Serine podniósł się niechętnie. Chyba był naprawdę zmęczony. Niestety, musieliśmy ruszać. Nieźle nam się oberwie od Rorelle, jak się spoźnimy na uroczyste śniadanie.
- Trzeba wracać. Nie chcemy się spożnić - powiedziałam z lekkim uśmiechem na pysku.
- Jak trzeba, to trzeba - odparł sennym głosem, przeciągając się.
Po pięciu minutach byliśmy już w przestworzach. Chłodne powietrze z pewnością trochę ożywiło basiora. Ja byłam niezwykle podekscytowana. W końcu bardzo długo czekałam na ten dzień. Wylądowaliśmy na balkonie, jak zwykle z resztą. Gdy Serine otworzył drzwi, przygotowania trwały w najlepsze. Ze zdziwieniem patrzyłam na, aż pięć dorodnych jeleni. Kiedy ona zdążyła to wszystko upolować? Wszyscy, włącznie z Cainem, byli tak zajęci, że nawet nie zauważyli naszego przybycia. Popatrzyłam na stojącego obok mnie basiora. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, o mało nie wybuchnęliśmy śmiechem. W świetnych nastrojach podeszliśmy do krzątających się dookoła.
- Może wam pomóc? - zapytałam Rorelle.
- Ooo, jesteście. Nie, nie trzeba. Lepiej usiądźcie. My się wszystkim zajmiemy - odparła melodyjnie.
Tak, jak prosiła, zajęliśmy swoje miejsca. Dziwnie było patrzeć, jak wszyscy kręcą się wokół.
- Nie mogę uwierzyć, że aż tak się w to zaangażowała - stwierdziłam szeptem.
- Ja też nie - uśmiechnął się.
Rorelle wręcz promieniała. Nie podejrzewałam, że wszystkie te prace sprawią jej tyle radości. Zupełnie jak kiedyś mojej mamie... Westchnęłam cicho i wtuliłam się w sierść Serine'a.
- Masz wspaniałą mamę, wiesz? Szkoda, że nie możesz poznać mojej - stwierdziłam ze smutkiem.
- Ej, uśmiechnij się. Dzisiaj wracamy do watahy. To piękny dzień.
Jego głos był miękki i czuły. Od razu poprawił mi humor. Po piętnastu minutach wszystko było gotowe. W miłej, rodzinnej atmosferze zjedliśmy śniadanie. Potem nadszedł czas, by się pożegnać. Podeszłam najpierw do Rorelle. Przytuliłam ją delikatnie.
- Dziękuję ci za wszystko - powiedziałam.
- Ja tobie też. Odwiedzajcie nas często - odparła ciepło.
- Postaramy się - uśmiechnęłam się.
Potem do wadery podszedł Serine. Ja z kolei udałam się w stronę Zaheera.
- Cei, wszystkiego dobrego - odezwał się z uśmiechem na pysku.
- Dzięki, tobie też. Niebawem was odwiedzimy. Musimy sprawdzić, jak idzie ci bycie alfą i w razie czego ustawić do pionu - zaśmiałam się.
Kiedy skończyłam rozmawiać z czarnym basiorem, Serine jeszcze prowadził konwersacje z Rorelle. Nie chciałam go pośpieszać, dlatego stanęłam z boku.
- Ze mną się nie pożegnasz? - usłyszałam nieśmiały głos.
- Caine... Ja... Do widzenia - powiedziałam w końcu.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy - odparł głosem pełnym nadziei.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, jak z nim rozmawiać. W jego towarzystwie czułam się naprawdę dziwnie. Spuściłam tylko nieśmiało łeb.
- Może... - wydusiłam w końcu.
Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że te słowa go bolały i to bardzo. Nagle poczułam jego dotyk. Dreszcz przeszedł po moim ciele. Nie mogłam mu spojrzeć w oczy. Inaczej z pewnością zatraciłabym się w tych tęczówkach.
- Ja muszę ci coś powiedzieć. Jestem... - zaczął, ale przerwał mu Serine:
- Cei, musimy już lecieć.
- Idź, życzę ci szczęścia - powiedział na koniec.
***
Kiedy dolecieliśmy na miejsce, czekało nas nie lada powitanie. Wataha zmieniła się. Widziałam wiele nowych pasków. Ze wszystkimi serdecznie się przywitaliśmy. Nasi przyjaciele chcieli usłyszeć opowieści o naszych przygodach. W analogicznym skrócie opowiedzieliśmy im wszystko. Potem to my wypytaliśmy o to, co się tu wydarzyło pod naszą nieobecność. Słyszeliśmy głównie o nowych członkach watahy. Kiedy wreszcie każdy powiedział, co wiedział, wypatrzyliśmy z Serinem małą, ale przytulną jaskinię. Położyliśmy się w końcu na podłodze.
- Zwariowany dzień, prawda? - odezwałam się.
- O tak. Już myślałem, że ta paplanina nigdy się nie skończy - zaśmiał się.
- Ale w końcu jesteśmy w domu. Tęskniłam za tym miejscem, za tym spokojem, atmosferą i za chwilą samotności - dodałam cicho.
- Ooo tak. Szczególnie tego ostatniego nam brakowało - wyszeptał mi do ucha.
Dreszcz przeszedł po całym moim ciele.Tam w zamku cały czas musieliśmy uciekać, by być sam na sam ze sobą. Teraz naprawdę mogliśmy być razem. Po tylu rozstaniach, problemach, przeciwnościach, morzu wylanych łez. Wtuliłam się w jego sierść. To już koniec, teraz może być tylko lepiej.
- Kocham cię, Serine. Najbardziej na całym świecie - powiedziałam cicho.
- Ja ciebie też, Cei - odparł i pocałował mnie delikatnie.
Leżeliśmy tak chyba przez godzinę.
- Co ty na to, żebyśmy spędzili jeden, normalny dzień? Bez potworów, nieproszonych gości, nagłych wypadków, narzekań, a na dodatek nudny do szpiku kości. Możemy iść na spacer, wykąpać się w rzece, powygłupiać albo dużo innych rzeczy, na które ostatnio nie mieliśmy czasu - zaproponowałam, licząc na to, że ten pomysł przypadnie mu do gustu.
<Serine? Zmieniłam koncepcję. Niech spokój zagości ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz