wtorek, 3 marca 2015

Od Serine'a ~ Na konkurs

Wstałem jak zwykle – trochę obolały i podenerwowany moimi snami. Ostatnio, co noc, śni mi się, że jestem w sytuacji bez wyjścia, że niczego nie pamiętam. Może nic takiego, ale sny są tak realistyczne. Jeszcze czuję siarkowe powietrze w płucach i smak rdzy w ustach. 
Wyszedłem z swojej jaskini nabierając świeżego powietrza do płuc. Zamiast uśmiechniętych pysków wilków zastała mnie cisza. Zaniepokoiło mnie to. 
- Serine! – usłyszałem znajomy głos. Nad łbem przeleciał mi jakiś wilk. Ceivira. – Serine, głuptasie! 
Naskoczyła na mnie tak niespodziewanie. Mój śpiący jeszcze umysł przetwarzał wszystko z opóźnionym czasem. Myślałem, że zrobiłem cos nie tak, bo spojrzała na mnie ze złością w oczach. 
- Wszyscy na ciebie czekają! Aventego chyba zaraz coś trafi! – pociągnęła mnie za łapę i zaciągnęła ku jaskini alfy. 
Po drodze próbowałem się od niej czegoś dowiedzieć. „Przecież wszystko wiesz!”, odpowiadała. Poprawka: nie wiem NIC. Może wczoraj wieczorem Aventy zwołał zebranie, ale byłem tak zmęczony całodniowymi zwiadami, że mogłem tego nie zapamiętać? Jeśli to jest powód, to z pewnością dalej może mi ufać.
W jaskini, jak i przed roiło się od wilków. Stały, niektórzy wrzeszczeli na siebie, ale nie słyszałem dokładniej, o co się kłócą. Gwar był za wielki. Ceivira dalej mnie prowadziła. Przeciskała się przez tłum przepraszając i tłumacząc się niezdarnie. 
- Następnym razem – powiedziała, kiedy byliśmy już w środku, wolni od tłumu – jeśli jeszcze raz zrobisz… - ucięła, ponieważ Aventy podszedł do nas z wyraźnym zaniepokojeniem, ale i złością. 
- Gdzieś się podziewał? 
- Spał. – Ceivira odpowiedziała zanim zdążyłem tworzyć pysk. 
- Co?! – żachnął się Aventy – nie ważne – potrząsnął nerwowo głową zaciskając powieki. – Serine, sprawa jest poważna…
I opowiedział. Oczywiście w obecności wszystkich. Nie znałem Smanthy, ale wieść o tym, ze ją porwano przeraziła mnie, jak i wszystkich. Cały czas, gdy alfa opowiadał z pomiędzy tłumu dochodziły szepty i pogardy na temat pobliskiej watahy. „To na pewno oni”, słyszałem. 
- Serine i Ceivira - jako że są na wysokim stanowisku – poleca na tereny Watahy Czerwonego Blasku i będą obserwować wszystko z powietrza…
Znowu szepty i  pretensje. 
- Zadanie nie ominie także szpiegów oraz innych członków…
I tak przez następne dziesięć minut Aventy opowiadał, co poszczególne wilki będą robić. Łapy zaczęły drętwieć ze stania, ale nie tylko ja źle się czułem. Ceivira, która stała po drugim boku brązowego basiora również zdawała się być obolała. 

- Cei – zatrzymałem ją, kiedy chciała wyjść. Nie wiedziałem, jak zareaguje. Mogła mnie zignorować, krzyknąć lub po prostu zamienić ze mną parę słów. Ta jednak obróciła się, ale nie spojrzała na mnie. Znałem ją długo, więc wiedziałem, że nie jest zadowolona. 
- Tak? 
- Przepraszam cię za to… - zacząłem, ale uciszyła mnie krótkim machnięciem łapy.
- Po prostu następnym razem staraj się nie zasypiać, gdy ktoś mówi coś ważnego, głuptasie – uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. Dobra wiadomość: Jednak nie jest na mnie zła; zła wiadomość: Jeszcze przed obiadem musimy wylecieć na tereny wrogiej watahy. Z tego, co udało mi się zrozumieć, tuż po przekroczeniu granicy będziemy musieli się rozdzielić. Nie pasowało mi to. A co jeśli Ceivirze coś się stanie? Nie będzie mieć nikogo do pomocy, a gdybyśmy byli razem… Z resztą taka misja we dwie osoby może być równie niebezpieczna, bo co jeśli złapali by nas oboje? – Też mi to nie pasuje – powiedziała, jakby czytała mi w myślach. – Dlatego obiecasz mi coś?
Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Od razu wiedziałem, co chce powiedzieć i o wiele się nie pomyliłem.
- Jasne – rzuciłem.
- Uważaj na siebie. Nie chciałabym cię stracić – powiedziała i odeszła zwieszając głowę.
Kolejne godziny przebiegły tak szybko. Wszystko ucichło. Smutna atmosfera zawisła w powietrzu. Było południe, ale mgła osiadła nad ziemią. Ledwo co znalazłem Ceivirę. Po zamienieniu ostatnich zdań z Aventy'm opuściliśmy tereny watahy. 
***
Jak już mówiłem, rano wszystko zapowiadało się świetnie. Później wszystko powoli się waliło. 
Teraz lecę nad górami otoczonych mgłą na obcych terenach. Co jeśli za chmur wyłonią się liny czy siatki, przez które stracimy panowanie, spadniemy… Roztrzaskalibyśmy się o ostre szczyty bez najmniejszych szans przeżycia…
- Wszystko w porządku? – spytała, co sprowadziło mnie na ziemię.
- Tak.. tylko – spojrzałem w dół, a wadera od razu zrozumiała. 
Każdy chociaż raz w życiu musiał kogoś pocieszyć. Ostatnio Ceivira ciągle to robiła. Zwykłe: „Będzie dobrze” nie pomagało w takich sytuacjach. Nigdy nie pomaga, a Ceivira dobrze o tym wiedziała. Zawsze starała się podtrzymywać na duchu każdego, kto tego potrzebował. Zamiast „Będzie dobrze” usłyszałem dłuższą wypowiedź. Zmęczenie wzięło górę. Było mi strasznie wstyd, że znowu nie słuchałem. 
Powieki zaczęły mi ciążyć, nawet świsty wiatru mi nie przeszkadzały. 
„Zaśnij… zamknij oczy i przyjdź…” – śpiący głos w mojej głowie tylko pogarszał sytuacje.
„Nie”
Głos zaśmiał się, choć przypominało to raczej mruki i syki.
„Jesteś uparty, ale spokojnie… wszystko wkrótce się zmieni się zmieni.”
Po ostatnim słowie poczułem się, jakby ktoś wstrzyknął mi adrenalinę prosto w serce. Zachwiałem się i o mało co nie wpadłem na towarzyszącą mi waderę.
- Wszystko w porządku? – przekrzykiwała wiar.
- Tak – mruknąłem dalej oszołomiony. – Tak – powtórzyłem głośniej.
- Serine. – Ceivira się zatrzymała. – Muszę… no wiesz…
„Lecieć?” – pomyślałem. – „Okay, baw się dobrze.”
I odleciała. Zanim całkowicie zniknęła we mgle, odprowadziłem ją wzrokiem.

Nie ma nic bardziej nużącego od lataniu nad lasami spowitymi mgłą. Wszystko było takie wyblakłe, bez życia. Drzewa widocznie tak stare, że pień owijał się sam o siebie mógłbym oglądać i eksplorować tygodniami, jednak teraz poczułem niechęć. 
Z otępienia wyrwała mnie strzała przelatująca nad głową. Lekko musnęła moje futro. Następna wyłoniła się i prawie trafiła w lewą łapę. Kolejne wyłaniały się z chmur. Na moje nieszczęście jedna trafiła mnie niedaleko łopatki i przechodząc przez plecy, aż do lędźwi. Na szczęście nie wbiła się tylko ześlizgnęła jakby trafiła o natłuszczony metal. 
Co było dalej? Nie wiem. Świat zawirował, a oczy nawiedziły żółte plamki. Potrzebowałem chwili, by pojąć, że spadam. Skrzydła nie reagowały, były jak z metalu, ciężkie i zdrętwiałe. Wiatr nie pozwalał mi niczego zobaczyć, ale zbliżała się do mnie wielka ciemna plama. Na szczęście – o dziwo znowu – były to w drzewa. Nie zatrzymałem się bezpośrednio w koronie, tylko ześlizgnąłem się po gałęziach spadając na twardy grunt.
Wstałem jęcząc żałośnie. Ból przeszły mnie od barku do lędźwi. Nie ominął żeber i tylnej łapy. A skrzydła? Jakbym ich nie miał; wyglądałem jakbym wytarzał się odłamkach szkła. Nie sądziłem, że drzewa mogą być tak niebezpieczne, choć to nie roślina przyczyniło się do mojego upadku. 
„Dobry początek” – pomyślałem rozglądając się. Niestety nie byłem sam.
Dwa wilki stały w pełnym spiżowym opancerzeniu. I może była to sprawka mgły, ale zdawało mi się, że ich ciała były złote. Po środku nich stała srebrna wadera. Szaty delikatnie opadały na zmarzniętą ziemię. Materiał wypełniały wizerunki… zmarłych? Nie, tam nie było tylko wilków, tam były cale sceny. Fragmenty rozmów, kłótni, a nawet śmierci. Jej grafitowe oczy zdawały przeszywać mnie na wylot. Chciałem ją obezwładnić, przetkać jej krew, ale nie mogłem. Coś mnie blokowało. 
Ciężar ciała przeniosłem na lewą stronę, by nie obciążać bolącej kończyny.
- Co.. co się dzieje? – złapałem się za głowę próbując pozbierać myśli. Czarna krew spływała z zadrapań, choć nie powinna. Ta tylko roześmiała się gardłowo.
- Jak to co? Zablokowałam ci twoje moce, kochany. – Obeszła mnie dookoła i obserwowała jak cenne znalezisko. 
- Czego chcesz? – spytałem powstrzymując wymioty. Co chwilę zaciskałem oczy, by pozbyć się czarnych plamek, ale to tylko pogarszało sprawę. 
- Leciałeś nad naszym terytorium, tyle ci wystarczy?
Teraz wszystko się rozmazało i albo to świat przewrócił się do góry nogami, albo straciłem przytomność. 

A chciałem lecieć z kimś – „nie”. 
Okay, to teraz posiedzę sobie w lochu, przykuty łańcuchami… moment… słabymi łańcuchami. Nie byłem nimi przykuty. Wisiałem na nich jak na metalowej serpentynie.  
Poruszyłem się niespokojnie. I to był błąd. Wystarczył ten jeden ruch, bym ponownie spadł. I w tedy zatęskniłem za zimną ziemią. Bruk w tym miejscu był gąbczasty i mokry. Mech czy co to tam było, pęczniał od nadmiaru wody, a ja wpadłem właśni w taką papkę. Zapach rdzy i stęchlizny wdarł się w płuca.
- Nosz kur… - urwałem, kiedy zza mosiężnych drzwi usłyszałem głosy. Jednym na pewno była wadera, ale drugi… musiał być nim jeden z tych złotych strażników, których miałem okazję spotkać.
-  Puść mnie, ty… - i tu zaczęły się zapewne liczne obelgi. Języka nie mogłem odgadnąć, ale brzmiał jak połączenie greki, łaciny i francuskiego.
Potężne drzwi otworzyły się ze skrzypem, a zza nich wpadła Samantha. 
Rzuciła mi spojrzenie mówiące: „Odezwij się słowem, a wepchnę ci ten mech go gardła”, ale na szczęście nie miało to trafić do mnie. 
Złoty wilk wepchnął wilczycę do środka.
- Samantha? – spytałem, co było dosyć dziwne. 
- Witaj, Serine – powiedziała to tak, jakbym był jej przyjacielem i zaczęła badać drzwi dotykając ich w każdym możliwym miejscu. Jej długie czekoladowe włosy związane były w luźny niski kok. Całe futro pokryte było pyłem i kurzem.
- Wszystko w porządku? Czemu cie porwano?
Przez chwilę myślałem, ze zignorowała mnie, jednak po chwili zwróciła się do mnie:
- To długa historia – odpowiedziała. I chyba znalazła słaby punkt drzwi, ponieważ na jej pysku pojawił się uśmiech.
- Wiesz… mam czas – rozejrzałem się po celi.
Wysoki strop, który zdobiły pajęczyny. Ściany z czerwonej cegły porośnięte były mchem i pleśnią. Niektóre części były zakryte tynkiem. 
- Więc?
- Co więc?
Spojrzałem wymownie w sufit powstrzymując irytację. Pewnie gdybym uniósł głos wadera zamieniła by mnie w małego ptaka lub gorzej.
- No, jak…
- Dobrze, dobrze – powiedziała z kwaśną miną. – To zaczęło się parę miesięcy temu – zaczęła siadając naprzeciwko drzwi – kiedy zaczęłam pracę nad – jej głos się załamał. – Nad… nie. Nie mogę –pokręciła głową. Ponownie podeszła do drzwi i zaczęła je badać. 
Szczerze mówiąc nie widziałem się za dużo z Samanthą. Czasami przechodziła obok, ale była nieobecna, jakby chciała przejść niezauważona. Odkąd powiedziałem do niej „Cześć!”, a wilki spojrzały jak na wariata, pomyślałem, że nie będę się z nią witał.
Noc była ciężka. 
Chłodne powietrze wiało w plecy gdziekolwiek się położyłem. Zapach stęchlizny nasilił się. 
Samantha próbowała wezwać ogień, ale była zbyt słaba i zdekoncentrowana. Wkrótce udało nam się zasnąć, choć sny były tak samo nie przyjemne.
Rankiem okazało się, że mieliśmy ten sam sen: Oboje spacerowaliśmy po terenach wrogiej watahy, kiedy to z nieba zaczęły spadać strzały z niebieską mazią na grocie. Dalsza część snu była przyjemniejsza. Wizerunek bliskiej mi osoby poprawił mi humor. 
Samantha wyjaśniła mi, że niektórzy przewidują przyszłość przez sen. Osobiści przyznała się, że ona ów zdolności nie posiada, co mnie zdziwiło.
Rozmowę przerwał odgłos kroków.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na wilka w wejściu. 
Ten sam złoty wilk z spiżowej zbroi.  
Bez słowa zabrał nas do wielkiej sali. Czuć było tu lekami i mocnymi ziołami. Ściany były białe. Podłogę pokrywał perski dywan rozciągający się po całym pomieszczeniu. Z sufitu zwisał żyrandol zrobiony z tysiąca małych szkiełek powiększających. 
Usadzono nas po krótszej stronie długiego stołu. Jego nóżki były tak chude, że mógłbym je złamać samym podpieraniem się. Naprzeciwko nas – jakieś pięć metrów dalej – siedziała srebrna wadera. Jej stylizacja przypominała indiańskiego wojownika: Krótkie szaty utkane ze wspomnień, złota pionowa kreska przecinająca czoło na pół ciągnęła się aż do nosa. Śnieżnobiałe włosy spływały luźno po plecach, a głowę zdobiło prawie przezroczyste pióro.
- Może na początek przedstawię się. Jestem Sybil. 
Zaczęła ze stoickim spokojem.
- Zapewne nie wiecie, po co tutaj się znajdujemy, więc zaraz wam to uświadomię – jej uśmiech był przerażająco spokojny. – Samantha wynalazła coś, co bardzo by nam pomogło… Jak myślicie, ile trwa wieczność? 
To pytanie mnie zdziwiło. 
- Em… wieczność? Nieskończoność? – spytałem.
Wadera wybuchła gardłowym śmiechem. 
- Otóż to. 
Zanim mrugnąłem pojawiła się przy mnie. Stół zniknął, ale tylko to się zmieniło. Teraz stała przed nami wpatrzona w punkt za nami.
- Nieśmiertelność, to cos wspaniałego, prawda Sam? – zwróciła burzowe oczy w kierunku Samanthy.
- Nieśmiertelność? – spytałem. Głowa zabolała mnie, jakbym dostał stalowym prętem. To tego wadera nie chciała mi powiedzieć. Ale dlaczego? Czyżby bała się, że zapanuje nade mną pycha? Jak bym mógł!?
Sybil spojrzała na mnie współczująco, ale znałem jej myśli. „Głupie larwy, zabiorę wam wszystkie wspomnienia i zgniotę w pył”.
- Nie wiedziałeś? Oooch… - westchnęła teatralnie – czyżby nasza Samantha nie powiedziała prawdy? Może to dlatego skazałaś siebie na to wszystko – zatoczyła łapa łuk, jakby prezentowała najwspanialsze dzieło. Ale to ona mieszkała w TYM pomieszczeniu. Nam pozostały lochy. 
Szamanka milczała. Zamknięte powieki drgały. 
Srebrna wilczyca wypiła zawartość kieliszka i oblizała pysk. 
- Więc, jak mówiłam, jesteście tu po to, bym mogła zabrać od Samanthy przepis na ów miksturę. 
- Nigdy go nie dostaniesz!  - z trudem powstrzymałem obelgę. 
W oczach srebrnej wadery zapłonął biały ogień. Nie zawahała się ni chwili, by przejechać mi pazurami po pysku. 
- Jesteś taki głupi, Serine – powiedziała łagodnie z uśmiechem na pysku. Nie potrzebowałem dużego czerwonego napisu, by stwierdzić, że to tylko jej maska, że po myśli chodzą jej myśli jak by nas załatwić. Z resztą dała nam dowód tuż prze chwilą. 
- Miło mi – odrzekłem z nienawiścią w oczach.
Wadera roześmiała się i zwróciła się do Samanthy dalej patrząc na mnie.
- Jesteś niby taka potężna, a jednak nie udało ci się…
- Od kiedy jesteśmy na ty? – przerwała jej brązowa wadera.
Sybil syknęła. Jej perfekcyjnie białe zęby skierowały się ku niej. Łapa uzbrojona w zagięte pazury powędrowała w stronę szamanki, jednak nie trafiła jej. 
- Pani! – wrzasnął mechanicznym głosem jeden ze złotych wilków. – Coś się dzieje z pretorem! 
Pretorzy… Czy oni nie byli w starożytnym Rzymie? Jeśli się nie mylę, pretor był najważniejszą osobą w legionie. 
Spojrzałem na Samanthę wzrokiem mówiącym: „To szansa”. Nie musiałem długo czekać. 
Czekoladowa wadera wypowiedziała jakieś zaklęcie, choć dużo ją to kosztowało. Wszystko zastygło: Sybil, która zaszarżowała na waderę zatrzymała się tuż przed nią. Złoty wilk także znieruchomiał w dziwnej pozie. Nachylony był jak pies podczas zabawy. Cieszyłem się, że mam takiego wilka jak ona przy sobie. 

Cały czas chrząkaliśmy się po labiryncie korytarzy. Samantha powoli opadała z sił. Ja również nie czułem się najlepiej. Obijałem się o szorstkie ściany zdobywając kolejne zadrapania. Zaklęcie Sybil dalej trzymało. Teraz wiem jak to jest tracić krew tak szybko. Czujesz się, jak balon, z którego uchodzi powietrze, a w dodatku wszystkie członki są jak z ołowiu. 
- Tędy – wskazała na źródło światła. 
Motywowałem się słowami otuchy. Czy to coś dało? Niewiele. Bardziej słoneczne światło i świeże powietrze, które zadziałałaby jak adrenalina wstrzyknięta w serce. 
Nie mogłem się powstrzymać. Pociągnąłem waderę w pośpiechu, jednak ta zatrzymała m nie krzycząc coś. 
- Czekaj! 
Jej kok zamienił się w koński ogon. Plecy i boki pokryte były licznymi zadrapaniami i otarciami. 
- Co chcesz zrobić? 
Nie odpowiedziała mi. Zamknęła oczy i ostatnimi siłami skupiła całą moc na ukrytym budynku, który z zewnątrz wyglądał jak bunkier. Otwierając oczy rozbłysły jak ogień. Powiedziałbym nawet, że przez sekundę jarzyły się nim.  
- Teraz, szybko! 
Całą siłę skupiłem na łapach. Nie chciałem, aby mnie zawiodły. Samantha mogła jakoś się uzdrowić… no wiecie.. od środka… A ja? Gdyby nie jad Sybil leciałbym teraz nad drzewami. 
Głośny wybuch wstrząsnął ziemią. Straciłem równowagę jak wadera i upadliśmy oboje. 
***
Wiem jakie to uczucie przedrzeć się przez koronę drzewa, wiem jak to jest tracić krew i wiem, ajk to jest zostać wrzuconym do wrzątku. 
No dobra, może nie dosłownie, ale właśnie tak się czułem. Jedyna ulga był lepki płyn z seledynowej rośliny, którą Samantha znalazła niedaleko. Dodatkowo wspomogła jakimś zaklęciem. Nie podobało mi się to. Nie chciałem, by straciła siły. Wader jednak jest uparta. No cóż, w końcu urodziła się by pomagać.
- Wybuchłaś ich – zaśmiałem się słabo. – Sprytnie…
- Tak, choć wybuch był bardzo blisko.
Nie czekając dłużej zebraliśmy się i ruszyliśmy dalej w stronę domu.
Szedłem chwiejnym krokiem. Zaklęcie Samanthy pomogło, jednak nie było idealne. 
- Już niedaleko – wycedziłem przez zęby, gdyż właśnie ciężar ciała przeniosłem na ranną łapę. 
Nasz chód był jak niewielka przepychanka. Raz ja wspierałem się o waderę, a raz ona o mnie. Mini zawody ciągnęły się… nawet nie wiem ile. Trzy godziny? Może dwie? Nawet towarzyszce trudno było to określić. Szaman, który stracił poczucie czasu, co z ironia…
- Jesteśmy – powiedziała. Stanęła o własnych siłach.
Gdzieś w oddali usłyszałem krzyki wilków: „Już są!”, „Wrócili!”. Najbardziej ucieszył mnie znajomy głos.
- Serine! – Ceivira rzuciła się na mnie obejmując mocno. Dopiero po moim jęknięciu zrozumiała, ze wszystko mnie boli. Odskoczyła z przerażeniem w oczach. – Bogowie, Serine, co ci się stało?
No tak, nie wyglądałem najlepiej: abstrahując zadrapania, osmolone futro no i niezbyt sprawne skrzydło, myślałem, że zwymiotuję. 
- Serine? Serine! – Ceivira podtrzymywała moją głowę łapami. Pytała, czy nic mi nie jest, ale gardło miałem tak spieczone jakbym napił się gorącego oleju. 
Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywałem się w waderę. Z jej oczu lało się tyle emocji: szczęście, przerażenie… ulga…
- Nic mu nie będzie. – Samantha najwyraźniej poczuła się lepiej. Też nie wyglądała najlepiej. – Nam obojgu. – Na je pysku pojawił się uśmiech. Taki szczery. 
Wilki dalej siedziały niewzruszone. Przez chwilę chciałem się jej spytać, czy tylko ja widzę jej przyjemny uśmiech, ale wadera pokręciła głową. Jakby czytała w myślach…

Do końca dnia przeleżałem w mojej jaskini. Było po dwudziestej. Rany same zaczęły się zrastać. Widocznie czar Sybil ustąpił. 
Miłe uczucie chłodu przeszyło całe ciało. 
A później? 
Zasnąłem bez większych problemów zastanawiając się, na jak długo szczęście do mnie przyszło.

1 komentarz:

  1. Pomijając literówki, zamiast "chrząkaliśmy" miało być: "chrzątaliśmy" ;')
    O bosz... wielbie swoje literówki C':

    OdpowiedzUsuń