Ja i tak już jestem martwa. Ratuj siebie, błagam - zabrzmiałam w jego głowie.
Chance powlokła mnie ze sobą. Ja widziałam jeszcze stojącego bez ruchu Serine'a, toczącego bój z samym sobą.
<Serine? Mnie wena trochę skoczyła do góry ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz