Kolejne fale bólu paraliżowały mnie odbierając świadomość.
Padłem na zimny kamień nie mogąc się poruszyć. Czarne plamy, zawroty głowy... rwący ból w okolicach brzucha i łap.
- Wstawaj - usłyszałem jej szorstki głos - myślę, że dostała nauczkę.
- Kto?
Wadera zaśmiała się gorzko. Spojrzała na mnie. Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się.
Wstałem więc, jak gdyby niby nic otumaniony jej głosem.
***
Otworzyłem oczy gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Nerwowo rozglądałem się po ciemnym pokoju próbując coś dostrzec. Spróbowałem wstać. O dziwo sprawiło mi to dużo wysiłku... jak po poważnej kontuzji: skrzydło... Lewe skrzydło zawiązanie było cienką warstwą bandaża, przez który zauważyłem złamanie. Okropne złamanie otwarte prawie że na. środku, pomiędzy dwoma zgięciami. Zacisnąłem powieki odsuwając się na łóżko. Zaraz... ŁÓŻKO?
Obok mnie - dosłownie, obok mnie - leżała Chance. Miałem wrażenie, że grunt pod łapami zapada się. Powietrze wokół zgęstniało.
- Nie - powiedziałem słabo. - Nie, nie, nie, nie, nie, nie...
Przyłożyłem jedną łapę do czoła. "Skąd ja się tu wziąłem?", pomyślałem. Głowa zaczęła boleć.
Opuściłem pokój jak najszybciej dalej nie rozumiejąc, co się stało. Wszystko wirowało. Szedłem przez półciemny wąski korytarz, co jakiś czas wpadając na ścianę. Za każdym razem, gdy tylko trafiłem na lewy bok, syczałem z bólu i zaciskałem powieki próbując pozbyć się żółtych plam z przed oczu. Wciąż nie mogłem uwierzyć, jakim cudem udało mi się złożyć skrzydło i tego nie zapamiętać.
Korytarz w końcu zaczął się rozjaśniać i poszerzać, aż w końcu ujrzałem niebo. Zatrzymałem się gwałtownie na framudze drzwi prowadzących na balkon. Starałem się uspokoić myśli i opanować mdłości.
- ...ożemy mu. - To był głos Zaheera. Ceivira i Rorelle też tam były.
- Cei – powiedziałem przerywając im rozmowę.
Wadera obróciła się widocznie zaskoczona.
- S-s…
- Cei – upomniała ją Rorelle swoim chłodnym głosem.
- O co chodzi?
- Nie wiemy, czy dalej… no wiesz…
- O-co-cho-dzi?
- N-nie wygląda na takiego.
- Zostaw! – krzyknęła. Nie rozumiałem, co się dzieje. Co zrobiłem? – Nie… nie możesz tu być!
Już miałem podejść, ale nie mogłem się poruszyć. Sparaliżował mnie jej głos. Słodki… za słodki
- Proszę, proszę, proszę. Mój kochany i reszta, jak miło.
Świat ponownie pociemniał jak w tedy, gdy Chance bandażowała mi skrzydło. Czułem się jakby ktoś chodził po głowie, mówił coś. Fala bezradności zalała mnie nie dając zaczerpnąć powierza. Topiłem się w własnych myślach.
- HA, HA, HA! Serine, czy coś nie tak? – Chance położyła mi łapę na ramieniu. Wzdrygnąłem się; próbowałem się ruszyć, jakoś ją odepchnąć. Wyglądało co najmniej, jakbym się zaciął. Wykonywałem krótki ruch, po czym Próba była jednak bezowocna.
Mój wzrok spotkał się z wzrokiem Ceiviry. Nie wiedziałem jaką mam mimikę. Nie wiedziałem nawet jak mam zinterpretować jej spojrzenie. Strach? Ból?
- Och, Cei, widzisz jak się opiera? Niesamowite, prawda? A teraz, Mój drogi, zajmij się twoją… przyjaciółką…
Wadera rzuciła jej ostatnie spojrzenie i weszła do środka. To był ten moment, kiedy straciłem kontrolę. Nie mogłem nic zrobić. Ja nie mogłem. Ciało robiło co chciało.
Jak mogłem się tak szybko poddać?
Spojrzałem z nienawiścią w stronę Rorelle i Zaheera. Lekko drgnąłem głową, a już upadli nieprzytomni na kamienną posadzkę. Ceivira rzuciła się ku nim, by pomóc, ale wybiegłem jej naprzeciw.
- Co im zrobiłeś?!
- Nic.. takiego…
Przechyliłem łeb w prawo. Wadera zareagowała od razu. Dźwięk łamanych kości rozległ się po całym balkonie.
<Cei. ;^; WEEENAAA!!! *rzuca się po pokokoju z zapłakaną twaszą* ;^;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz