Patrzyłem na Cei. Na jej piękne niebieskie oczy z których emanowała radość, życie. Jej oczy były jasne i przyejrzyste. Moje były ciemne. Emanowała z nich śmierć, rozpacz. Rzuciłem alfie ukradkowe spojrzenie.
-Wybieramy trzecią możliwość - uśmiechnąłem się chytrze. Wadera zrobiła zdumioną minę, ale zlikidowała barierę.
-Amarze - popatrzyłem na niego śmiało - Pójdziemy w swoją stronę. Nie będziemy... - zawahałem się - Nie będziemy wam zawracać głowy.
Moja towarzyszka spojrzała na mnie, blednąc z przerażenia.
-Słucham? - spytał Amar uśmiechając się uperzjmie - Chcecie odrzucić moją propozycję?
-Dokładnie - pokiwałem głową.
Alfa wstał z tronu.
-Odrzucacie moją propozycję? - ryknął.
-No pięknie - jęknęła Ceivira - I po co to mówiłeś?
-Chodu! - krzyknąłem. Puściliśmy się biegem roztrącając strażników.
Pędziliśmy. Po prostu pruliśmy przed siebie bez żadnego palnu. Wojownicy byli zbyt oszołomieni, by zareagować.
-I po co to było?! - wydyszała Ceivira pędząc obok mnie - Znowu musimy uciekać!
-Nie marudź - warknąłem - Skup się na biegu.
Wyglądała jakby chciała się jeszcze wykłucać, ale nic nie powiedziała. Po godzinie biegu dotarliśmy do jakiegoś dzrewa.
-Odpocznijmy - zdecydowałem Padliśmy na trawę wykończeni. Dyszałem, próbując złapać oddech. Leżeliśmy chwilę w milczeniu.
-Ale trzeba przyznać - przerwałem ciszę - Że przeżyliśmy kilka wspaniałych przygód. Chyba możemy się nazywać kolegami?
Cei nic nie odpowiedziała. Leżała uśmiechając się i patrząc w gwiadzy.
<Ceivira? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz