Poparzyłem na waderę rozbawionym wzrokiem. Na łopatce czułem jak rozerwane dotąd członki znów się ze sobą łączą w harmonijną całość.
-W końcu mi pomogłaś - uśmiechnąłem się krzywo merdając moim krótkim ogonem.
-Ah... no tak - powiedziała jak najszybciej po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w przeciwnym kierunku.
-Ej,no czekaj! - krzyknąłem za waderą, a gdy tylko się z nią zrównałem rzekłem: - Uratowałaś mnie a nawet nie wiem jak się nazywasz.
-Sanza - powiedziała cichz wbijając spojrzenie w ziemię.
-Cóż, pasuje do ciebie, heh - uśmiechnąłem się do białowłosej jednak ona wciąż wydawała się strasznie zestresowana i spięta. - Zwą mnie Modlisznik. - odparłem krótko. - Musisz być bardzo silna... - Uniosłem brew. - W końcu nie każdy umie uleczyć tak głęboką ranę.
<Sanza? Wybacz, że krótko, następne będzie dłuższe :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz