Patrzyłam na jego rozszerzone źrenice... Były tak głęboko czarne.
-To już wiesz, że umiem posługiwać się zaklęciami. Ten język pochodzi z mojego stada - on też na mnie patrzył. - Dziękuję! Nie wielu by...
-Nie musisz - przerwał mi. - Przecież jakbym mógł tego nie zrobić?
Przytuliłam go mocno. Też mnie przytulił. Przyjemnie było czuć jego ciepło i uścisk. Już nie mogłam na niego patrzeć inaczej niż jak na bohatera i księcia w jednym.
-Matko... łatwo poszło - powiedziałam.
-Za łatwo? - dokończył.
-Tak...
-To chyba koniec... - powiedział spokojnie.
Chcąc się uspokoić przystawiłam ucho do jego piersi i nasłuchiwałam jego bicia serca.
-Trzeba stąd iść. Nie chcesz... może chcesz jeszcze się przejść, albo ze mną pobyć jeszcze trochę... - zapytałam nieśmiało.
-Jasne!
Odsunął mnie od siebie prostując łokcie. Spojrzał mi w oczy i przytulił jeszcze mocniej.
Wzięłam go za łapę i powoli schodząc po schodach prowadziłam do do wyjścia. Przed bramą przystanęłam i wymówiłam słowa:
-Alchna! Mir es moro... Feni otro - powiedziałam z zamkniętymi oczami. - Sanri garta e dorti fert ereh riss Ytor. - zwróciłąm się do Veyrona: - To znaczyło; Boże! Przyjmij ofiarę... Mego ojca. Zamknij wrota i schowaj pod ziemię Ołtarz.
Skinął głową na znak, że możemy iść dalej.
Byłam ciekawa co myśli lecz nie chciałam pytać w prost.
-Może opatrzyć ci rany? Są bardzo poważne - zapytałam.
Dochodziliśmy do mojej jaskini.
-Nie mam wyjścia co? - zapytał.
-Nie i tak bym to zrobiła - stwierdziłam.
Po chwili gdy nazbierałam roślin do opatrzenia, usłyszeliśmy kroki. Były szybkie. W progu jaskini stanął mój brat.
-Gdzie on jest?! - wykrzyczał.
-Już nie mamy się o co obawiać - zapewniłam go.
Veyron stanął obok mnie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
-Co on tu robi? - Sperrk zapytał się.
Pomyślałam nad odpowiedzią.
-On tu stoi - zachwiałam się od nadmiaru wrażeń. Oboje mnie złapali gdy upadałam. - Już wszystko w porządku... nie musisz się martwić o żadną waderą.
Spojrzałam na Sperrka z wyrzutem.
-Co tak na mnie patrzysz? - zapytał się.
-Nie przyszedłeś, a wiedziałeś, że on i ja tam byliśmy - cofnęłam się o krok.
-Nie mogłem tak po prostu odejść od mojej... Przyjaciółki.
-Nazywasz rzeczy po imieniu! - przerwałam mu. - Wiedziałeś, że ojciec przyzywa tylko zakochane! Ta twoja liczy się bardziej niż ja!!! Nie jestem z nią razem na podium?! Oczywiście nie.
-A ja? On jest wyżej niż ja! - powiedział pewnie i z wyrzutem.
-Nie... Jesteście razem.
Poczułam pocieszający wzrok Veyrona. Wiem, że będę musiała mu to wytłumaczyć, ale czy w takim stanie.
-Muszę mu opatrzyć rany - oznajmiłam biorąc do łapy duży liść. - Podnieś łapę do góry.
Spojrzałam na Veyrona. Po pewnym czasie wykonał polecenie. Wypełniłam wodą moją małą drewnianą miseczkę. Zanurzyłam w niej liść i przyłożyłam do rany pod pachą Veyrona. Syknął z bólu.
Sperrk usiadł naprzeciwko mnie dając znać, że on nie pójdzie stąd gdy Veyron tu będzie. Jednak wiedziałam też, że jeśli Veyron pójdzie będę miała w sercu pustkę.
-Teraz możesz się położyć - powiedziałam do Veyrona. - Chwilkę musisz odpocząć.
-Dziękuję - powiedział.
Nieśmiało uniosłam rękę do jego policzka i musnęłam go palcami.
Sperrk oczywiście odchrząknął.
-Dobra widzę, że jeszcze on nie idzie więc muszę z mostu... On jest betą. On cię nie kocha i nie pokocha. Kropka. Może mieć każdą. ON JEST BETĄ! Daj se siana i idź spać, a ja kolegę odprowadzę.
Wstałam zbulwersowana. Podeszłam tak blisko brata, że prawie dotykaliśmy się nosami.
-Jak masz z nim lub ze mną problem to się odczep i idź do tej swojej! - Krzyczałam tak głośno, że nic innego nie mogłabym usłyszeć. - Jeśli chcesz to idź ja i on tu zostajemy. I jeszcze jedno „on” ma imię.
Poczułam łapę Veyrona na ramieniu.
-Jak mam iść to powiedz - zwrócił się do mnie.
-Mówię! - powiedział mój brat.
-Nie idź... Jeszcze się boję, że on powróci... nie wiem jak, ale on to zrobi... - wydukałam.- Za to ty bracie możesz iść. - powiedziałam chłodno.
<Veyron? Może być ciekawie... Czakam xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz