Szłam wąskim przesmykiem między dwoma skałami. W oddali widziałam dolinę. Muszę do niej dojść. Tam na pewno jest ktoś kto mi pomoże. O ile tam jest ktokolwiek, powtarzałam sobie w duchu. Ale nie, na pewno ktoś jest. Byłam już wyczerpana i głodna, a do tego odwodniona. Łapy się pode mną uginały i plątały się o siebie nazwajem. Wzrok mi się mglił, a pod futrem można było policzyć żebra.
Kiedy znalazłam się na wzgórzu z którego można było zejść do doliny, serce dudniło mi o żebra.
-Wytrwaj, znajdź wodę - mamrotałam pod nosem, niczym zaklęcie. Już niewiele mnie obchodziło co te wilki zrobią ze mną później. Wystarczy żebym się napiła. Potknęłam sie o większy kamień i sturlałam się na dół. Dostrzegłam jak jakiś kształt przykrywa słońce...Basior.
-Jak się nazywasz? - zapytał łagodnie.
-Nymeria - wycharczałam.
-Jack - przedstawił się. - Chyba potrzebujesz pomocy.
-No co ty nie powiesz? - burknęłam usiłując wstać, jednak byłam za słaba. Basior roześmiał się.
-Zaprowadzę cię do mojej jaskini.
-Lepiej nad potok - jęknęłam. - Muszę się napić.
Potem straciłam świadomość.
<Jack?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz