środa, 3 grudnia 2014

Od Ceiviry CD. Serine'a

Uniosłam łeb do góry. Dostrzegłam sokoła, krążącego na nieboskłonie. Westchnęłam. Znowu nie dokończyłam zdania. Może to i dobrze. Znowu popatrzyłam na basiora.
- Wiem, że musiałeś to zrobić. To była sytuacja bez wyjścia - albo ty, albo on. Nie obwiniaj się. To nie jest twoja wina - powiedziałam.
- Ale Cei... On zginął z moich łap - szepnął.
- Wiem to. Serine, nie cofniesz już czasu. Stało się i koniec. Musisz zaakceptować rzeczywistość. Nie ma innej możliwości - rzekłam.
- Ale ja nie potrafię. To zbyt duży ciężar - wyszeptał znowu.
Dopiero teraz zrozumiałam, jaki musi być nieszczęśliwy. Przeszłość goniła go nieustannie i rozdrapywała stare rany. Współczułam mu z całego serca. Muszę mu pomóc za wszelką cenę.
- Posłuchaj, ja ci pomogę, zaakceptuje to. Baa, ja już to zaakceptowałam. Teraz tylko ty musisz wybaczyć sobie - poradziłam mu.
- Dziękuję - powiedział.
Widziałam, że chciał do mnie podejść, może przytulić. Zrobił nawet krok do przodu, ale nie poszedł już dalej.
- Co robimy z tym? - zapytałam i uniosłam w górę kartkę z listem.
- Nic, nigdzie nie lecimy. Nie mam zamiaru ich widzieć - rzekł twardo wilk.
- Ale to są twoi rodzice.
- Już dawno przestali nimi być... - powiedział.
- Serine, rodzina nigdy nie przestaje być rodziną. Rodziców masz tylko jednych. Chociaż spróbuj. Zakop gdzieś urazę na tę jedną wizytę - próbowałam go przekonać.
Basior spuścił łeb. Wahał się. Rozumiałam go. Nie łatwo jest wybaczyć taką rzecz, zapomnieć. Sama nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak postąpili, ale może to dobry moment, by wszystko sobie wyjaśnić? Patrząc na Serine'a, czułam jeszcze lekki strach, jednak to był odruch, nie chciałam tego.
- Dobrze, lećmy, ale zróbmy to szybko - odrzekł wreszcie.
- Oczywiście, prowadź - powiedziałam.
Wzlecieliśmy w powietrze. Szybowwaliśmy w chmurach przez długi czas. Żadne z nas nie wydusiło z siebie ani jednego słowa. Cieszyłam się wiatrem, muskającym moją twarz. Zawsze go uwielbiałam. Dawał mi poczucie wolności. Spojrzałam na Serine'a. Wydawał się być spokojniejszy, niż kilka chwil temu. Uśmiechnęłam się. Może teraz łatwiej mu będzie porozmawiać z rodzicami.
- Już dolatujemy - powiedział nagle. 
Wtem na horyzoncie ujrzałam niewielką wysepkę. Zaczęliśmy schodzić coraz niżej i niżej, aż w końcu moje łapy dotknęły podłoża. Wyspa była przepiękna. Zewsząd otoczona była wysokimi pagórkami. Co chwilę dostrzegałam nowe jaskinie. Podłożenie naszpikowane było, wysokimi, intensywnie zielonymi drzewami. Jedna rzecz zwróciła moją uwagę.
- Dlaczego jest tu tak cicho? - zapytałam.
Serine nie odpowiedział. Stał tylko i nasłuchiwał. Zaczęłam się niepokoić.
- Coś tu jest nie tak. Trzymaj się blisko mnie - rzekł basior.
Nawet nie śmiałam protestować. Głucha cisza napędzała mi coraz większego stracha. Zaczęłam żałować, że tu przylecieliśmy.
- Czekaj! - krzyknęłam.
Zatrzymaliśmy się. Zrobiłąm jeden krok do przodu i nasłuchiwałam. O dziwo do mich uszu nie dotarł żaden dźwięk.
- Wydawało mi się... - nie zdążyłam dokończyć.
- Uciekaj! - wrzasnęłam.
Zaczęłam biec i pociagnęłam za sobą Serine'a. Nie miałam ochoty na żadną walkę. Nagle do moich uszu dopadł przeraźliwy dźwięk.
- Nie podoba mi się to - stwierdził Serine.
Wtem przed moimi oczami pojawił się ogromny, kamienny strażnik. Niestety, dziś chyba nie ucieknę od walki.
- Wiedziałem, że to podstęp - odrzekł.
- Słucham, jaki podstęp? - zapytałam.
- Musimy się gdzieś schować, prędko! - wykrzyknął.
Zaczęliśmy biec. Rozglądałam się wokół. Liczyłam na to, że znajdę jakieś schronienie. Potwór deptał nam po piętach. Miałam tego dosyć. Ciągła walka i ucieczki - ja chciałam po prostu żyć. Okazuje się jednak, że to nie takie proste.
- Tutaj! - wrzasnął Serine.
Pobiegł do najbliższej jaskini. Poszłam w jego ślady. Po chwili byliśmy bezpieczni, a przynajmniej w pewnym stopniu. Opadłam na zimny kamień. To nie miało tak wyglądać. Serine chodził w kółko i ciągle powtarzał:
- To moja wina, to moja wina...
- O czym ty mówisz? - zapytałam, podnosząc się.
- Gdybym się nie zgodził, nie byłoby nas tutaj. Naraziłem cię na niebezpieczeństwo. Po raz kolejny... 
- To nic - wyszeptałam.
- Nieprawda. Wiedziałem, że to podstęp, od samego początku, a jednak tu jesteśmy... Zawiodłem cię - powiedział smutno.
- Serine, nigdy mnie nie zawiodłeś. Zawsze starałeś się mnie bronić i to głównie dzięki tobie, jeszcze tu jestem - wyznałam, podchodząc do niego bliżej.
Łapy lekko mi drżały, gdy odległość między nami stale się zmniejszałam. Wreszcie od basiora dzieliło mnie zaledwie kilka centymetrów. Chciałam (znowu!) powiedzieć mu coś ważnego, ale (znowu!) się poddałam. To nie ten moment...
- A teraz usiądźmy spokojnie. Wytłumaczysz mi wreszcie, o jakim podstępie ciągle mówisz? - zapytałam.

<Serine? :D>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz