Po tej małej "kłótni" wzbiłam się w powietrze. Wiedziałam, że to z lekka niebezpieczne, ponieważ jeszcze nie czułam się perfekcyjnie, ale zgodnie z tym, co wiem o mojej "chorobie", jak to myśli Serine, zawroty ustąpią za 5 minut. Pojawią się kolejny raz wieczorem i tak codziennie: rano, wieczór, rano, wieczór. Zgodnie z tym, co mówi legenda:
"Pali w dzień, pali w noc,
Ta niezmierzona, wielka i przeogromna moc..."
Dolegliwości ustawały. Miałam rację, a basior jak zwykle przesadza. Nie ma pojęcia o tym, co teraz dzieje się w moim życiu i nie zostanie o tym poinformowany, a na pewno nie przeze mnie. Nie chcę, żeby się nade mną litował. Ma narzeczoną i to jest teraz priorytetem. Upajałam się świeżym powietrzem. Z każdą minutą czułam się coraz lepiej, lot mnie uspokajał. Potrzebowałam tej chwili. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk trzepoczących skrzydeł, ale nie moich! Zniżyłam się do lądowania. Za mną stanął Serine.
- Cei, powiedz mi, co się dzieje? - zapytał z taką troską, z takim żalem, że o mało co nie pękłam.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Musiałam coś powiedzieć, ale jednocześnie ukryć prawdę.
- Serine, ja... Wiem, że cię odrzucam, że zachowuję się wobec ciebie okropnie, ale nie mam zielonego pojęcia, co robić w tej sytuacji. Jestem podstawiona pod ścianą i nie mówię tu tylko o sytuacji z Chase, chociaż to też po części się liczy. Ja po prostu... - zacięłam się, nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć, żeby nie nabrał podejrzeń - Wynikła pewna okoliczność. Nie mogę ci obecnie wytłumaczyć, o co chodzi.
- Nie ufasz mi? - usłyszałam smutek w jego głosie.
No ładnie, to się teraz wkopałam.
- Nie, to nie tak. Teraz tylko ty musisz mi zaufać przez jakiś czas. To jest niezwykle skomplikowane. Ja sama jeszcze do końca tego nie rozumiem. Daj mi czas na przemyślenie całej sprawy - próbowałam jakoś wszystko załagodzić.
- Dobrze, ale błagam nie odtrącaj mnie tak. Zrobię wszystko, tylko nie traktuj mnie w taki sposób - rzekł błagalnym głosem.
Spojrzałam na niego. Pierwszy raz z tęsknotą w oczach. Tęsknotą za nim... Za jego dotykiem, za słowem, za wspólnie spędzonymi chwilami, w których byłam najszczęśliwsza na świecie. Wiedziałam jednak, że tę tęsknotę muszę opanować. W jego pięknych tęczówkach zapaliła się maleńka iskierka nadziei, ale zaraz pozwoliłam jej brutalnie zgasnąć, odwracając wzrok.
- Postaram się, ale w głowie mam tylko jedno. Na wszystko patrzę przez pryzmat Chanse - twojej narzeczonej. Muszę się liczyć z tym, że teraz to ona będzie dla ciebie najważniejsza. Nie chcę psuć waszej relacji. Postaram się zachowywać chociaż w połowie tak, jak kiedyś, ale to nie jest takie łatwe, naprawdę...
- Ale Cei, przecież Chanse... - przerwał.
Usłyszałam kroki. Basior odwrócił się. Stała za nim jego matka. Nabrałam wody w usta i spuściłam łeb. Wadera patrzyła na mnie wnikliwym spojrzeniem, świdrowała mnie nim, czułam to... Wiem, że za mną nie przepada, że dostrzega we mnie intruza, wroga. Widziałam, jak traktowała mnie podczas przyjęcia - obojętnością i pogardą, a przynajmniej ja tak to widziałam.
- Serine, musimy poważnie porozmawiać - rzekła bardzo szorstko.
- Mamo, daj mi chwilę. Skończę tylko rozmowę z Cei - powiedział.
- To nie może czekać, to bardzo ważne - z naciskiem na WAŻNE.
Basior spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Kiwnęłam głową na znak, żeby poszedł. Nie miałam nic przeciwko. W końcu to jego mama. Oboje odeszli, a ja położyłam się w cieniu pod drzewem. Chciałam odpocząć.
<Serine? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz