Ognisko trzeszczało wesoło oświetlając trzy sylwetki wokół. Artem patrzył w ogień jak zaczarowany, co jakiś czas oglądając się to w jedną, to w drugą stronę tunelu. Ta, z której przyszli, oświetlona była co kilka metrów pochodniami o stłumionym pomarańczowym blasku. Jedynie do takiego przywykły mieszkające w tunelach Krety. Druga strona tunelu była ciemna. Kanał zakręcał kilkanaście metrów od nich, więc ginął w zupełnym mroku. Chan, najstarszy Kret w grupie uśmiechnął się kpiąco patrząc na młodzika. Nigdy nie przepadał za Artemem. Był inny. Mimo wieku był zdecydowanie silniejszy i ogólnie większy od reszty basiorów w społeczności. Na dodatek młody był wychowankiem Saszy - tego starego wariata utrzymującego, że Powierzchnia istnieje, że można mieszkać na niej bezpiecznie. Ba! Zaginiony - prawdopodobnie nieżywy już - strażnik sądził, że mieszkają tam wilki! Jak wilk mógłby przeżyć na powierzchni? A jednak Artem się wróżniał. Podobno znaleziono go w zakazanym tunelu, blisko mitycznej lokalizacji wyjścia z tuneli...
Chan otrząsnął się z rozmyślań. Przywdział swój stary kpiący uśmiech i powiedział do Artema:
- Co jest, prijatiel? - powiedział z wrodzonym twardym akcentem. - Dalej chcesz się po wujka Saszę w tunele wybrać?
Młody basior zgromił Chana wrogim spojrzeniem. Siedzący między nimi Hunter jak zwykle pełnił rolę mediatora w ich coraz częstszych sprzeczkach.
- Gdy ciebie, Chan, chcieli tam w zeszym tygodniu wysłać toś spękał - zauważył.
Chan zmrużył gniewnie oczy, ale ucichł. Nigdy nie zaczynał do Huntera. Do niego nikt nie zaczynał. Artem ponownie spojrzał w ciemny tunel.
- Hunter? - zaczął. - A co jeśli wujek Sasza i jego oddział wcale nie zginęli?
- Co chcesz przez to powiedzieć? - starszy basior uniósł brew pytająco.
- No, wiesz - młodzik przestąpił z łapy na łapę. - Wujek Sasza interesował się Powierzchnią...
- HA! - ryknął nagle Chan. - On się nią, młody, nie interesował! On był nią NIEZDROWO ZAFASCYNOWANY.
- A to co miało znaczyć? - odparł gniewnie Artem.
- Był świrem, dzieciaku - powiedział bez ogródek Chan. - Na Powierzchni - o ile istnieje - nie da się żyć. Jeśli rzeczywiście ją odnaleźli, to już nie żyją! Mutanty ich zeżarły, o ile wczesniej nie zrobiły tego szczury...
Mówiąc ,,szczury” Chan miał oczywiście na myśli wielkie, krwiożercze stworzenia zamieszkujące ciemne zakątki kanałów. Krety bały się ich, bo fala przerośniętych gryzoni spustoszyła już niejedną podziemną wioskę. Zaślepione bezmyślnym głodem, szczury tratowały i pożerały wszystko na swojej drodze.
W Artemie coś się zagotowało. Zwykle trudno jest wyprowadzić go z równowagi, ale jakimś cudem Chan zawsze to potrafił. Gdyby nie obecność Huntera (a wcześniej wujka Saszy) młody basior już dawno rzuciłby mu się do gardła. A starszy rangą strażnik bezczelnie wykorzystywał fakt, że ,,dzieciak” nic mu nie zrobi.
Nagle coś zaszeleściło w ciemnej części tunelu. Strażnicy drgnęli i równocześnie obejrzeli się w tamtą stronę.
- A to co za chole*stwo... - zaczął Hunter i już wstawał, by to sprawdzić, gdy Artem go powstrzymał:
- Ja tam pójdę. Jeśli to jakiś mutant prędzej ja go zgubię w tunelach niż któryś z was, a wy tymczasem pobiegniecie po wsparcie.
Chan zaśmiał się szyderczo.
- Tylko nie pójdź w ślady wujka Saszy - zakpił. - Chociaż gdybyś nie wrócił, okazałbyś naszemu plemieniu wiele łaski...
- Stul pysk, ,,prijatiel” - słowo oznaczające w języku Kretów ,,przyjaciel” wycedził tak, jakby chciał Chana obrazić.
Artem wziął głęboki wdech i ruszył wolnym krokiem w mrok. Hunter odprowadzał go wzrokiem, gotowy skoczyć młodemu na pomoc. Jako przyjaciel Saszy czuł się odpowiedzialny za chłopca, osieroconego po raz drugi w ciągu jednego życia. Chan natomiast nie krył swej zwykłej złośliwości.
- I jak tam? Ile juz mutantów zatłukłeś, Artemie?! - zawołał sarkastycznie.
Cisza. Hunter zaniepokoił się. Artem raczej by odpowiedział na złośliwości starszego basiora.
- Artem? - zawołał.
Odpowiedziało mu echo jego własnego głosu.
Artem szedł powoli, niepewnie, przed siebie. Tunel wił się i skręcał, jednak ku jego uldze wciąż szedł ku górze. Po półgodzinie Artem zachłysnął się nagle powietrzem. Zakaszlał zdziwiony i wziął kilka gwałtownych oddechów, jak ryba wyciągnięta na ląd. W końcu uspokoił oddech. Domyślił się, co było powodem tak gwałtownej reakcji organizmu. Wujek Sasza mu o tym opowiadał - na Powierzchni powietrze jest rzadsze. Artem wychowany pod ziemią nie mógł nigdy nim oddychać i przyzywczaił się do duszności. Tylko kilku starszych ranga strażników - takich jak Sasza - dotarło w ogóle do tego miejsca. Basior pełen nadziei i dumy zrobił krok do przodu.
Teraz był już za daleko, by wrócić. Dotarł dalej niż jakikolwiek Kret. I był już pewny, że dotrze tą ścieżką do Powierzchni. Szedł przed siebie. A tymczasem razem ze świeżym powietrzem Powierzchni do jego nosa dotarły nieznane, lecz miłe i jakby znajome zapachy. Nawet nie wiedział kiedy przyspieszył do biegu. Pędził przed siebie, czując wzrastający lekki chłód.
I nagle wypadł z tunelu.
Otworzył oczy, stojąc jak wryty. Całe szczęście była noc, inaczej basior oślepłby na miejscu. Popatrzył do góry. Zachłysnął się powietrzem - tym razem z szoku. Widział...niebo, wszechogarniającą pustkę powyszywaną jasnymi punkcikami. Gwiazdy! Ach, jakie one piękne! Dla kogoś, kto całe życie żył pod ziemią gdzie ,,niebo” kończyło się sufitem ten ogrom był niesamowity. Rozejrzał się dookoła. Stąpał po świeżej, zielonej trawie, wokół rosły wysokie drzewa...Pod ziemią mieli jedynie pożółkłe badyle i szorstki, kłujący mech. Tu wszystko było tak jak opowiadał wujek Sasza! Miał rację! A ten idiota, Chan, i Zgromadzenie się mylili! Powierzchnia była...piękna.
Ale nikog tu nie było.
Artem długo rozglądał się po lesie, ale nie spotkał żadnego wilka. W końcu zmęczony (być może z samych emocji) położył się na trawie, tam gdzie stał i zmorzył go sen.
Obudził się wcześnie. Coś załaskotało go w nos. Kichnął i przetarł swędzący pysk zaspany, mrucząc coś niezrozumiałego.
- Hej! - usłyszał.
Zamrugał kilka razy, po czym z sykiem zasłonił oczy łapami. Było jasno...potwornie jasno. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do światła dnia zauważył padający na niego cień. Spojrzał w górę, prosto w zielone ślepia. Należały do...wadery! Artem zerwał się na równe nogi.
- Ty jesteś wilkiem! - wypalił z głupa.
Dziewczyna odsunęła się zaskoczona, zamrugała kilka razy. Miała śliczne, rude włosy i błyszczącą złotą sierść.
- No raczej nie jeleniem... - powiedziała okręcając się w kółko, by móc spojrzeć na obchodzącego ją wokół kremowego basiora. - Co ty właściwie robisz?
- Nie jesteś Kretem... - powiedział Artem, jakby sam do siebie.
- Kim przepraszam? Chyba dopiero co powiedziałeś, że jestem wilkiem...jak ty zresztą.
- Ale nie Kretem! - Artem w końcu stanął przed waderą, merdając ogonem i uśmiechając się wesoło. - Krety to też wilki, ale one są chude, mają długie łaby i oczy jak ryby głębinowe.
- Okaaaay... - wadera chyba zaczęła się zastanawiać, czy basior z którym gada jest zdrowy psychicznie.
Artem uświadomił sobie, że dla niej brzmi jak jakiś wariat. To oczywiste! Jak wilki z Powierzchni mogły kiedykolwiek słyszeć o Kretach? Postanowił zachowywać się w miarę normalnie i póki co nie wracać do tematu jego ,,krewnych”.
- Może zaczniemy od początku? - zaproponował. - Jestem Artem.
<Restia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz