niedziela, 1 lutego 2015

Od Serine'a CD. Ceiviry

- Szczerze mówiąc... ja też się nad tym zastanawiałem.
- To chodźmy! Powiemy wszystko twojej matce.
Wadera pośpiesznie wstała, ale zatrzymałem ją. 
- Czekaj, Cei, to nie będzie takie... proste. 
- Dlaczego?
- Zaheer nie jest jej rodzonym szczeniakiem.
- Ale możemy spróbować, prawda?
Wilki w oddali zerkały co chwilę w naszą stronę. Szczeniaki szeptały sobie coś do ucha, a starsze wilki patrzyły z... pogardą? Uniesione brody i zmarszczone brwi były kilkuznaczne.
- Serine, słuchasz mnie? - machnęła mi łapą przed nosem.
- Tak, tak... ja... ech. Zamyśliłem się. 
Ceivira uśmiechnęła się lekko. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo się zmieniła od ostatniego razu. Jej blade, prawie że wypłowiałe oczy napełniały się żywym kolorem, głos miała bardziej łagodny, aksamitny. 
Powtórzyła coś, czego po raz drugi nie słuchałem. 
- Cieszę się, że już wyzdrowiałaś - przerwałem jej. Spojrzała mi w oczy z uśmiechem, ale i zdziwieniem. – Bardzo… bardzo się o ciebie martwiłem, nawet nie masz pojęcia…
- Serine, ja nie mam pojęcia? 
Chciałem jej powiedzieć, jak bardzo mi na niej zależy, jak bardzo jest dla mnie ważna, że zrobiłbym wszystko dla jej doba,ale… zdałem sobie sprawę, że ona to wszystko wie. Dałem jej wystarczająco dużo dowodów. Mimo tego… miałem złe przeczucia. 
- Jesteś wspaniałym wilkiem – kontynuowała – i wiem, że zrobiłbyś dla mnie wszystko. Ale, Serine, pamiętaj, że czasami będziesz nie będziesz mógł się poświęcać. 
Jej ton z lekka mnie przeraził. Jej słowa brzmiały jak groźba… nie… jak ostrzeżenie. 
Westchnąłem dając jej do zrozumienia, że ma racje. Uniosła moją brodę łapą lecz mój wzrok skupił się na wilczycy za nią. Ceivira obróciła się kładąc łapę z powrotem na ziemi.
Nieznajoma wadera podeszła bliżej. Jej długie liliowe futro w słońcu mieniło się, jakby złotem. Szkliste szare oczy skierowały się ku Ceivirze, a następnie na mnie. Obrzuciła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Skapnąłem się, że chodzi o moją postawę. Siedziałem i nie raczyłem wstać. 
Podniosłem się z obojętnością na pysku. 
- Alfa Rorelee pana woła – odezwała się z wyższością, powagą. 
- Spoko – wypaliłem. Wadera była oburzona moją bezczelnością. 
- Masz rację, chłopcze, nie nadajesz się na to stanowisko – powiedziała z pogardą. Z grzeczności skinęła głową i odeszła. Biorąc pod uwagę jej stosunek chociażby do mnie, postawę i wygląd musiała być kimś w stylu doradcy. 
- Kto to był?
- Wydaje mi się, że doradczyni.
- Co za Cholera. – Ceivira syknęła. 
Rzuciłem jej spojrzenie mówiące: Hej, to tylko głupia wilczyca.
- Przepraszam.
- A czy ja coś mówię? Mnie nie musisz przepraszać – uśmiechnąłem się. 
- Musisz już iść. 
- MuszĘ? Chyba musiMY. 
- Znając twoją matkę nie będzie chciała się ze mną widzieć. 
- Była pod wpływem czarów Chance. 
- Czarów? 
- Chance ma zdolność panowania nad czyimś ciałem - oznajmiłem patrząc na tłum za nami. 
- Coś jak... tkanie krwi? 
- Nie - zaprzeczyłem. - Tu chodzi o bioelektryczność. 
- Iluzje?
Nie miałem pojęcia, skąd to wszystko wiem, a zwłaszcza to o bioelektryczności. Wydawało mi się to dosyć absurdalne. 
- Też. Chance nie panuje nad krwią, ona zmyla mózg...
- Skąd mamy pewność, że nawet teraz nami nie manipuluje?
Coś ścisnęło mnie w gardle. Niepewność? Strach? A może przeczucie, że Ceivira ma racje?
- Uratowała ci życie - wydusiłem.
Wadera dalej była przy opcji, że niedoszła panna młoda nadal nami manipuluje. Zaczęła opowiadać mi dowody, które wszystko potwierdzały. Ja natomiast byłem przy tym, że Chance jest nieszkodliwa. 

Niecałe trzy minuty i już byliśmy na miejscu. Grota, w której mieszkała najważniejsza wilczyca. Weszliśmy do środka bez pukania, co nie spodobało się złotej wilczycy, która na nasz widok zaczerwieniła się ze złości. Już miała na nas nakrzyczeć, kiedy Rorelee uniesieniem łapy uciszyła ją. 
- Szybko się zjawiliście. 
Wadera jednak nie miała nic przeciwko obecności Ceiviry. Z chęcią wysłuchała jej pomysłu w sprawie Zaheera. 
Alfa siedziała zamyślona, ale na jej pysku malował się niepokój. 
- To nie może się udać, pani - jęczała doradczyni. 
- Sally, przyprowadź mi proszę Zaheera. 
W końcu dowiedziałem się, jak ma na imię opryskliwa wadera. Sally. Cholera jednak bardziej do niej pasowało. 
- Serine, wątpię, że wasz plan się powiedzie - powiedziała ze smutkiem. Oblizała pysk i poruszyła się niepewnie na kamiennym fotelu obitym z owczą wełnę. - Wilki mogą go nie zaakceptować, w dodatku ta hierarchia - jęknęła. 
- Musi być jakiś sposób - powiedziałem z nadzieją na pomysły. 
- A może - zaczęła Ceivira - Chance użyje swojej magii? Wilki z łatwością go zaakceptują. 
- Nie, nie, nie - powiedziała szybko - żadnej magii.
- To nie jest magia - wtrąciłem się. Wadery spojrzały na mnie. 
- Bioelektryczność, wiem - przytaknęła wadera na owczej skórze. - Nie zmienia to faktu, że nie chcę podawać moich podopiecznych na pranie mózgu. 
W tym momencie wbiegł Zaheer. Rozbawiony, mały wilczek. Jego uśmiech znikł, kiedy Sally obarczyła go chłodnym spojrzeniem. 
- Podejdź tu, Zaheer - odezwała się moja matka. 
Szczeniak podszedł i usiadł na przeciwko wadery. Śnieżnobiała wilczyca z świeżo upiętym bujnym kokiem pozwoliła usiąść wilczkowi obok siebie. 
- Zaheer, wiem, że ostatnio w twoim życiu nastąpiło wiele zmian, ale pozwolisz mi jeszcze zmienić coś jeszcze?
Nastała cisza. Cholera patrzyła ze zdumieniem na swoją panią. Ceivira i ja spoglądaliśmy na siebie z uniesionymi brwiami. Zaheer zastanawiał się, ale wkrótce podjął decyzję. 
- Matko - powiedział zeskakując i stając dumnie przed "tronem". - Jestem gotów przyjąć proponowaną przez ciebie zmianę. 
Jego ton... Było w nim coś, co przyprawiało mnie o dreszcze. Mówił to z taką pewnością siebie i dumą, jakby krew przywódcy płynęła w nim od dawna. Kamień spadł mi z serca, kiedy wyraził zgodę.
***
Leżałem na śniegu ugniatając go pod łapami. Ceivira leżała obok opierając głowę i przysypiając. Jej oddech był spokojny, serce również biło wolno. Cieszyłem się z jej obecności jak nigdy. Oparłem lekko moją głowę na jej. Wzdrygnęła, ale nie obudziła się. Czekałem, aż moja matka przyjdzie z Zaheerem. Mówiła coś o przygotowaniu go na wieczorną przemowę,a wieczór zbliżał się nienaturalnie szybko. 
Jedyne co chodziło mi po głowie, to to, czy zachodowi słońca będzie towarzyszył skowyt Ceiviry. 
- Nie martw się o mnie - wymamrotała, jakby czytała mi w myślach. Kompletnie zapomniałem o połączeniu telepatycznym, jednak tylko Ceivira mogła do mnie przemawiać. 
- Nie martwię się. 
Wadera wtuliła się jeszcze bardziej i zaśmiała się. W tym samym momencie na wzgórze wszedł czarny basior. Ceivira spojrzała w jego stronę. Niewzruszona ponownie oparła głowę o moje ramię. Ja jednak dalej przyglądałem się wilkowi. 
- Zaheer - powiedziałem w końcu. 

<Cei?>

1 komentarz:

  1. Wooooo!
    Sorky wielkie za powtarzające się wyrazyyy... Łeeee...

    OdpowiedzUsuń