Dzień miał się już ku końcowi gdy wychudzony basior o ciemnej sierści wyszedł powoli z ciemnego lasu by skąpać się w promieniach zachodzącego słońca. Na jego łopatce lśniła szkarłatna posoka wolno sącząc się ze świeżej rany. Wilk poruszał się krokiem chwiejnym jakby dopiero nie dawno nabył umiejętność chodzenia. Jego żółte ślepa spoczęły gdzieś na niebie gdzie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Był wyczerpany wędrówką i osłabiony utratą krwi, jego patykowate kończyny drgały odmawiając mu posłuszeństwa. W pewnym momencie jego nogi ugięły się pod nim pozwalając mu bezwładnie paść na zakurzoną ziemię. Jak się domyślacie, ten wilk to ja. Moje imię? Modlisznik, jednakże to też pewnie już wiecie. Zapewne ponoszę teraz swoisty rodzaj kary za me grzechy. Nie mam nikomu za złe wyraźnie tak już miało być. Mój oddech był nierówny, pod moim bokiem czułem ciepłą kałużę świeżej krwi. Gdzieś w oddali słyszałem głosy, jednak nie mogłem stwierdzić czy są prawdziwe czy są wytworem mojego chorego umysłu. Tylko ja i zachodzące słońce. Nie przybyłem, nie odejdę, nie mieszkam i nie zawrócę po prostu jestem tu... Z kimś jeszcze?Uniosłem strudzony łeb skuszony wilczą wonią, jednak nikogo nie dostrzegłem. Gdy już miałem odpuścić usłyszałem głos którego nie umiałem zlokalizować.
-Kim ty w ogóle jesteś? - słowa obiły się echem w mej głowie. Szukałem wzrokiem intruza... A może to ja jestem nie proszonym gościem?
<Kto ma ochotę dokończyć? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz