piątek, 18 grudnia 2015

Od Izaaka

Biała wadera z rudymi elementami poruszyła się niespokojnie. 
Wzdrygnąłem się, kiedy podniosła głowę i spojrzała w moją stronę stawiając uszy. Jej źrenice nie poruszyły się o milimetr. Zmarszczyłem brwi, kiedy wadera wstała pośpiesznie, jakby przed czymś uciekała. 
- Izaak? - usłyszałem głos Ra. Nie zwracając uwagę na boga podreptałem za wilczycą, która zwinnie poruszała się pomiędzy drzewami. 
Nie pamiętałem od kiedy obserwowałem waderę. Cóż, żyjąc jako postać astralna nie przywiązuje się uwagi na mijany czas. W sumie na nic. 
- Izaak. - Ra znowu się odezwał. 
- Wybacz - mruknąłem bardziej do siebie. - Co cię tu sprowadza? 
Basior wyższy ode mnie o pół metra stanął obok mnie, a jego lekko jarząca się postać zamigotała. 
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - rzekł uśmiechając się do mnie. - Powracasz do żywych. 
Spojrzałem na wilka ze zdumieniem. I gdybym miał serce z pewnością zabiłoby szybciej.
- Jednak jest jeden warunek - przymrużył oczy - masz chronić pewnego wilka, choćby za cenę życia. 
Wpatrywałem się w przyjaciela próbując zrozumieć. To wszystko? Czy naprawdę wystarczyło tylko tyle, by powrócić do życia? Nie pojmowałem tego. I może to tylko wydawało się takie proste? Poza tym, kogo miałem chronić?
- Zgoda - kiwnąłem głową, a w odpowiedzi dostałem szeroki uśmiech Ra. 
***
Znacie to uczucie, kiedy śpicie i wydaje wam się, że spadacie? Zaraz po tym budzicie się nadal leżąc w łóżku, myśląc jak bardzo realistyczne to było. Ja niestety budząc się faktycznie spadłem, plecami w dół. Otworzyłem oczy powstrzymując zwroty głowy. Zabarwione na pomarańczowo niebo z panoramą białych obłoków oddalały się, zamieniając się tym samym w jasną plamę. Obróciłem się walcząc w oporem powietrza; zimne powietrze wyciskało z moich oczu kolejne łzy.
Spokojnie, powtarzałem w myślach. Jednak widząc zbliżające się drzewa spanikowałem jeszcze bardziej. O bogowie, dlaczego? Wziąłem kolejny głęboki wdech i zacząłem panicznie poruszać łapami, a jak na zawołanie poczułem coś na moich plecach. Z bólu przy łopatkach wywnioskowałem, iż akurat obdarzono mnie skrzydłami. Ale po co mi one skoro nie potrafię ich używać?
Zacząłem nimi machać, ale mięśnie płonęły bólem. Wyglądało to tak żałośnie... Nie mogłem przestać wpatrywać się w drzewa pod moimi łapami. Ile mi zostało? Dwadzieścia sekund? Może mniej. Kolejny wdech I niezgrabna próba lotu. I choć zetknięcie z ziemią było bolesne jak zetknięcie z rozpędzonym pociągiem, cieszyłem się, że cokolwiek czuję. Po tak długim czasie każdy by się cieszył. Przez pierwsze sekundy zapomniałem co się stało, mój mózg wyłączył się. Oczy spowiły czarne plamki, a w uszach słyszałem tylko pisk.
Jednak kolejne sekundy i wszystko do mnie dotarło. Uczucia, wspomnienia, ból. Uszy wypełniły szum wiatru wśród drzew i śpiewanie ptaków. Nie mogłem się poruszać, ponieważ cokolwiek bym nie zrobił - mięśnie przypominały o upadku, a płuca żądały powietrza. Zamknąłem więc oczy, gdyż była to jedyna czynność, którą mogłem wykonać nie zwijając się z bólu. Po pięciu sekundach otworzyłem ślepia, spojrzałem w niebo i zmarszczyłem brwi. Spróbowałem wstać; na upartego udało się. Siedząc jestem w o wiele lepszej sytuacji. Ale najlepiej by było, gdybym stał. I tu miałem kolejny problem. Napiąłem mięśnie, by wstać, z trudem powstrzymałem się od krzyku. Wszystko paliło mnie od środka. Ale udało się. Stałem. Łapy trzęsły się i uginały, jakby były z gąbki, a pierwszy krok był kolejnym bliskim spotkaniem z glebą.
- Żałosne kończyny - warknąłem, ale złość szybko przeszła, kiedy zauważyłem znajomy pysk.
- Wszystko w porządku? 
Wilczyca stała niecałe pięć metrów przede mną. Jej oczy wpatrywały się we mnie nie poruszając się nawet o milimetr. Wiedząc, że mnie nie zobaczy również sie w nią wpatrywałem. Litery nad jej głową układały się w krótkie, trzyliterowe imię. 

<Shy? Mam nadzieję, że szybko przejdziemy do jakiś ciekawszych pomysłów :>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz